poniedziałek, 30 maja 2016

Yankee Candle French Vanilla, czyli o patyczkach zapachowych do auta

Produkty Yankee Candle skradły moje serce kilka lat temu i od momentu, kiedy powąchałam je po raz pierwszy, stały się moim nieodłącznym, zapachowym must-have. Do tej pory znane mi były w postaci tart, samplerów i świec. Ostatnio skusiłam się na patyczki do kratek wentylacyjnych do samochodu i zamówiłam wariant o nazwie French Vanilla, na Iperfumy.pl. Waniliowe zapachy lubię bardzo i powtarzam to chyba przy każdej możliwej okazji, więc chcę otaczać się tą wonią również w swoim samochodzie. O tej porze roku jeżdżę zdecydowanie częściej niż w pozostałych, dlatego ładny zapach w samochodzie to podstawa. Zapraszam zatem do przeczytania kilku słów na temat Vent Sticków Yankee Candle.


Żaden inny tego typu patyczek nie przebije wyglądem sticka od Yankee Candle. Każda maniaczka zapachów tej marki doceni ten fajny i nietuzinkowy wygląd, ponieważ głównym elementem dekoracyjnym w tym patyczku jest miniaturka świecy Yankee Candle z ciekawie wyglądającym kawałkiem multikolorowej folii. Bardzo oryginalnie prezentuje się to w mojej czarnej kratce wentylacyjnej i od razu rzuca się w oczy. Wiele osób było zaciekawionych tym patyczkiem i chyba wcale im się nie dziwię, bo wygląda to uroczo. Jego zdjęcie w aucie dodałam na swojego Instagrama, więc jeżeli jesteście ciekawi, to wbijajcie. Przechowywanie jest dość łatwe, ponieważ pozostałe zapachy trzymam w schowku w oryginalnym opakowaniu, który jest dodatkowo zabezpieczony plastikową nakładką. 




Patyczek dobrze trzyma się na swoim miejscu, nie wypada, nie przesuwa się. Jeżeli chodzi o zapach, to wbrew moim obawom (kilka osób nastraszyło mnie w poście z nowościami) o mało intensywnym zapachu, produkt ten wydziela go naprawdę dużo.  Może nie czuć tego od razu po aplikacji, ale kiedy wyjdziemy z auta (np. do sklepu) i wracamy z zakupami, zapach jest wyczuwalny od razu po otworzeniu drzwi i bardzo mi się to podoba. Może intensywność zależy od wariantu zapachowego? Mam swój zapach od ok.  2 tygodni i wciąż go czuję, aczkolwiek zapach jest już dużo słabszy.

Mieliście odświeżacze Yankee Candle w takiej formie?
Czytaj dalej

niedziela, 29 maja 2016

L'Oreal Volume Million Lashes extra black - maskara do rzęs o działaniu wydłużającym i pogrubiającym

Tusz do rzęs, to jeden z kosmetyków bez którego nie wyobrażam sobie swojego makijażu. Mogę nie nałożyć podkładu, pudru, szminki, bronzera, ale maskara jest u mnie obowiązkowa bez względu na wszystko. W ostatnim roku przetestowałam ich bardzo wiele - z jednych byłam zadowolona, inne prosiły się o wyrzucenie do kosza. Mimo tak wielu testów, rzadko jednak zamieszczałam ich recenzje - pomyślałam, że pora to zmienić, dlatego dziś chciałabym napisać Wam kilka słów na temat maskary, którą mam po raz pierwszy i jest nią L'Oreal Volume Million Lashes extra black, którą kupiłam w sklepie Iperfumy.pl.


Maskara ma bardzo ładne i stylowe opakowanie. Jest czarna ze złotymi elementami, co sprawia, że jest bardzo elegancka. Szczoteczka jest silikonowa, czyli taka jaką lubię najbardziej. Dzięki niej całkiem łatwo przychodzi mi rozczesywanie rzęs podczas aplikacji tuszu, bez używania dodatkowej szczoteczki, jednak wymaga to ode mnie nieco skupienia i precyzji. Kolor jest piękny, intensywnie czarny i nadaje oku drapieżnego spojrzenia.


Tusz ma za zadanie wydłużyć i pogrubić rzęsy i spełnia swoją rolę w 100%. Moje rzęsy są krótkie i wątłe, dodatkowo są opadające. Tusz wyciągnął je ku górze, pogrubił i co ciekawe - podkręcił. Przygotowałam efekt przed i po - zdjęcia są makro, więc nie dziwię się, że wyglądają mniej korzystnie niż w rzeczywistości, ale wydaje mi się, że by mieć nieskazitelne rzęsy - trzeba sobie przykleić sztuczne. Przy takim wydłużeniu, nie dziwię się, że nieco się posklejały, ale też nie malowałam ich zbyt długo. Myślę, że rozczesanie szczoteczką, którą na ten moment zgubiłam, załatwiłoby sprawę. Postaram się zmienić to zdjęcie na inne, bo zazwyczaj malowanie nim wychodzi mi dużo lepiej!


