środa, 28 lutego 2018

Kosmetyczni ulubieńcy - luty 2018

Styczeń minął mi w oka mgnieniu. Wszystko dzieje się na wariackich papierach. Nawet nie zdążyłam zastanowić się nad swoimi ulubieńcami styczniowymi, a już mamy końcówkę lutego. Postanowiłam tym razem nie zaspać i zaprezentować Wam produkty, które w tym miesiącu zrobiły na mnie największe wrażenie. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do dalszej części wpisu i minirecenzji.


ISANA - OLEJEK POD PRYSZNIC

Ostatnio produkty Isana goszczą u mnie dość często. Zachwycam się żelem pod prysznic z lamą, bo obecnie mam go pod prysznicem oraz tym olejkiem. Ja nie używam go jednak do ciała, a do... Czyszczenia moich pędzli czy gąbeczki do pokładu i w tej roli spisuje się wyśmienicie. Rewelacyjnie domywa akcesoria z podkładu, pudru czy innych kosmetyków. Dobrze wpływa również na stan włosia.



Ten produkt to mój hit w demakijażu twarzy. Świetnie radzi sobie z usuwaniem makijażu i robi to lepiej niż niejedne micel. Jest to produkt łagodny, który świetnie koi podrażnioną skórę i niweluje ewentualne podrażnienia i zaczerwienienia. Pachnie pięknie, bardzo delikatnie i subtelnie. Jest to wydajny kosmetyk, który stosowałam już dłuższy czas. Jak widzicie, dobija dna, a ja już dodałam do koszyka 2 opakowania. Na Iperfumy.pl jest właśnie promocja i wodę tę można kupić za 10,30 zł. Świetna cena i rewelacyjne działanie, więc robię sobie zapas.

SCHWARZKOPF - GLISS KUR - ODŻYWKA W SPRAYU FIBER THERAPY

Bardzo lubię kosmetyki z serii Gliss Kur. Moje włosy się z nimi lubią, więc czego chcieć więcej. Ta odzywka jest przeze mnie stosowana często. Aplikuję ją na wilgotne włosy, by ułatwić ich rozczesywanie. Mam też taki czas, że moje włosy się elektryzują - wtedy używam tej odżywki na suche włosy. Świetnie je wygładza i sprawia, że się nie puszą. Pięknie pachnie i aż chce się jej używać. Spray dobrze rozpyla tworząc delikatną mgiełkę.



Tego produktu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Kultowy kosmetyk Oriflame - Tender Care to mały balsamik zamknięty w pięknym jajeczku. Zwalcza suchość ust, łokci czy kolan od lat i zjednał sobie sympatię niejednej kobiety - w tym również moją. Skusiłam się na wariant jagodowy i jestem oczarowana tym zapachem. Jest słodki, ale nieprzesłodzony - taki w sam raz. Uwodzi i kusi do częstego używania. Stosowałam go głównie na usta i są one teraz w świetnej kondycji.


YOPE - BALSAM DO RĄK - MIÓD I BERGAMOTKA  

Kosmetyki Yope poznałam stosunkowo niedawno, ale bardzo dobrze się u mnie spisały. Najchętniej sięgam jednak po balsam do rąk ze względu na jego piękny zapach, który bardzo przypadł mi do gustu. Balsam do rąk świetnie je nawilża, wygładza i sprawia, że są miłe i przyjemne w dotyku. Imponująca jest tu również pojemność - balsamu jest tu bowiem 500 ml! Postanowiłam, że krem ten postawię w miejscu dostępnym dla wszystkich, bo sama  nie dam rady go zużyć. Domownikom ten pomysł bardzo się podoba i chętnie go używają.


Moich ulubieńców w tym miesiącu jest 5 - takich pięciu wspaniałych! Oby była to dobra wróżba na kolejne miesiące! Fajnie byłoby, gdyby ta liczba się podwoiła, a jeszcze milej, gdyby każdy kontakt z nowym produktem kończył się tym, że wyląduje w ulubieńcach. Jest to chyba marzenie ściętej głowy, ale trzymajcie kciuki za marcowych ulubieńców - oby się pojawili.

Znacie któregoś z moich ulubieńców? Macie swoich ulubieńców z lutego?
Czytaj dalej

wtorek, 27 lutego 2018

Loreal Volume Million Lashes So Cuture tusz do rzęs

Odkąd znalazłam swój tusz idealny, rzadko sięgam po inne, bo po co? Mój ulubieniec nie należy jednak do najtańszych, więc jeśli widzę jakieś tusze do rzęs, których nigdy nie miałam, a które są w dobrej cenie - po prostu je kupuję. Tak było w przypadku Loreal Volume Million Lashes So Cuture. Skuszona dość niską, jak na ten tusz cenę, dodałam go do wirtualnego koszyka na Iperfumy.pl, a teraz chciałabym Wam opisać co nieco na jego temat.


Tusz w pierwszej kolejności kupuje mnie swoim wyglądem - przyznajcie, że jest piękny. Połączenie złota i filetu jest bardzo trafione. Poza tym, opakowanie bardzo ładnie odbija światło (co z kolei nie jest za dobre przy fotografowaniu). Dobrze wyeksponowano tu nazwę tego produktu. W środku mamy silikonową szczoteczkę z krótkimi "ząbkami". Kształt szczoteczki przypomina nieco elipsę. Przez wiele miesięcy używałam szczoteczki, która była wygięta i zaokrąglona (typowo do podkręcania), więc ciężko było mi przestawić się  na taką prostą. Po jakimś czasie jednak całkiem mi się to spodobało.


Głównym zadaniem tego tuszu jest pogrubienie i podkręcenie rzęs. Muszę przyznać, że tylko jeden z tych warunków zostaje spełniony, mianowicie podkręcenie. Rzęsy są ładnie uniesione do góry i fajnie otwierają oko. Pogrubienia tu nie widzę, mamy za to dobre wydłużenie oraz to, co mnie zachwyciło, czyli idealne rozdzielenie. Każda rzęska jest pięknie i subtelnie wydłużona. Jak widzicie, szczoteczka nabiera dość mało tuszu, a to przekłada się na brak grudek i efektu pajęczych nóżek. Na duży plus zasługuje również fakt, że tusz się nie osypuje i do końca dnia prezentuje się dobrze.


