Do sieci drogerii Hebe weszła kolejna nowość. Tym razem jest to linia kosmetyków Skin in the city skierowana do kobiet aktywnych, które prowadzą miejski i przede wszystkim szybki tryb życia. Szybkie tempo życia w mieście może wpłynąć negatywnie na stan naszej skóry, która narażona jest na zanieczyszczenia, stres czy zmęczenie. Skin in the city ma na to jednak sposób, ponieważ nowoczesna formuła chroni skórę przed działaniami czynników zewnętrznych. W skład całej serii kosmetyków wchodzą zarówno produkty do pielęgnacji i oczyszczania twarzy całego ciała. Dziś natomiast chciałabym opisać Wam kilka z nich, mianowicie balsam do ciała, żel micelarny do mycia twarzy, krem nawilżający do rąk i paznokci, krem-żel matujący do twarzy oraz maskę serum wielozadaniową.
Na uwagę w pierwszej kolejności zasługują rewelacyjne opakowania. Są skromne, proste, w pastelowych kolorach i z grafikami-kształtami imitującymi miasto. Niby nic wielkiego, ale wygląda to bardzo schludnie i przede wszystkim ładnie. Kosmetyki są w różowym, niebieskich i zielonych odcieniach pasteli. W sprzedaży jeszcze kolor brzoskwiniowy i fioletowy. Nie wiem, jak Was, ale mnie te produkty kupiły w całości. Każdy z tych produktów, poza maseczką wielozadaniową mieści się w opakowaniu-plastikowej tubie. Wykonana jest ona z miękkiego plastiku, przez co bardzo łatwo wyciska się kosmetyk ze środka. Myślę, że nie będzie również problemu z wydobyciem ich do samego końca. Zamknięcia na "klik", co lubię zdecydowanie bardziej, niż zakrętki.
SKIN IN THE CITY - KREM NAWILŻAJĄCY DO RĄK I PAZNOKCI
Krem ma białą, dość gęstą i według mnie treściwą konsystencję. Bardzo szybko i sprawnie idzie mi rozsmarowanie go. Nie bieli rąk. Wchłania się dość szybko. Zostawia na rękach cienką warstewkę, która nie jest tłusta czy lepka, a tworzy pewnego rodzaju firm, który zabezpiecza naszą skórę dłoni. Zapach jakby nieco kwiatowy, przede wszystkim świeży - bardzo mi się podoba. Nie przepadam za kremowaniem dłoni. Moje nie są zbyt wymagające, toteż nie muszę codziennie ich smarować. Zapach tego produktu spodobał mi się na tyle, że sięgałam po niego znacznie częściej niż zwykle. Kremik jest mały, ma 75 ml i idealnie sprawdzi się noszony w torebce. W składzie na drugim miejscu gliceryna. Wzbogacony jest także alantoiną i wyciągiem z bawełny. Ręce dzięki niemu są nawilżone i gładkie. Przekłada się to również na stan skórek, które już nie są tak suche, jak wcześniej, co wizualnie prezentuje się po prostu lepiej. Kremik kosztuje niecałe 5 zł, więc warto go wypróbować chociażby dla sprawdzenia.

SKIN IN THE CITY - KREM-ŻEL MATUJĄCY DO TWARZY
Kolejnym produktem, który już od jakiegoś czasu mam w użyciu jest krem-żel matujący do twarzy. Ma delikatnie niebieską konsystencję, która w użyciu staje się nieco wodnista. Jest lekka, szybko się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania. Nie zdążyłam dobrze rozmasować jej po jeden stronie twarzy, a po drugiej już skóra ją wchłonęła. Składnikami aktywnymi są tu Celloxyl, a także wyciąg z cynamonowca. Jestem posiadaczką cery mieszanej. Na mojej twarzy pojawiają się pewne miejsca, które się świecą, chociaż nie były to duże i mocno tłuste obszary. Podczas używania kremu zauważyłam, że zazwyczaj świecąca się na czole i brodzie skóra już się nie błyszczy, zatem matujące właściwości, jak najbardziej się tu ujawniły. Nie wiem, czy krem poradzi sobie z całkowicie tłustą skórą, bo takiej nie mam, ale jeżeli ktoś wie z autopsji, to chętnie się dowiem. Żel ma również właściwości nawilżające, co sobie chwalę. Maska jest w pojemności 50 ml i kosztuje ok. 15 zł. Do stosowania rano i wieczorem.