Tusz w większości drogerii jest drogi. Nierzadko jego cena przekracza 50 zł - ja swój kupiłam na Iperfumy za niecałe 30 zł - dokładnie było to chyba 26 zł, więc cena jest bardzo korzystna. Tusz nie osypuje się, pod koniec dnia nie ma efektu pandy, wydłuża moje mikroskopije rzęsy, podkręca je i pogrubia - czego mogłabym chcieć więcej? Jestem z niego bardzo zadowolona! Muszę przyznać, że moje pierwsze malowanie tą maskarą wyglądało dramatycznie - rzęs miałam z 5, tak bardzo się posklejały. Trochę się przestraszyłam, że będę musiała go wyrzucić, jednak po kilku dniach, kiedy trochę podeschnął malowało mi się nim super - więc taka wskazówka dla tych, których by spotkało to samo.

Znacie tusze do rzęs L'Oreal? Która wersja/kolor podoba Wam się najbardziej?


Czytaj dalej

środa, 25 maja 2016

Victoria Vynn - lakiery hybrydowe - swatche oraz pierwsze wrażenie

Od października produktami, które testuję najchętniej stały się lakiery hybrydowe. Od zawsze lubiłam malować paznokcie, a teraz, kiedy danym manicure mogę cieszyć się przez kilka tygodni, staram się jak najlepiej wyposażyć swój kuferek, by mieć w nim produkty, których jestem pewna i które wiem, że są dobre. Testowałam już wiele marek, jedne zrobiły na mnie dobre wrażenie, inne niekoniecznie. Przyszła więc pora na wypróbowanie kolejnych hybrydowych nowości, mianowicie lakierów Victoria Vynn. Dowiedziałam się o tej firmie przeglądając Facebook'ową ścianę i bardzo mnie zaciekawiły. Cieszę się, że mogę je wypróbować.


Może zanim przejdę do wyrażanie swojej opinii, opartej póki co na pierwszym wrażeniu, napiszę kilka słów odnośnie marki Victoria Vynn. Jest to amerykańska marka topowych produktów dedykowana stylistom paznokci. Nowoczesne, trendowe formuły dają nieograniczone możliwości dekoracji, tworzenia stylizacji i zdobień, pracy z produktem w salonie. Tworząc kolekcje do stylizacji i pielęgnacji paznokci firma czerpie z najnowszych trendów stolicy światowego desingu i mody NYC. Zachęcam Was do zaglądania na stronę internetową, Facebooka oraz Instagrama marki, ponieważ organizowane są tam różnego rodzaju konkursy, dzięki którym każdy ma szansę wypróbować te lakiery. Linia lakierów hybrydowych, które wybrałam, tj. Gel Polish Victoria Vynn są światłoutwardzalnym systemem do stylizacji paznokci o właściwościach soak off. Specjalnie opracowana żelowo-lakierowa konsystencja zapewnia doskonałą wydajność i  aplikację dzięki czemu wykonanie manicure jest szybkie i łatwe. Nie kurczy się i nie odpryskuje. Płaski pędzelek i samopoziomująca formuła ułatwia precyzyjną nakładanie produktów.  Utwardzany w różnych typach lamp: UV, LED oraz CCFL. Czas utwardzania każdej warstwy: lampa LED – 30-40 sekund /lampa UV – 2 minuty. Gel Polish zachwyca kolorem, ekstremalnie wysokim połyskiem oraz trwałością stylizacji do 3 tygodni.


Teraz czas na moje przemyślenia. Zacznę może od aspektu wizualnego. Lakiery są dość duże, ich pojemność to 8 ml. Są czarne, stylowe i ciekawie wyprofilowane. Na zakrętkach widoczne są kolory lakierów zarówno jeżeli chodzi o numer, nazwę i sam kolor. Napisy te są zarówno na górze nakrętki jak i dookoła niej, co z pewnością ułatwi szukanie odpowiedniego koloru w "tłumie" innych hybryd. Pędzelek jest dość duży, płaski i dobrze mi się nim manewrowało. Konsystencja lakierów nie jest ani rzadka, ani gęsta - powiedziałabym w sam raz. Bardzo dobrze rozprowadzała się po wzorniku, pokrywając jednolicie paznokieć. W zestawie poza lakierami znalazłam także bazę, top oraz tape bond (środek stosowany pod bazę, który sprawia, że lakier ma lepszą przyczepność. Jest to coś a'la primer).