W moim odczuciu jest to bardzo przyzwoity produkt, jednak idealny na co dzień. Nie sprawdzi się raczej na większe wyjście, gdzie będzie zależało nam na spektakularnych, wręcz teatralnych rzęsach. Spisze się natomiast u osób, które preferują naturalny makijaż o subtelnym wykończeniu.


A czy Wy znacie tusz Volume Million Lashes So Cuture?
Czytaj dalej

NOWOŚCI KOSMETYCZNE Z DROGERII JAŚMIN

Kosmetyki kolorowe kocham miłością nieskończoną, bo dzięki nim każdego dnia mogę zatuszować pewne mankamenty i uwydatnić to, co potrzeba. Zdarza się tak, że podczas zakupów sięgamy po różne marki kosmetyczne. Niektóre rzeczy trafiają na naszą listę ulubieńców, inne przekazujemy dalej lub wyrzucamy zapisując na listę bubli. Chciałoby się zawsze trafiać na same cudeńka, ale bywa różnie. Dziś mam dwa Was gromadkę recenzji kosmetyków z Drogerii Jaśmin i to, czy spisały się u mnie czy nie - zobaczycie niżej.


L'OREAL PARIS - INFALLIBLE XTREME RESIST - BLYSZCZYK DO UST - 501 BULLETPROOF

Błyszczyk mieści się w plastikowym, przezroczystym opakowaniu, przez które widać jego kolor. Już przez opakowanie widać, jak wiele ma w sobie błyszczących drobinek. Ciekawy jest tu aplikator. Po wyjęciu go w opakowania myślałam, że ktoś źle zamknął błyszczyk i tym sposobem zniekształcił się. Podglądając zdjęcie w sieci okazuje się, że jest tak śmiesznie wyprofilowany. Mimo, iż wygląd dość pocieszny, to w aplikacji świetnie się sprawuje. Czubek aplikatora dość ostry, więc pięknie i równo można go nanieść i zarysować nasz kształt ust. Kolor jaki mam, to 501 Bulletproof i określiłabym go jako soczystą czerwień - jest to idealny odcień czerwieni. Aplikując różnego rodzaju błyszczyki, przyzwyczaiłam się do tego, że nie dają one koloru na ustach, co najwyżej delikatną poświatę. Przy błyszczyku Xtreme Resist mamy pełne krycie. Usta wyglądają zjawiskowo! Pięknie się błyszczą, ale konsystencja po jakiś czasie troszkę zastyga, ładnie wtapiając się w usta. Nie jest to zastygnięcie w 100%, bo usta jednak trochę się lepią, ale wydaje mi się, że przy błyszczykach po prostu nie może być inaczej. Trwałość jest bardzo dobra, bo bez poprawek (ale i bez jedzenia czy picia) to ok. 4h. Błyszczyk jest z kwasem hialuronowym - fajnie nawilża usta i na pewno im nie szkodzi.


CATRICE -  BROW POMADE STICK - POMADA DO BRWI W KREDCE

Ta pomada była dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem. Zazwyczaj produkty tego typu mieszczą się w słoiczku i nakłada się je specjalnym pędzelkiem. Tu mamy pomadę w kredce, której opakowanie, to również... kredka. Kiedy zużyjemy wysunięty fragment, to możemy wykręcić kolejną część. Nie ukrywam, byłam pełna obaw, czy produkt o tak dużej grubości poradzi sobie z dokładnym podkreśleniem brwi. Raczej w to nie wierzyłam. W użyciu okazało się inaczej! Spisuje się dobrze i udaje mi się tym "gryfem" podkreślić fajnie nawet końcówkę brwi. Żeby jednak nie było tak pięknie, to z każdym kolejnym malowaniem jest trochę ciężej i gorzej, ponieważ końcówka robi się coraz grubsza, co jest już mniej wygodne. Muszę znaleźć jakiś sposób na jej "ostrzenie". Sam kolor bardzo mi odpowiada. Nie jest ani za ciemny, ani za jasny. Taki w sam raz. Nie wpada w rude tony, a to też duży plus. Ładnie pokrywa brwi i uzupełnia braki, jakie w nich występują.


HEAN - LUXURY GEL EYELINER WATERPROOF - WODOODPORNY EYELINER W ŻELU

Przyznaję się bez bicia - nie używam eyelinerów w żelu od czasu zakupu Maybelline Lasting Drama. Wydałam na niego sporo, a w użyciu okazał się tragiczny. Zraziłam się. Poza tym, wygodniejszą formą są dla mnie eyelinery płynne. Jednak trafił do mnie eyeliner Hean, więc trzeba było go przetestować. Postanowiłam nałożyć go moim pędzelkiem do brwi, jednak ostatecznie okazał się trochę za gruby, przez co musiałam narysowaną linię nieco korygować pałeczkami kosmetycznymi. Na duży plus zasługuje to kolor żelu - to piękny, głęboki odcień czerni. Na powiece trzyma się ładnie, nie rozmazuje się, ani nie odbija na górnej powiece. Ogólnie nie używam go zbyt często, bo brakuje mi wprawy i odpowiedniego pędzelka do jego nakładania.


HEAN - GIGANT SHOCK PROFESSIONAL XXL VOLUME - TUSZ DO RZĘS

Nie miałam w swojej blogerskiej karierze produktów marki Hean, więc ucieszyłam się, że znalazłam w tej przesyłce, aż dwa. Tusz do rzęs niczym się nie wyróżnia, jeżeli chodzi o jego wygląd. W środku znajdziemy włosiastą szczoteczkę - takiej nie używałam już od lat. Zazwyczaj decyduję się na silikonowe. Mimo to, nie zraziłam się. Tusz określiłabym mianem codziennego - ładnie wydłuża rzęsy, jednak trzeba się trochę przy tym napracować. Na zdjęciu nałożyłam, aż 4 warstwy. Zazwyczaj mi się to nie zdarza (nakładam najczęściej 2 warstwy). Na pochwałę zasługuje to, że tusz nie skleja rzęs. 4 warstwy, to już spora ilość produktu, a mimo to rzęsy są bardzo ładnie rozdzielone. Wydłużenie też jest zadowalające. Brakuje mi tylko delikatnie większego pogrubienia.