SKIN IN THE CITY - MASKA-SERUM WIELOZADANIOWA 7W1
Maseczka mieści się w pięknym różowym opakowaniu. Jest jednorazowa. Mieści w sobie 8 ml produktu i jest to wystarczająca pojemność, by pokryć całą twarz, szyję i dekolt. Powiedziałabym nawet, że jest jej troszkę za dużo, ale to dobrze. Lepiej, jak jest więcej, niż miałoby jej zabraknąć. Konsystencja jest nieco brzoskwiniowa, lekka, szybko się rozsmarowuje. Pachnie ładnie, trochę słodko, bardziej owocowo. Składniki aktywne, jakie się w niej znajdują, to Celloxyl, roślinna alternatyka kwasu hialluronowego, masło shea i kaolin. Jak już napisałam wyżej, maseczka, to maska 7w1. Co zatem powinna nam zagwarantować? Producent uznaje, że głęboko nawilża, liftinguje, niweluje oznaki zmęczenia, ekspresowo rozświetla, wygładza, oczyszcza skórę z zanieczyszczeń i sebum, a także odświeża. Jak widzicie, do zrobienia ma naprawdę wiele i czy wywiązuje się z tych obietnic? Maseczkę nałożyłam na wspomniane wcześniej partie ciała i pozostawiłam na nich około 15-20 minut, więc dłużej, niż zaleca producent. Po jakimś czasie poczułam bardzo delikatne ściągnięcie skóry twarzy, więc myślę, że tu miałam do czynienia z wspomnianym liftingiem. Zmyłam resztki letnią wodą. To co poczułam po wytarciu twarzy, to zdecydowanie przyjemna miękkość i dobre nawilżenie, co w konsekwencji przekłada się na niwelowanie oznak zmęczenia, ponieważ dobrze nawilżona skóra po prostu wygląda na zdrowszą i bardziej promienną. Nie oczekiwałam po tej maseczce oczyszczenia, ponieważ zanim zaaplikowałam ją na twarz odpowiednio przygotowałam swoją skórę i myślę, że oczyściłam ją dostatecznie dobrze. Ogólnie jestem zadowolona z efektów, bo jak za cenę 4 zł za saszetkę, dobre nawilżenie, piękny relaksujący zapach, delikatny lifting, wygładzenie i niwelowanie oznak zmęczenia, to bardzo dużo! Chętnie skuszę się na jeszcze jedną saszetkę podczas wizyty w olsztyńskim Hebe.

SKIN IN THE CITY - ŻEL MICELARNY DO MYCIA TWARZY 2W1
Ten produkt testowałam, jako pierwszy. Praktycznie każdego dnia mam na twarzy makijaż. Jednego dnia mocniejszy, innego neutralny ograniczający się tylko do tuszu i kremu BB. Nie zmienia to jednak faktu, że każdego dnia trzeba ten makijaż z twarzy usunąć i właśnie w tym celu głównie używałam tego produktu. Ma on przezroczystą, żelową i dość gęstą konsystencję. Nie pieni się zbyt dobrze, jednak radzi sobie z usunięciem zarówno tego delikatnego, jak i mocnego makijażu. Aby produkt nie dostał się do oczu, staram się jak najszczelniej je zamknąć, co skutkuje pozostawaniem resztek makijażu na dolnej powiece. Tę resztkę usuwam płynem micelarnym. Wydaje mi się, że produkt jest bezwonny, ponieważ nie czuję praktycznie niczego podczas jego używania. Jego pojemność, to 150 ml, a cena zaledwie 9,90 zł. Składniki aktywne w tym żelu, to Celloxyl oraz panthenol.
SKIN IN THE CITY - NAWILŻAJĄCY BALSAM DO CIAŁA
Balsam jest największym produktem z całej piątki, ponieważ ma, aż 200 ml. Tuba jest poręczna i wygodna w użyciu. Konsystencja jest biała, lekka, świetnie się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania. Nie pozostawia żadnej tłustej warstewki. Zapach jest świeży, jakby kwiatowy z delikatną, słodką nutą - jest bardzo przyjemny i podoba mi się najbardziej z całego zestawu. Utrzymuje się na skórze zaskakująco długo, nawet do kilku godzin i zdecydowanie mnie to cieszy. Składniki aktywne w tym produkcie, to Celloxyl, pochodna mocznika, masło shea i gliceryna. Po stosowaniu balsamu, skóra jest nawilżona, a co za tym idzie, wizualnie prezentuje się znacznie lepiej. Jest dodatkowo gładka i przyjemna w dotyku, więc czego chcieć więcej? Może jeszcze niskiej ceny i... W tym wypadku również tak jest. Balsam kosztuje bowiem niecałe 10 zł.

Jestem bardzo zadowolona, że mogłam przetestować te nowości. Marka Skin in the City do kupienia jest jedynie w drogeriach Hebe, więc jeżeli i Wy czujecie się zachęceni do zakupu, to polecam tam zajrzeć. Warto podkreślić, że każdy z tych kosmetyków przeznaczony jest dla wszystkich typów skóry, nawet dla tych wrażliwych, ponieważ są hipoalergiczne, co z punktu widzenia alergików bardzo się ceni. Na pochwałę zasługuje również ładna szata graficzna, o której rozpisywałam się na początku posta, a także piękne zapachy i bardzo niska cena.
Znacie kosmetyki Skin in the city?