Paleta kolorów Victoria Vynn jest naprawdę ogromna, bo liczy ponad 100 kolorów. Z całej setki zdecydowałam się na pięć odcieni i muszę przyznać, że wybierałam je ok. godziny. Ciężko było mi zdecydować się na konkretny numerek, kiedy dookoła było tyle pięknych barw. Moja kolekcja hybrydowa ma w swojej kolekcji mało neonów, więc skusiłam się na 2 dodatkowe i jestem nimi zauroczona. Każdej hybrydce zrobiłam oddzielne zdjęcie, by lepiej zaprezentować Wam kolory.



055 Silver Cristal - piękne sreberko. Lakier, która ma zatopione w sobie multum srebrnych drobinek. Przypomina mi bardzo lakier Semilac 144, który chciałam sobie kupić, ale już nie muszę, bo ten jest idealny!


 
057 Neon Yellow - piękny neon, który mogłabym porównać do żółtego zakreślacza. Pierwsze zdjęcie całkiem inaczej go przedstawia, drugie, bardziej ciemne nieco lepiej ukazuje jego "żarówiastość". 057 to kolejny odcień, który od dawna chciałam mieć w swojej kolekcji.



058 Totally Green - drugi, zielon neon. Też porównałabym go do zakreślacza. Kiedy utwardzałam patyczki wzornika w lampie, kolory były po prostu nieziemskie! Nie mogę się doczekać, kiedy zrobię sobie paznokcie z ich udziałem.


074 Holiday Sea - mój kolejny wybór okazał się czwartym z kolei strzałem w dziesiątkę! Nie mam jeszcze takiego odcienia niebieskości, więc cieszę się, że zdecydowałam się akurat na 074. Kolor jest piękny, głęboki, dość intensywny - kojarzy mi się z niebem.



Ostatnim kolorem jest 083 Berry Perfection - jest to bardzo zgaszony fiolet. Spodziewałam się troszkę innego koloru, ale ten, który mam bardzo mi się podoba, z tym, że pewnie będzie bardziej odpowiedni na sezon jesienny. 

Mam nadzieję, że lakiery spiszą się na moich paznokciach równie dobrze, jak zrobiły na mnie pierwsze wrażenie. Dla mnie najważniejsze w manicure hybrydowym jest trwałość oraz to, by lakier dobrze się ściągał, bo chyba nie ma nic gorszego niż mozolne ściąganie lakieru. Sam proces i tak jest długi, więc fajnie byłoby, gdyby chociaż usuwanie przebiegło szybko. 

Znacie lakiery Victoria Vynn? Jak podobają się Wam moje kolory?
 
Czytaj dalej

wtorek, 24 maja 2016

Majowe Spotkanie Blogerek 14.05.2016 r. - relacja z odwiedzin w schronisku "Cztery łapy" w Szczytnie

Obiecałam przygotować relację z odwiedzin w Schronisku Cztery łapy w Szczytnie, więc nie mogę rzucać słów na wiatr. Plany miałyśmy z Kamilą ambitne, ale niestety nie wypaliły. Prosto ze spotkania miałyśmy jechać do schroniska jednak... Na spotkaniu udało nam się zebrać dodatkowo 300 zł z datków dobrowolnych, za które postanowiłyśmy dokupić jeszcze więcej rzeczy. Zatem zanim kupiłyśmy wszystko co chciałyśmy, minęła godzina odwiedzin w schronisku, dlatego przełożyłyśmy to na drugi dzień. W niedzielę (15.05.2016r) ok. południa, wyjechałyśmy z Olsztyna do Szczytna z samochodem wypełnionym wszystkimi dobrociami.


Po wypakowaniu wszystkiego z samochodu, nazbierało się tego tyle, ile widnieje na powyższym zdjęciu. Przywiezione rzeczy to dość dużo jedzenia i przekąski od e-pies, ale też gadżety i różnego rodzaju akcesoria jak np. obroże, smycze, miski, chusty z napisem SZUKAM DOMU od Malina Crafts, które na pewno się przydadzą. Miałyśmy okazję pospacerować po całym schronisku, zobaczyć kociarnię oraz psie boksy, a także wybieg, gdzie psy były szczotkowane i gdzie mogły się po prostu porządnie wybiegać i pobawić.
 