ESSENCE - WINTER DREAMING - PALETA CIENI DO POWIEK

Paletka ta przypomina mi trochę swoim wyglądem zimową serię kosmetyków Sephora. Opakowanie jest po prostu piękne, bardzo zimowe i niewątpliwie przykuwa uwagę. Jest jakby papierowe. Zamknięcie na magnes - fajne rozwiązanie. W środku znajdziemy 12  cieni - od jasnych odcieni, poprzez brokaty i ciemne barwy. Mamy tu 9 cieni brokatowych i 3 matowe. W środku dodatkiem jest również pędzelek, jednak jest on mały, więc do ruchomej powieki się nie sprawdzi. Używam go do malowania dolnej powieki i do tego dobrze się nadaje. Fajnie byłoby, gdyby w paletce znalazło się również lusterko - nie ukrywam, spodziewałam się go. Kolory niewątpliwie są piękne, ale są również bardzo subtelne i delikatne. Nie są zbyt mocno napigmentowane, więc trzeba nałożyć tych cieni trochę więcej, przez co sam makijaż nieco się wydłuża. Do makijażu (który zaraz zobaczycie) użyłam cieni, które zaznaczyłam na palecie serduszkami. Pierwszy z lewej nałożyłam na całą powiekę, by dalsze cienie lepiej się blendowały. Złotko nałożyłam w wewnętrznym kąciku oka oraz na część dolnej powieki (od strony kącika). Ciemny brąz nałożyłam na zewnętrzną część powieki. Dolną z kolei podkreśliłam najciemniejszym cieniem. Kolory, mimo iż dość delikatne, to bardzo ładnie się blendują i łączą.


ESSENCE - GET PICTURE READY! - PALETA DO KONTUROWANIA

Trio do konturowania, jak samo stwierdzenie wskazuje, składa się z 3 kolorów. Jest tu jasny odcień, średni i najciemniejszy. Odcienie nie robią na mnie większego wrażenia. Są takie... Zwykłe, jakich wiele. Nie znalazłam tu odpowiedniego odcienia dla siebie (na początku). Jasny pełni tu chyba funkcję rozświetlacza, ale... Jakoś mi się w tej robi nie widzi. Używałam go do podkreślenia łuku brwiowego podczas robienia makijażu oka. Do poniższego makijażu wykorzystałam środkowy odcień do podkreślenia kości policzkowej i muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczył. Ładnie się nabiera na pędzel, fajnie rozprowadza, jeszcze lepiej wtapia w skórę. Paletka choć niepozorna fajnie się u mnie spisuje. Nie używam jedynie ciemnego odcienia, bo jest dla mnie po prostu za ciemny.


Teraz pora pokazać Wam makijaż. Poza podkładem i pudrem, do poniższego makijażu użyłam wszystkich prezentowanych wyżej kosmetyków. Biorąc pod uwagę, że wspomniana kredka do brwi już trochę mi się "stępiła" musiałam początek brwi i ich koniec zarysować pędzelkiem przy użyciu cieni, żeby wyglądało to przyzwoicie. Nadal jestem oczarowana tym błyszczykiem, samo zobaczcie, jak pięknie podkreśla usta i nadaje im blasku.


Ogólnie kosmetyki w akcji spisały się całkiem fajnie i jestem z większości bardzo zadowolona. Muszę się też z Wami czymś podzielić. Ostatnio intensywnie szukam pracy - nie wiem, co z tego wyjdzie, ale byłoby miło gdybyście trzymali za mnie kciuki. W najbliższej okolicy raczej ciężko o zatrudnienie - będę więc szukała czegoś dalej. Myślę o zmianie samochodu - chciałabym taki na gaz, by dojazdy mnie nie zrujnowały. Ostatnio często przeglądam różnego rodzaju ogłoszenia na jednej stronce Wy też możecie wystawić darmowe ogłoszenia motoryzacyjne, jeżeli macie coś na sprzedaż. Fajna opcja.

Znacie któryś z powyższych kosmetyków? Co o nich sądzicie? Podoba się Wam wykonany makijaż?

Czytaj dalej

Lavera BIO - żel pod prysznic, krem na noc Re-energizing oraz pomadka

Ostatnio mam okazję poznawać tak dużą ilość nowości (w głównej mierze tych naturalnych), że jestem w kosmetycznym raju. O marce Lavera czytałam już niejednokrotnie - zawsze były to opinie przedstawiające produkty w samych superlatywach. Niedawno miałam szansę poznać kilka produktów. Są to: żel pod prysznic i do kąpieli, krem Re-energizing na noc oraz piękna pomadka do ust.


LAVERA - ŻEL POD PRYSZNIC I DO KĄPIELI Z POMARAŃCZĄ I ROKITNIKIEM

Produkty pod prysznic idą u mnie jak woda i pewnie nikogo to nie zdziwi. Co i rusz wystawiam na łazienkową półkę nowe żele, by zacząć ich używać. Jakiś miesiąc temu swoją premierę pod moim prysznicem miał pomarańczowo-rokitnikowy żel Lavera. Bardzo lubię gdy tego typu kosmetyki są w tubie. Zazwyczaj bardzo łatwo wydobywa się je do samego końca, dodatkowo stawia się je na "głowie", więc żel cały czas spływa ku wyjściu. Zapach jest świeży i wyczuwam w nim głównie pomarańczę. Jest taki orzeźwiający - idealny do porannych kąpieli, by dodać nam energii na cały dzień. Podczas kąpieli używam gąbki lub myjki - z takim dodatkiem żel pieni się świetnie, a zapach zostaje przez jakiś czas na skórze. Produkt świetnie oczyszcza i myje naszą skórę, nie wysuszając jej przy tym. Ten pomarańczowy przyjemniaczek nie podrażnił mojej skóry, ani występujących na niej zmian. Jestem z niego zadowolona.