Udało się zrobić kilka fajnych zdjęć. Osobiście mnie po prostu chwytają za serce. Wszystkie zwierzątka przebywają w Schronisku "Cztery łapy" w Szczytnie i czekają na kogoś, kto w końcu wyzwoli je od krat i zimnych boksów. Kogoś, kto będzie się mógł nimi zająć, kochać je bezgranicznie i dać to, czego nigdy nie miały, czyli kochającą rodzinę i prawdziwy dom, na który z pewnością zasługują. W zamian sami otrzymacie wiernych przyjaciół, kompanów do zabawy i cieplutkich przytulańców, którzy poprawią humor, gdy będzie Wam źle i gdy będziecie mieli doła. Obdarują Was uwielbieniem i miłością bezgraniczną, nie oczekując zbyt wiele w zamian. Czy to nie wspaniałe?


Jeżeli nie możecie pomóc i zaadoptować zwierzątka, po prostu zgłoście się do najbliższego schroniska czy przytuliska jako wolontariusze. Każda pomoc i dodatkowa para rąk się przyda. Jeżeli większość tych zwierząt jest skazana na dożywotni pobyt w schronisku, to dzięki Wam te dni mogą stać się dla nich o wiele lepsze, poprzez uwagę jaką im ofiarujecie, zabawę czy zwykły dotyk, podrapanie za uchem czy po brzuszku, którego tak bardzo im brakuje.


W schronisku jest ponad 300 psów (z tego co pamiętam, to chyba nawet ok. 400, ale nie jestem pewna) i ponad 70 kotów. Znalazły się tam z różnych powodów - zostały porzucone lub po prostu oddane. Nie rozumiem takiego zachowania. Wzięcie zwierzęcia to odpowiedzialność i obowiązki, którym należy stawić czoła, a nie pójść na łatwiznę i po prostu pozbyć się problemu w mniej lub bardziej humanitarny sposób. Zwierze ma uczucia i ma prawo do bycia szczęśliwym i kochanym, więc jeżeli wiesz, że nie podołasz, to nie dawaj mu nadziei, a jeśli masz pewność, że dasz radę - idź do schroniska i daj mu szansę na lepsze jutro.

Cieszę się, że nasze spotkanie, poza tym, że spędziłam miło czas w gronie wszystkich przybyłych dziewczyn i gości, niosło też za sobą coś ważniejszego - pomoc dla bezbronnych stworzonek. Człowiek od razu czuje się lepiej, kiedy zrobi coś dobrego. Dlatego jeszcze raz dziękuję Wam dziewczyny za hojność i firmom za wszystko co zostało do mnie wysłane na rzecz zwierząt - bez Was to by się po prostu nie udało! 


Czy jest tu ktoś, kto pomaga w schronisku jako wolontariusz? A może masz psa ze schroniska?
Czytaj dalej

środa, 18 maja 2016

Daylight Kringle Candle Spa Day oraz wosk Yankee Candle Pineapple Cilantro prosto od EK kosmetyki naturalne

Dawno już nie pisałam posta opisującego woski czy daylighty, a nazbierało się ich u mnie naprawdę dużo. Dziś pora to zmienić, więc przybywam z kilkoma słowami na temat dwóch ciekawych zapachów. Zapachy te mogłam sobie wybrać ze sklepu EK kosmetyki naturalne, który był jednym ze sponsorów organizowanego przeze mnie spotkania. Polecam przejrzeć wszystkim wosko/świeczkomaniaczkom, ponieważ produkty Yankee Candle są tam w wyjątkowo niskich cenach. Jeden wosk kosztuje jedynie 6,70 zł, gdzie w innych sklepach jest to cena już niestety 8 zł.


Zacznę od daylighta, a wybrałam sobie Spa Day, który z całej oferty zainteresował mnie najbardziej. A dlaczego? Ponieważ jednym z dominujących w nim zapachów, jak dowiedziałam się z opisu, jest ogórek. Uwielbiam ogórkowe kosmetyki, ogórki same w sobie też lubię - chciałam zatem wypróbować jak ten aromat sprawdzi się w postaci małej świeczki. Poza wonią ogórka można w nim wyczuć jeszcze miętę i jabłko.


Zdecydowanie dominującą wonią wyczuwalną zarówno na sucho jak i po odpaleniu jest mięta, która daje dużo świeżości świeczce Spa Day. Wyczuwam tu jeszcze słodką nutkę, za którą zapewne odpowiedzialne jest jabłko. Ogórkowego zapachu niestety zbytnio nie wyczuwam i bardzo nad tym faktem ubolewam, bo kierując swój wybór właśnie na ten wosk, to było głównym powodem wyboru. Mimo wszystko zapach przypadł mi do gustu. Można się przy nim zrelaksować, zdecydowanie można się poczuć jak w SPA, choć plasterków ogórka na oczy brak - można sobie to zrekompensować prawdziwymi. Woń jest delikatna, dość słodka i przyjemna. W powietrzu wyczuwana jest jedynie przez niecałą godzinę.