LAVERA - KREM RE-ENERGIZING NA NOC 5W1

Krem mieści się w szklanym słoiczku z plastikową zakrętką. Wcześniej zapakowany w kartonik. Cały kosmetyk utrzymany w białej, fioletowej i srebrnej stylistyce. Ładnie się prezentuje. Konsystencja jest biała i dość treściwa, jak na krem na noc przystało, a ponadto pachnie tak... ciasteczkowo. Podoba mi się ta woń, jest bardzo przyjemna dla nosa. Kosmetyk dobrze się rozsmarowuje i przyzwoicie wchłania. Nie jest to może tempo błyskawiczne, ale nie dzieje się to też długo. Po wchłonięciu na twarzy pozostaje taki film - nie jest on lepki czy tłusty, po prostu czuć, że niedawno coś było aplikowane na twarz.


Krem świetne radzi sobie z nawilżaniem suchych miejsc, których o tej porze roku nagromadziło się u mnie sporo. Sprawia, że moje problemy z suchymi skórkami na nosie i czole są mniej widoczne, a co za tym idzie, również mniej uciążliwe. Skóra rano jest gładka, miła w dotyku i nieco napięta, taka wygładzona. Bardzo podoba mi się ten efekt.


LAVERA - POMADKA DO UST BIO ORGANIC - 16 PINK FUCHSIA

Od bardzo dawna maluję swoje usta praktycznie każdego dnia. Nie ukrywam, często są to smarowidła nawilżające, gdy jestem w domu, z kolei gdy wychodzę zawsze aplikuję jakiś kolor. Na co dzień są to kolory delikatne i stonowane, a na większe wyjścia lubię po prostu zaszaleć. Fuksja to mój ulubiony kolor na ustach i zawsze na niego stawiam, kiedy szykuje się jakaś impreza, dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok pomadki Lavera w odcieniu Pink Fuchsia. Mieści się ona w czarnym, plastikowym opakowaniu, które na górze jest przezroczyste, dzięki czemu już bez otwierania widzimy mniej więcej, jaki to kolor. Podoba mi się to, że nazwa marki jest również wytłoczona bezpośrednio na pomadce. Wygląda to bardzo fajnie i profesjonalnie. Konsystencja jest bardzo dobra. Pomadka nie jest zbyt kremowa, dzięki czemu nie roztapia się w kontakcie z ustami, ale nie jest też taka "tępa" - idealnie sunie po ustach. Fajne krycie osiągamy przy dwóch warstwach. Kolor nie jest w moim odczuciu do końca fuksjowy. Odcień ten jest przecież bardziej jasny i intensywny. Mimo to, podoba mi się.


Pomadka nie ma matowego wykończenia, ale ostatnio w zasadzie częściej wybieram takie naturalne wykończenie z lekkim błyskiem. Matowe pomadki wysuszają a przy takich mrozach, jakie teraz panują bardziej stawiam na nawilżenie. Pomadka w nienagannym stanie utrzymuje się na ustach jakieś 3 godziny - bez jedzenia i picia, a kiedy te czynności wykonujemy, to wiadomo, że krócej. Trzeba ją poprawiać co kilka godzin, ale przy takim wykończeniu jest to dla mnie normalne.


Greener Pharma jest drogerią ekologiczną, a co za tym idzie, produkty, które są tam sprzedawane również takie są. Marka Lavera charakteryzuje się świetnymi składami, bardzo dobrym działaniem i przystępną ceną. Chętnie poznam w przyszłości jeszcze inne produkty tej marki, ponieważ zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie pod każdym względem. 

Znacie markę Lavera? Mieliście jakieś kosmetyki tej firmy? Możecie mi coś polecić?

Czytaj dalej

poniedziałek, 26 lutego 2018

Yope - kosmetyki pielęgnacyjne do ciała + KONKURS (WYNIKI)

Kosmetyki naturalne szturmem podbijają świat mojej pielęgnacji. Jeszcze do nie dawna moje kosmetyczne zbiory zalewały produkty z drogeryjnych półek, którym daleko było do naturalnych. Postanowiłam jednak zmienić coś w tym zakresie i takim oto sposobem, większość produktów, jakich na ten moment używam, są w 95-99% naturalne. Odbija się to pozytywnie na stanie mojej skóry twarzy czy całego ciała. Dziś chciałabym opisać Wam trochę produkty marki Yope, które testuję już od ponad miesiąca. Marka ta bardzo mnie ciekawiła, więc cieszę się, że dzięki uprzejmości sklepu EkoDrogeria.pl miałam okazję wypróbować kilka ich produktów.


YOPE - NATURALNE MYDŁO W PŁYNIE - WERBENA

Mydło w płynie to kosmetyk, którego w ciągu dla używam najwięcej. Mycie rąk po każdej wizycie w łazience, po jedzeniu czy sprzątaniu to mój standard. Jakiś czas temu borykałam się z uczuleniem, więc mydła o chemicznych składach podrażniały i wysuszały moją skórę, więc na jakiś czas musiałam je odstawić. Kiedy moja skóra już się zaleczyła, postanowiłam do nich nie wracać i zastąpić je tymi naturalnymi. Sięgnęłam więc po mydło w płynie Yope o zapachu werbeny. Nie wiedziałam, jakiego zapachu mam się spodziewać. Ostatecznie cieszę się z tego wyboru, bo zapach jest dość świeży z jakby lekką cytrusową nutką. W każdym razie jest bardzo przyjemny i nawet orzeźwiający. Opakowanie jest przepiękne! Brązowa, plastikowa butelka z niebieską naklejką, która przedstawia uroczego kotka. Niżej znajduje się też informacja, w ilu procentach jest to produkt składający się z naturalnych składników. W tym przypadku jest to 92%. Konsystencja jest przezroczysta o żółtym zabarwieniu. Mydło praktycznie w ogóle się nie pieni, ale nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Kosmetyki naturalne to do siebie mają. Po umyciu, ręce pokrywają się zapachem werbeny i pachną tak przez jakiś czas - to bardzo przyjemne. Mydło, choć się nie pieni, dobrze oczyszcza skórę dłoni z różnego rodzaju zabrudzeń. Nie podrażnia jej, ani nie wysusza.


YOPE - BALSAM DO RĄK - MIÓD I BERGAMOTKA

Kolejnym produktem, który wybrałam, jest balsam do rąk. Ostatnio bardzo dużą wagę przykładam do odpowiedniego nawilżenia mojej skóry, co było również zaleceniem z góry. Miodowe kosmetyki zawsze urzekają mnie swoim zapachem, więc wzbogacenie go bergamotką wydało mi się interesujące. Ten balsam mieści się w białym opakowaniu - wydaje mi się ono bardzo wiosenne, jest jasne, z pastelowo-żółtą naklejką. Na niej widnieje słodki miś - bo jakże mogłoby być inaczej jeżeli chodzi o miodek? Balsam ten w 97% składa się z naturalnych składników. Stworzony został z olejów roślinnych: tsubaki, kokosowego, arganowego i z oliwek. Skład po prostu zachwyca, podobnie jak zapach. Moje zapachowe zaskoczenie kosmetykami Bandi ma teraz konkurencję. Woń jest bardzo słodka, ale nie mdła. Nie domyśliłabym się, że przoduje tu miód. Mimo to jestem nią oczarowana od pierwszego użycia. Nie jest bowiem nachalna ani przesłodzona - idealna. Utrzymuje się dość długo na dłoniach. Konsystencja biała, gęsta, ale świetnie się rozsmarowuje i wchłania pozostawiając nasze dłonie bez niechcianego filmu czy tłustości. Ten balsam do rąk bardzo dobrze nawilża i regeneruje przesuszoną skórę dłoni. Zmiękcza ją i sprawia, że jest gładka w dotyku. Produkt ten dobrze wpływa również na stan skórek wokół paznokci. Nawilża je, dzięki czemu nie są one tak widoczne. Jestem zauroczona tym produktem.


YOPE - KREMY DO RĄK - HERBATA Z MIĘTĄ I SZAŁWIA Z ZIELONYM KAWIOREM

Dobrego nawilżenia skóry dłoni w okresie zimowym nie można sobie odmawiać. Te dwa produkty opiszę razem, ponieważ są do siebie bardzo podobne. Oba kremy mieszczą się w aluminiowych tubkach. Są różowe - po prostu piękne. Zamykane na zakrętkę - czarną i plastikową. Wypełnione są po brzegi i tu małe ostrzeżenie - lepiej nie naciskać ich, kiedy są zakręcone, ponieważ po otwarciu wszystko się wylewa. Warto na to uważać. Kolejną cechą wspólną jest % znajdujących się w nich składników pochodzenia naturalnego. Tu jest ich, aż 98%.


Chciałam opisać opakowanie, ale zwierzątko, które widnieje na tubce szałwiowej jest dla mnie sporą zagadką. Może Wy pomożecie mi ją rozwiązać? Ten wariant kremu ma za zadanie nawilżyć i odżywić suchą skórę dłoni. Z kolei wariant herbata i mięta ma nawilżyć oraz złagodzić ewentualne podrażnienia. Oba kremy w działaniu są dla mnie bardzo zbliżone do siebie.Świetnie nawilżają, i odżywiają suchą skórę dłoni. Sprawiają, że jest gładka i miła w dotyku. Otulają pięknymi zapachami. Z tych dwóch wariantów, bardziej podoba mi się woń herbaciania - jest bardziej delikatna. Wersja szałwiowa jest bardziej ziołowa, choć równie ładna.


-♥- KONKURS -♥-

Mam też dla Was pewną niespodziankę! Wspólnie ze sklepem Ekodrogeria - fundatorem nagród -  przygotowaliśmy dla Was konkurs, w którym wygrywają, aż 3 osoby! Nagrodę stanowi zestaw przedstawiony na poniższej grafice. By wziąć udział w konkursie należy być publicznym obserwatorem bloga oraz odpowiedzieć na pytanie konkursowe ściśle powiązane z kosmetykami naturalnymi, tj.: Jaki naturalny składnik jest Twoim ulubieńcem w codziennej pielęgnacji? W komentarzu razem z odpowiedzią oraz nickiem, pod jakim obserwujecie bloga,  podajcie również swój adres email. Wygrywają najlepsze odpowiedzi. Konkurs trwa od 26.02. do 18.03. Wyniki ogłoszę w tym poście.


WYNIKI:

Zestawy składające się z 2 produktów marki Yope (mydło w płynie oraz krem do rąk) wędrują do takich osób jak: jusstinkaa, Marlena En. oraz Symforyna.

Poproszę o wysłanie na mój adres mailowy (natalyyjka@wp.pl) Waszych adresów oraz nr telefonów.

Znacie kosmetyki YOPE? Lubicie używać produktów naturalnych?
Czytaj dalej

sobota, 24 lutego 2018

Lily Lolo - mineralne kosmetyki w moim makijażu - puder, podkład, pomadka oraz pędzel

Na przestrzeni kilku ostatnich lat mój makijaż bardzo ewoluował. Zaczynając od samych umiejętności, kończąc na wyborze odpowiednich produktów. Bardzo długo poszukiwałam produktów idealnych, które sprostają moim coraz to większym wymaganiom. Szukałam idealnego podkładu, tuszu czy pudru i choć zdaje mi się, że ideałów nie ma, to staram się teraz sięgać po produkty, które są mu najbliższe. W zasadzie od niedawna do swojego makijażu wprowadziłam produkty mineralne ze sklepu Costasy marki Lily Lolo. Jeżeli jesteście ciekawi jak tego rodzaju kosmetyki się u mnie spisały, to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do zapoznania się z tymi produktami.