Z wosków wybrałam sobie Pineapple Cilantro od Yankee Candle i jestem w posiadaniu tej tarty po raz drugi. Skusiłam się na nią znowu, ponieważ poprzednio zrobiła na mnie dobre wrażenie, więc z miłą chęcią powróciłam do tego wosku. Producent opisuje go jako ananasowy koktajl z listkiem kolendry - że ananas, to się zgodzę, ale kolendry tu nie czuję - na szczęście, bo nie za bardzo za nią przepadam. Zapach jest słodki, ale nie przesłodzony, dość intensywny, ale nie duszący. Ot taki przyjemniaczek na każdy dzień - szczególnie letni.

Znacie te zapachy? Wolicie Yankee Candle czy Kringle Candle?


Czytaj dalej

Lakiery hybrydowe Semilac - swatche, wzornik cz. 2

Cześć. Ostatnio troszkę zaniedbuję bloga, jednak jest to spowodowane remontem, sezonową pracą oraz szkołą. Właśnie wróciłam ze zjazdu, jestem troszkę zmęczona, ale nie powstrzyma mnie to przed napisaniem tego posta. Od listopada gromadzę lakiery oraz inne akcesoria do manicure hybrydowego. Bardzo lubię oglądać Wasze wpisy ze swatchami lakierów, ponieważ są mi one bardzo pomocne, gdy sama decyduję się na jakiś kolor. Dlatego dzisiejszy post będzie dotyczył właśnie swatchy lakierów hybrydowych Semilac, o które powiększyła się moja kolekcja od połowy stycznia. Gdyby ktoś był ciekawy pozostałych odcieni - zapraszam do styczniowego posta, w którym czeka na Was 20 kolorów, tymczasem zapraszam do obejrzenia poniższej dwunastki.


Moja kolekcja wzbogaciła się o niebieskości. Miałam jeszcze do niedawna tylko jedną niebieską hybrydę, teraz mam ich już więcej i są nimi 019 Blue Lagoon, 018 Cobalt oraz 114 Shooting Stars. Z tej trójki najbardziej lubię Cobalt i obecnie mam go nawet na paznokciach.


Kolejna trójeczka to 094 Pink Gold, 056 Pink Smile oraz 032 Biscuit. Na Biscuit polowałam od dawna i cieszę się, że już mam go w kolekcji. Z kolei nietrafionym zakupem okazał się Pink Smile, ponieważ jest łudząco podobny do 003 Sweet Pink, więc mam niemalże dwa identyczne kolory. Pink Gold jest ładnym brokatem i fajnie wygląda w tym trio.


Teraz pora na odcienie pomarańczu i czerwieni - mam piękny, iście letni i neonowy 033 Pink Doll, do tego 006 Classic Coral - brakowało mi takiego odcienia w zbiorach i kolejna czerwień 027 Intense Red.



W tej trójce znajduje się mój ulubiony lakier z całej kolekcji. Jest nim 008 Intensive Pink. Dużo bardziej zgaszony róż, to 012 Pink Cherry oraz pięknie mieniący się w słońcu 107 Steel Gray, czyli brokatowa szarość, a w zasadzie nazwałabym ten kolor grafitem.

Tak wyglądają moje Semilacowe nowości, które przybyły do mnie od stycznia. Oczywiście kolekcja rozrosła się ten w inne marki, ale o tym w innym poście. Powyżej brakuje jeszcze jednej nowości - 034 Mardi Gras, ale niestety na zdjęciach jego kolor wyglądał niemalże tak jak Intensive Pink, a jak pewnie większość z Was wie, wygląda inaczej, więc postanowiłam go Wam nie pokazywać, może innym razem.

Ile sztuk lakierów hybrydowych czy też zwykych ma Wasza kolekcja?

Kiedy robiłam te zdjęcia, na dworze był po prostu upał, co widać nawet na załączonych zdjęciach, bo słońce nie zawodziło. Ale nic nie może przecież wiecznie trwać, więc to co dobre, szybko się skończyło. Przez ostatnich kilka dni deszcz padał i padał, bez końca. Zrobiło się zimno i nie przypuszczałam, że jeszcze będę to robiła, ale odkręciłam grzejnikiżeby trochę ocieplić powietrze w pokoju. Rano było nieprzyjemnie zimno. U Was też taka beznadziejna pogoda?
Czytaj dalej

sobota, 14 maja 2016

Catrice - podkład All matt plus - 010 Light Beige

Ciągle poszukuję podkładu idealnego. Kiedy wydaje mi się, że już go znalazłam, moja skóra płata mi figla i sprawia, że to co mam na buzi przestaje mi się podobać. Nie wiem, ale każdy podkład po kilku buteleczkach kończy tak samo - znika z łazienkowej półki i zostaje zastąpiony inny, w mojej opinii lepszym specyfikiem. Do niedawna rozpływałam się nad podkładem Revlon Color Stay, jednak na tę porę roku jest dla mnie zdecydowanie za ciężki. Postanowiłam przerzucić się na coś lżejszego i z polecenia wybrałam podkład Catrice All matt plus. Nie byłam zbytnio przekonana gdy go kupowałam, bo marka Catrice jest mi zupełnie obca, jednak nie żałuję, że posłuchałam koleżanki i się na niego skusiłam, bo to naprawdę fajny produkt. 