LILY LOLO - PODKŁAD MINERALNY 15 SPF - BLONDIE

 W pierwszej kolejności chciałabym zacząć od podkładu mineralnego. Muszę przyznać, że w swojej kolekcji kolorówki miałam już kilka produktów mineralnych, ale były to głównie cienie. Podkładu nie miałam, więc jego byłam najbardziej ciekawa. Po konsultacjach z osobą pracującą w Costasy doszłyśmy do wniosku, że najlepszym odcieniem dla mnie będzie Blondie. Ten produkt, producent opisuje jako "podkład mineralny o jasnym odcieniu ze zbalansowanym kolorytem dla jasnej cery. Posiada naturalny filtr przeciwsłoneczny SPF 15". Na samym początku warto podkreślić, że jest to produkt w 100% naturalny, nie posiadający drażniących substancji chemicznych i tego typu składników. Ponadto jest bezzapachowy i wodoodporny. Podkład ten jest bardzo dobrze zmielony, dzięki czemu ma bardzo fajną, jedwabistą konsystencję, co przekłada się również na to, jak prezentuje się na twarzy. Przy tego typu produktach bardzo ważną rolę pełni również odpowiednia pielęgnacja twarzy. Musi ona być bardzo dobrze nawilżona, by kosmetyki prezentowały się ładnie. Podkład ten występuje tylko w jednej formule, która jest uniwersalna, dzięki czemu nadaje się do każdego rodzaju skóry twarzy. Można go nakładać na dwa sposoby, tj. na mokro i na sucho. Ja wybieram sposób na sucho, bo jest dla mnie najbardziej niezawodny i przede wszystkim prosty. Gdyby komuś to nie wychodziło, zapraszam do zapoznania się z filmem dotyczącym tego, jak nakładać podkład mineralny. Na samym początku myślałam, że wystarczy nałożyć jedną warstwę proszku i gotowe. Po zapoznaniu się z opisem wychodzi na to, że tę czynność należy powtarzać 3-4 razy. Warto zaznaczyć, że warstwy muszą być cieniutkie. Wtedy efekt jest najbardziej zadowalający. Wszystkie niedoskonałości są zatuszowane, twarz wygląda na gładką i promienną. Po pierwszym malowaniu czułam się tak lekko, miałam wrażenie, jakbym wcale nie nakładała podkładu. Efekt ten utrzymywał się na twarzy bardzo długo. Ze stosowania podkładu jestem bardzo zadowolona, nie spodziewałam się, że proszek może zagwarantować nam takie efekty.


LILY LOLO - PUDER  SYPKI - FLAWLESS MATTE

Jako posiadaczka skóry mieszanej, która w pewnych obszarach, takich jak nos, czy policzki po jakimś czasie zaczyna się świecić, skusiłam się również na puder sypki w odcieniu Flawless Matte. producent opisuje go jako "matujący puder sypki mineralny o właściwościach absorbujących sebum, zapewniający nieskazitelne wykończenie makijażu". Co więcej, produkt ma dwa zastosowania, bo poza swoim standardowym, czyli byciem pudrem, może stanowić również mineralną bazę pod cienie. Podobnie, jak podkład, jest w 100% naturalny i nie zawiera szkodliwych substancji, takich jak parabeny, talk, itp. Może być stosowany przez wegetarian i wegan. Jest również bezzapachowy i bardzo drobno zmielony, dzięki czemu po aplikacji wygląda świetnie. Ma biały kolor, ale po naniesieniu na twarz stapia się z jej kolorem. Przedłuża trwałość podkładu. Stanowi idealne wykończenie makijażu twarzy.


LILY LOLO - PĘDZEL DO MAKIJAŻU - SUPER KABUKI

Pędzli nigdy dość - mam w swoich zbiorach naprawdę dużo sztuk, ale pędzli kabuki mam tylko 2. Mam już jeden pędzel Lily Lolo, ale jest to wersja Baby Buki i jest zdecydowanie mniejsza od  Super Kabuki. Pędzel wykonany jest z dobrego gatunkowo włosia syntetycznego. Jest ono dwukolorowe. tj. brązowo-czarne. Włosie jest długie, a co za tym idzie bardzo elastyczne i dobrze się nim współpracuje razem z podkładem czy pudrem. Ułatwia mi aplikację produktów mineralnych. Włosie jest miękkie i bardzo przyjemne w kontakcie ze skórą twarzy. Całkowita wysokość pędzla to 70 mm, a samego włosia 40 mm



LILY LOLO - SZMINKA DO UST - NUDE ALLURE

Tym razem postawiłam na coś delikatnego. W moich zbiorach szminek brakuje czegoś naturalnego, codziennego, dlatego wybór padł właśnie na odcień Nude Allure. Jest to jasny i ciepły odcień brązu, który ładnie współgra z kolorem moich ust oraz dość jasną karnacją. Konsystencja jest kremowa, świetnie aplikuje się na ustach i dobrze rozsmarowuje już od pierwszych pociągnięć. Nie są to pomadki matowe, których mam w zwyczaju używać, ale sprawiają, że usta prezentują się bardzo ładnie nawet wtedy, kiedy ich wyglądowi daleko do ideału. Matowe pomadki podkreślają suche skórki, a tego typu szminki, jak ta od Lily Lolo pomagają je dość fajnie ukryć, co zaraz zobaczycie na zdjęciach.  Usta po aplikacji pomadki delikatnie się błyszczą, wyglądają na zdrowe i zadbane. Podobnie, jak poprzednie produkty Lily Lolo, tak i ten jest bezwonny. Opakowanie jest bardzo klasyczne, bo jest czarno-białe. Kiedy chcemy zamknąć pomadkę, wystarczy ją lekko docisnąć i usłyszymy "klik", który gwarantuje nam bezpieczeństwo pomadki w torebce. Testowałam i nie otworzyła się, więc chwała jej za to.


Pewnie ciekawi Was, jak pomadka prezentuje się na ustach, więc postanowiłam przygotować dla Was kilka zdjęć, byście mogli zobaczyć to na własne oczy. Zdjęcia świetnie odwzorowują ten błysk, jaki nadaje ustom pomadka. Warto też zaznaczyć, że dobrze nawilżaja ona usta, co dla mnie, jesienną porą, jest na wagę złota. Cieszę się, że zdecydowałam się na ten odcień, bo bardzo dobrze czuję się w nim, kiedy mam go na ustach.