Wcześniej napisałam, że produkt nie ma pompki - wielka wtopa z mojej strony. Po używaniu Revlona, który tej pompki nie miał, od razu przystąpiłam do odkręcania Catrice nie ciągnąc w ogóle za zatyczkę. Tymczasem okazuje się, że pompka jest i to bardzo fajna. Dozuje odpowiednią ilość produktu i bardzo przypadła mi do gustu. Sama buteleczka jest szklana, jakby mleczna i wygląda bardzo ciekawie. Na niej widnieje naklejka z kolorem. Skusiłam się na najjaśniejszy odcień i jest on dla mnie idealny.


Kosmetyk ma super konsystencję  - nie jest ani za rzadka, ani za gęsta. Podkład świetnie sunie po twarzy i wygląda dobrze nakładany na różne sposoby czy to palcami, gąbeczką lub pędzlem. Krycie ma słabsze niż Revlon Color Stay i właśnie o to mi chodziło. Wiosną i latem zdecydowanie rzadziej nakładam kosmetyki tego typu na twarz, ponieważ jest gorąco i wolę, jak moja skóra może swobodnie pooddychać. Poza tym, uważam, że lżejsze krycie jest bardziej odpowiednie. Podkład ładnie się prezentuje na twarzy. Dobrze ją wygładza i nie tworzy efektu maski, co chyba jest dla mnie jednym z najważniejszych aspektów. Dodatkowo nie zapycha skóry. Jego cena wykosi około 33 zł i kupić go można na stronie Iperfumy.pl - ja mam go właśnie stamtąd i planuję kolejne zakupy. Nie omieszkam dodać tego przyjemniaczka do koszyka po raz drugi.

Jakiego podkładu obecnie używasz?
Czytaj dalej

poniedziałek, 9 maja 2016

Yoskine, Perfecta, Cashmere, Celia, Dax Sun - zapowiedź testowania

Cześć! W ostatnim czasie przywędrowały do mnie dwie fajne paczuszki. Już od dawna raczej nie pokazuję paczek, które dostaję, a prezentuję je Wam dopiero przy recenzjach, jednak tym razem postanowiłam zrobić wyjątek, bo... Po prostu jestem mile zaskoczona. Dostałam się do testowania produktów Perfecta organizowanego przez serwis zBlogowani.pl i od kilku dni testuję krem powiększający i unoszący biust oraz wyszczuplające krio serum.


Dostałam się także do kampanii Dax Cosmetics. Dziś przywędrowała do mnie paczka i po otwarciu miałam spore zaskoczenie. Nie spodziewałam się tylu wspaniałości. Bez zbędnej paplaniny, przechodzę do prezentacji zawartości i krótkiego opisu.


W pierwszej kolejności chciałam Wam pokazać apetyczny duet od perfecty. Jest to masło do ciała oraz piling o zapachu trufli czekoladowych. Zapachy są obłędne i chciałoby się po prostu zjeść te kosmetyki. Mam nadzieję, że równie dobrze będą pachniały na skórze.


W tej paczce Perfecta nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, ponieważ znalazły się tam jeszcze takie kosmetyki tej marki jak orzeźwiająca woda micelarna w pięknym, żółtym kolorze, maska na dobranoc oraz olejkowy balsam brązujący - z tej trójki wszystko bardzo mnie ciekawi. Cieszę się, że jest też coś co choć trochę przyciemni moją skórę, ponieważ nie bardzo lubię się opalać, a biała jak ściana też nie chcę być.


Są też kosmetyki Dax Sun. Kolejne wspaniałości do opalania, tj/ chusteczka samoopalająca do twarzy i ciała, peeling wygładzający do twarzy i ciała, emulcja do opalania o zapachu pinacolady oraz przyspieszacz opalania 2w1 - opalanie i ochrona. Emulsja pachnie po prostu cudownie, żałujcie, że nie możecie powąchać.


Z tego kosmetyku marki Cashmere ucieszyła się moja mama. Jest to fluid-baza wygładzająco-kryjąca w odcieniu 03 Beige, który niestety dla mnie jest zdecydowanie za ciemny. Moja mama ma znacznie ciemniejszą karnację niż ja i dla niej jest idealny. Mam nadzieję, że będzie z niego zadowolona.