Moje pierwsze spotkanie z marką Lily Lolo uważam za bardzo udany debiut. Kosmetyki świetnie się u mnie sprawdziły i pozwoliły mi się poznać z całkiem innej strony. Jak już wspominałam, mineralne kosmetyki znałam tylko z cieni do powiek. Cieszę się, że tym razem były to nowe dla mnie produkty. Jestem zakochana w szmince po uszy i mam nadzieję, że w przyszłości będę posiadaczką większej liczby kolorów. Kosmetyki Lily Lolo poza dobrymi właściwościami mają również ładne opakowania. Są skromne, bez żadnych napisów (wszelkie informacje wypisane są na kartonowych pudełeczkach, w których uprzednio są zapakowane), a na każdym z nich widnieje logo marki. To daje bardzo ładny, klasyczny, ale i elegancki look. Warto jednak pamiętać, by o swoją skórę zadbać również przed robieniem makijażu. By kosmetyki mineralne prezentowały się nienagannie, muszą mieć też dobre "płótno", jeśli wiecie, co mam na myśli. Często przeglądam asortyment importmania.pl i rozważam zakup różnego rodzaju urządzeń kosmetycznych. Od jakiegoś czasu kusi mnie urządzenie do peelingu kawitacyjnego. Co o tym myślicie?

Znacie kosmetyki Lily Lolo? Możecie jakieś polecić?
Czytaj dalej

piątek, 23 lutego 2018

Lanaline - naturalne świece i woski, które wypełnią Twój dom pięknymi zapachami

Świece to jest to, co kocha chyba każda kobieta. Znam mężczyzn, którzy również lubię raczyć się ich płomieniami i zapachami, choć nie jestem do końca przekonana, czy nie robią tego po prostu dla swoich kobiet. Tak czy inaczej, palenie świec czy wosków trwa u mnie cały rok, ale zdecydowanie bardziej uaktywnia się to u schyłku lata lub wraz z początkiem jesieni i na zimę. Na dworze jest szaro, buro i ponuro, a jakby tego było mało, zimno i deszczowo lub śnieżnie. Człowiek musi sobie jakoś radzić żeby się nie zdołować. Mnie z opresji wybawiają właśnie takie produkty. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam trochę o naturalnych świecach i woskach marki Lanaline. Jest ona małą, rodzinną firmą, która z wielką pasją i zaangażowaniem oraz widocznym sercem na dłoni produkuje świece i woski zapachowe. Produkty Lanaline są w 100% naturalne!


W pierwszej kolejności moją uwagę zwróciły piękne opakowania. Niestety nie uwidoczniłam ich na zdjęciach, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Świeca sojowa (biała) zapakowana była w czarny, jakby matowy kartonik, który dawał wrażenie, że mam do czynienia z ekskluzywnym produktem. Z kolei świeca palmowa zapakowana była tak, jak wosk, w celofanowy woreczek przewiązany rafią. Wszystko to prezentowało się naprawdę bardzo ładnie i schludnie. Jeżeli chodzi o "opakowania" właściwe, to wosk sojowy mieści się w szklanym, mlecznym słoiczku zwężanym ku górze. Wosk palmowy mieści się w kwadratowym, grubym szkle, dzięki czemu widać piękne odcienie świec (dostępne są różne kolory w zależności od zapachu). Każda świeca dodatkowo opatrzona jest naklejkami z nazwą marki na czele oraz na spodzie z opisem zapachu i rodzajem świecy.


Jak widzicie, skusiłam się na świecę sojową o zapachu truskawki, świecę palmową o zapachu słodkiego granatu oraz woski, które pachną owocami leśnymi. Moje zamiłowanie do owocowych zapachów widoczne jest tu, jak na dłoni. Wszystkie zapachy bardzo wpisują się w mój gust, nie są takie sztuczne, a wręcz przeciwnie, bardzo słodkie i głębokie. Po odpaleniu świec początkowo nie czuć za bardzo żadnej woni, dopiero gdy wosk w świecy się stopi i powstaje warstwa płynna, jego zapach ładnie się rozprzestrzenia. Nie jest przesadnie intensywny, nie męczy, wręcz przeciwnie - przebywanie w tych aromatach to czysta przyjemność.


Świeca sojowa ma biały kolor, ponieważ jest to naturalny kolor wosku sojowego.Jej wymiary to 9x8 cm, a czas palenia, to 60 godzin. Dostępnych wariantów świecy sojowej jest 7 - są to głównie warianty zapachowe, ale jest też bezwonny, którego można używać do masażu oraz wosk czarny, z przeznaczeniem dla mężczyzn. Cena tych świec, to 55 zł i w porównaniu ze świecami YC, których skład nie jest naturalny, te wypadają niedrogo. Druga świeca, tj. świeca palmowa, pochodzi z serii Enjoy. Do wyboru mamy dwa warianty, jeżeli chodzi o rozmiar. Są to świece małe i średnie. Wariantów zapachowych i kolorystycznych jest również 7. Moja świeca jest w małym rozmiarze - większe pakowane są dodatkowo w biały kartonik. Cena w zależności od rozmiaru, to 20 lub 40 zł. Producent zaleca dzienne palenie świecy w czasie maksymalnym 2,5-3 godzin - czas ten sprzyja równomiernemu spalaniu się wosku oraz zapobiega powstawaniu tuneli. Woski do kominka, to również woski sojowe - w mojej opinii mają taką samą intensywność zapachu, jak świeca. Kupić je można za 8 zł. Cena ta obejmuje 8 małych wosków. Jestem zauroczona świecami Lanaline. Wyglądają skromnie, ale pięknie. Są naturalne, więc z pewnością przypadną do gustu osobom, które żyją w 100% w zgodzie z naturą. Świece nie są drogie, jeżeli weźmiemy pod uwagę ich naturalne składy. To moje pierwsze naturalne świece i podejrzewam, że nie ostatnie.

Jak widzicie, tam umilam sobie dni. Często staram się jeszcze bardziej i poza dbaniem o otoczenie, dbam również o swój komfort i nienaganny wygląd. Jak wiecie, bardzo lubię robić sobie pazurki. Ostatnio coraz rzadziej bawię się w ręczne malowanie wzorów, a uciekam się do aplikacji naklejek lub też stempli https://konadnail.pl/pl/c/Plytki/91. Czasem można trafić na tak piękną płytkę z mnóstwem świetnych wzorów, ze ciężko się oprzeć.