Yoskine jest mi obcą marką, chyba nie miałam jeszcze żadnego kosmetyku tej firmy, więc z wielkim zaciekawieniem przetestuję te saszetki. Są to innowacyjne zabiegi w saszetkach: Kirei Lifting - weekendowy zabieg japoński, Asayake Pure - termooczyszczający zabieg wulkaniczny oraz Marryoku Exellence - lodowy lifting z nićmi jedwabiu. 
 

Na koniec produkty marki Celia - dwa lakiery do paznokci oraz tusz do rzęs z silikonową szczoteczką, którą już polubiłam. 

Tak prezentuje się cała paczuszka. Jestem po wrażeniem ilości kosmetyków jakie mam przyjemność testować i mam nadzieję, że będę mogła napisać Wam na ich temat same dobre rzeczy.

Który produkt zaciekawił Was najbardziej?
Czytaj dalej

wtorek, 3 maja 2016

"Magia sprzątania" Marie Kondo czyli o japońskiej sztuce porządkowania i organizacji

Od bardzo dawna nie mam czasu by przeczytać jakąkolwiek książkę. Wszystko co czytam ogranicza się u mnie do materiałów, które są mi niezbędne na studiach - na przyjemności w postaci czytania książek, które mnie interesują niestety brakuje mi czasu. Postanowiłam to zmienić. Chciałam przeczytać coś, co może mi się przydać. Jako naczelna bałaganiara, postanowiłam sięgnąć po książkę Marie Kondo pod tytułem "Magia sprzątania", którą można dostać na stronie Mega Książki. Nie powiem, że jestem osobą, która żyje w totalnym chaosie, bo tak nie jest, jednak do pedantki mi daleko i to bardzo. Sprzątam często, jednak bałagan powraca jeszcze szybciej. Chciałam poszukać ratunku w metodzie KonMari, bo w sumie nie miałam nic do stracenia. Rzadko czytam poradniki, ale na ten czaiłam się od dawna.



Sama książka ma bardzo przyjemną okładkę, druk jest dość duży, więc podczas jej czytania oczy się nie męczą, co lubię. Wolę kiedy książka jest grubsza i napisana czcionką w odpowiednim rozmiarze, niżeli ma być krótka i napisana maczkiem, co trochę mnie zniechęca. Poradnik składa się z bardzo wielu króciutkich rozdziałów, co też ma swoje plusy. Nie każdy ma w ciągu dnia tyle czasu, by czytać kolosalne długie rozdziały, a kiedy już taki zaczniemy, wypadałoby go skończyć. Tu jeden rozdział ma od 2 do 5 stron - mniej więcej, więc czas na przeczytanie choćby jednego rozdziału znajdzie każdy, przy odrobinie dobrych chęci.  Jeżeli chodzi o sam język, to jest bardzo prosty, trochę bez polotu, a czasem mam po prostu wrażenie, że dany rozdział pisany jest na siłę.


Teraz chciałabym przejść do treści. Muszę przyznać, że mam  tremę, ponieważ nigdy jeszcze nie recenzowałam na blogu książki. Mam nadzieję, że jednak uda mi się napisać dla Was coś konkretnego, co z miłą chęcią przeczytacie. Otóż... Książka była dla mnie nieco nudna. Do prawie 80 strony nic się nie działo, niczego ciekawego się nie dowiedziałam. Miałam wrażenie, że co kilka kartek czytam to samo, co w konsekwencji nieco zniechęcało mnie do ponownego sięgnięcia po książkę, jednak robiłam to, bo miałam nadzieję, że coś się rozkręci. Rzeczywiście tak było, aczkolwiek bez fajerwerków. Marie Kondo to dość specyficzna osoba i takie samo podejście ma do sprzątania. Jeżeli myślicie, że poradnik podsunie Wam wiele metod na sprawne sprzątanie, zdradzi różnego rodzaju techniki przy tym pomocne, to niestety się rozczarujecie. I ja do grona rozczarowanych osób niestety muszę dołączyć. W książce brakuje mi obrazków. W jednym z rozdziałów, Marie opisuje jak powinniśmy składać ubrania, by np. nie pogniotły się lub by zajmowały jak najmniej miejsca. Jeden opis składania musiałam przeczytać kilka razy, by zrozumieć o co autorce chodzi - aż prosi się wklejenie grafiki, która w szybki i zgrabny sposób ukarze nam jak to robić - tak byłoby o wiele prościej.