Kupujecie świece naturalne?
Czytaj dalej

poniedziałek, 19 lutego 2018

Nowości hybrydowe Claresa + stylizacja paznokci

Nowości hybrydowe, to jest to, co lubię najbardziej. Poznawanie nowych kolorów, nanoszenie i na wzornik, a następnie kombinowanie, jak je ze sobą połączyć, by powstała spójna całość. Nie lubię nudy, jednokolorowe paznokcie zdecydowanie nie są dla mnie, dlatego nie mogłam się doczekać, kiedy dotrą do mnie nowości hybrydowe Claresy. Trafiło do mnie 7 nowych kolorów. Są to kolory zwykłe, metaliczne i brokatowe.


Tak lakiery prezentują się w całej okazałości. Kolory są dość intensywne, dlatego nie mam wątpliwości, co do tego, że ożywią każdy manicure. Kiedy nakładałam je na wzornik, miałam wrażenie, że są jeszcze gęstsze niż zazwyczaj. Nie wpłynęło to jednak na jakość wykonanego manicure. Wręcz przeciwnie, lakier nie zalewał skórek, a cała aplikacja była przyjemnym procesem. Teraz poświęcę każdemu kolorowi odrobinę uwagi.



CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - 312 GREEN DONKEY

Odcień Green Donkey oznacza zielonego osła, a ten kolor bardziej wpada mi w niebieskie tony, więc nazwa nieco mnie dziwi. Odcień ten jest nieco przygaszony, więc świetnie pasuje do tej jesiennej aury za oknem.


CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - 313 GREEN ZEBRA 

Ten kolor jak najbardziej pasuje mi na zielony odcień, więc tu co do nazwy nie mam zastrzeżeń. Kolejny zgaszony kolor, powiedziałabym nawet, że nieco butelkowy. Podobno bardzo popularny tej jesieni.


CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - 707 BLUE ELEPHANT

Tu z kolei mamy pierwszy i zarazem ostatni lakier metaliczny. Jest to dla mnie dość ciemny granat z zatopionymi srebrnymi, bardzo małymi drobinkami. Bardzo ładnie się mieni. Odcień nie jest zbyt nachalny, bardziej pasuje mi do zimowych stylizacji. Już widzę ten kolor w połączeniu z białymi śnieżynkami. 


CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - BLINK BLUE

Pora przejść do pierwszego brokatowego odcienia w tym zestawieniu. Jest nim odcień Blink Blue. Co ciekawe, cała ta seria nie ma numerów, jak poprzednie lakiery, jedynie same nazwy. Kolor ten jest dużo jaśniejszy, niż poprzedni metaliczny lakier. Ma w sobie zatopione grubsze drobinki, które zdecydowanie bardziej się mienią. Ten kolor również kojarzy mi się z zimą. 


CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - BLINK BROWN

Blink Brown to jasne drobinki brokatu zatopione w bardzo jasnym, brązowym kolorze. Lakier jest jakby półtransparentny, a co za tym idzie, ma słabsze krycie. Polecam aplikować go na jakiś inny kolor bazowy, a nie od razu na płytkę paznokcia. Ten kolor podoba mi się i pasuje do jesiennego klimatu.


 CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - BLINK PURPLE

Piękny, soczysty i brokatowy odcień purpury. Teraz, kiedy już mamy jesień, bardzo chętnie sięgam po tego typu kolory. Bordo ożywia stylizację, ale nie sprawia, że jest ona mocna, żarówiasta. Wręcz przeciwnie - jest ładna, spójna i stonowana. Odcień ten ma bardzo dobre krycie.


CLARESA HYBRIDE PRO-NAILS - BLINK GRAY

Ten kolor, to nic innego, jak szary brokat. Początkowo miałam wrażenie, że wpada on bardziej w kolor szampański, ale każda kolejna warstwa uświadamiała mi, że nie mam racji. Kolor jest bardzo ładny i będzie pasował do każdej pory roku. Odcień jest delikatny i subtelny, idealne sprawdzi się w roli rozjaśniacza manicure.


Teraz chciałabym zaprezentować Wam swoją stylizację paznokci, do której użyłam jednego z kolorów z nowości Claresy. W swojej stylizacji użyłam odcienia 313 Green Zebra i naniosłam go na palec serdeczny oraz na kciuk. Całość chciałam ożywić liściastym stemplem, ale oczywiście, jak na złość, żaden nie chciał mi się odbić poprawnie. Zawsze były jakieś braki, więc z tego zdobienia po prostu zrezygnowałam. Myślę jednak, że całość, mimo braku zdobień i tak się broni. Mamy tu bowiem, aż 3 kolory, które według mnie tworzą zgraną całość.



Nowości hybrydowe Claresy, to kolory, które w większości sprawdzą się również w stylizacjach wykonywanych w różnych porach roku. Takich odcieni nie miałam w swojej kolekcji, więc cieszę się, że właśnie się ona o takie nowe nabytki wzbogaciła. Nie mogę się doczekać, kiedy użyję zimą niebieskiego brokatu - ten kolor ma moc! Mam też nadzieję, ze ten manicure będzie utrzymywał się tak samo długo na moich paznokciach, jak poprzedni, wykonany tymi lakierami. Powyższe kolory trafiły do sprzedaży dopiero z dniem dzisiejszym. Na moim blogu mogliście zobaczyć ich premierę. Jeżeli chcielibyście powiększyć swoją kolorystyczną kolekcję hybryd o jakiś kolor z tej siódemki, to zapraszam na stronę sklepu Claresa. Tam czekają na Was wszystkie te i wiele innych kolorów.

Dużą ozdobą poza pięknym manicure są też dodatki. ja zawsze ozdabiam swój nadgarstek pięknym zegarkiem. Nie wyobrażam sobie wyjść bez niego z domu. Ostatnio przybywa mi ich coraz więcej, ale mi wciąż mało. Jakiś czas temu przeglądałam ofertę sklepu zegarmistrzlodz.com.pl i znalazłam tam kila fajnych modeli dla siebie. Polecam zajrzeć!

Znacie hybrydy Claresa? Który odcień podoba się Wam najbardziej?

Czytaj dalej