Książka w mojej opinii nadaje się idealnie dla osób, które mają problem z gromadzeniem rzeczy, ponieważ mobilizuje ona na tyle, by po prostu się ich pozbyć. Tematowi pozbywania się wszelkich niepotrzebnych rzeczy poświęcone jest bardzo wiele książkowych stron. Ja jestem jedną z osób, która "lubi mieć" i nie rzadko przechowuję rzeczy, których nie używałam od lat. Po zapoznaniu się z rozdziałami dotyczącymi pozbywania się niepotrzebnych rzeczy, przystąpiłam do odgruzowywania swojego pokoju. Muszę przyznać, że pozbyłam się całkiem sporej ilości rzeczy. Do wyrzucenia niektórych niepotrzebnych gratów chyba jeszcze nie dorosłam. Myślę, że zrobię jeszcze kilka podejść do ponownej selekcji rzeczy potrzebnych i zbędnych. Autorka uważa, że podczas pozbywania się przedmiotów, powinniśmy wszystkie rzeczy (z danej kategorii) położyć na środku pokoju i każdą po kolei dotykać, co ma na celu sprawdzenie czy dana rzecz wywołuje w nas odczucia pozytywne czy obojętne. Jeżeli jest nam ona obojętna - powinniśmy się jej pozbyć. Książka miejscami trochę mnie śmieszy. Najbardziej rozbawił mnie wątek z dziękowaniem rzeczom za ich posługę dla nas. To samo dotyczyło skarpetek - nie powinno się ich zwijać w kulki, tylko kłaść jedną na drugą, by mogły oddychać i odpoczywać po tym, jak uprzednio były przez nas maltretowane w butach. Książka pełna jest takich śmiesznych porad, które do mnie po prostu nie przemawiają. Jeżeli miałabym podsumować ten poradnik, to spodziewałam się czegoś lepszego. Liczyłam na wiele wskazówek, technik, porad i różnych newsków dotyczących sprzątania, tymczasem co kilka kartek dowiadywałam się niemalże tego samego i miałam wrażenie, że czytam to po raz n-ty. Jeżeli jesteś osobą, która uwielbia minimalizm i z pozbywaniem się rzeczy nie ma najmniejszego problemu, to ta książka nie jest dla Ciebie. Z kolei jeśli jesteś typowym chomikiem, który lubi gromadzić rzeczy, to po przeczytaniu poradnika jest szansa, że pozbędziesz się chociaż części z nich.

Znacie książkę Marie Kondo "Magia sprzątania"? Jakie są Wasze odczucia na jej temat?
Czytaj dalej

poniedziałek, 2 maja 2016

Manicure hybrydowy - Semilac 083 Burgundy wine, 037 Gold Disco, 135 Frappe oraz wzór aztecki

Większość z Was pewnie wyjechała na majówkę i nieźle świętuje - ja nigdzie nie wyjechałam, ale nie mogę powiedzieć bym się nudziła. Spędziłam wczorajszy wieczór na grillu u koleżanki, było bardzo miło - oby więcej takich spotkań! Wczoraj też robiłam manicure hybrydowy siostrze mojego chłopaka - Ani. Pomysł na kolorystykę jest Ani. Może kolorystyka mało wiosenna, ale wszystkie kolorki super do siebie pasują i wydaje mi się, że tworzą zgraną całość. Bordowy lakier ma świetne krycie - druga warstwa daje już świetny efekt, ale ja już z przyzwyczajenia położyłam aż trzy. Mam nadzieję, że cały manicure będzie się Ani dobrze trzymał, ponieważ pod bazę położyłam również primer bezkwasowy, który ma zwiększyć przyczepność lakieru do płytki i mam szczerą nadzieję, że tak właśnie będzie i tym samym spełni on doskonale swoją rolę.



Do powyższego manicure użyłam lakierów marki Semilac i są to kolory takie jak 083 Burgundy Wine, 037 Gold Disco oraz 135 Frappe. Na palcu serdecznym zrobiłam wzór aztecki i posłużył mi do tego mój stylograf, który kupiłam w sklepie Cosmetics Zone. Muszę przyznać, że coraz sprawniej się nim posługuję i bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że niebawem dojdę do takiej wprawy, że będę mogła malować bardziej zaawansowane i szczegółowe wzory. Wcześniejsza wersja zakładała odbicie stempla na palcu serdecznym i wskazującym, ale niestety coś mi nie wychodziło. W tym zakresie muszę jeszcze sporo poćwiczyć. Na wzorniku odbijanie wychodzi mi dobrze - na paznokciach nie było już tak kolorowo. Mówi się, że praktyka czyni mistrza i mam nadzieję, że i u mnie jakieś postępy w tej "dziedzinie" będą.

A teraz moje standardowe pytanie, co Wy macie na pazurkach?

Czytaj dalej