wtorek, 30 maja 2017

Herome - preparaty do usuwania skórek w płynie i w pisaku oraz prezentacja skórek

Pielegnacja paznokci, to dla mnie bardzo ważna sprawa. Dłonie są wizytówką każdego człowieka, więc to by wyglądały jak najlepiej powinno być priorytetem pielęgnacji. Poza paznokciami, moją zmorą często bywają też skórki. Raz obcięte straszą już do końca życia. Co więc robię by się ich pozbyć? Stosuję różnego rodzaju preparaty. Dziś o dwóch z nich, czyli o preparatach do usuwania skórek w płynie oraz w pisaku marki Herome.


Najpierw chciałabym napisać słów kilka o preparacie do usuwania skórek w pisaku. Wygląda bardzo zachęcająco. Całość jest plastikowa. Zamykany na zatyczkę - jak to pisak.  Początkowo dość suchy, dopiero po kilku potarciach o skórki poczujemy wydzielający się preparat. Używałam go zdecydowanie częściej niż płynu, ponieważ był to dla mnie o wiele bardziej praktyczny sposób. Pisak jest twardy, dlatego w połączeniu z płynem znacznie szybciej usuwa zmiękczone skórki. Jedynym minusem jest to, że końcówka dość szybko się zniekształca i starczy na dużo mniej użyć niż chociażby płyn.


Niech to, że używałam tego płynu rzadziej nie ujmuje temu produktowi właściwości, ponieważ rozprawia się ze skórkami równie szybko jak pisak. Z tym, że proces usuwania skórek jest nieco dłuższy. Mimo to, produktu używało mi się dobrze. Płyn z wyglądu przypomina stożek. Pędzelek jest cienki, ale długi i operuje się nim poprawnie. Drugi koniec pędzelka wyposażony jest w kopytko, którym możemy odepchnąć i usunąć zmiękczone skórki. Bardzo fajnie, że producent o tym pomyślał. Płyn jest wydajny i starczy na długi czas.


Na poniższym zdjęciu możecie zobaczyć jak na obecną chwilę wyglądają moje skórki. Jak widać są zadbane, a paznokcie dzięki temu wyglądają ładnie i schludnie. Myślę, że moje paznokcie jak i cała otoczka  pod względem wcześniej wspomnianej wizytówki świadczą o mnie dobrze.


Gdyby kogoś zainteresowały paznokcie, to na nich prezentują się lakiery hybrydowe Victoria Vynn w nowej kremowej wersji "pure". Są to trzy piękne kolory: 015 Fuchsia Dream, 018 Milky Lilac oraz 031 Endles Ocean. 

Teraz pora na małą dygresję. Coraz więcej blogerek decyduje się na założenie własnego biznesu i uważam, że to rewelacyjny pomysł. Blogerki otwierają własne sklepy kosmetyczne czy odzieżowe, co często też łączą ze swoim blogiem. Jeżeli Wasza firma potrzebuje pomocy w planowaniu i automatyzacji zachodzących w niej procesów biznesowych, to system system workflow jest czymś dla Was. Warto zgłębić swoją wiedzę z tego zakresu, a może ten system okaże się Wam przydatny.
 
A Wy jak dbacie o swoje skórki? Używacie tego rodzaju preparatów?
Czytaj dalej

Manicure hybrydowy - Dolce Vita Nails 050, 062, 210

Dziś przyszła pora, by pokazać, co potrafią na paznokciach hybrydy Dolce Vita Nails. I tak dość długo odkładałam tę stylizację, ale wiedziałam, że mam do zrobienia kilka "brudnych" rzeczy, więc postanowiłam przeczekać te momenty jeszcze ze starym manicure. Po upływie czasu wiem, że to była dobra decyzja, bo długo nie mogłam doprowadzić rąk do porządku.  Kiedy już w końcu zrobiłam sobie spa dla dłoni, zaczęłam myśleć co mogłabym tym razem zmalować. Miałam dwie koncepcje, a jedną z nich był właśnie poniższy manicure. Drugi pomysł zobaczycie w kolejnym poście paznokciowym.


Odkąd mam nowy aparat już nie mogę sobie sama robić zdjęć obu rąk, bo jest to za ciężki klocek i nie chce współpracować jak lekki kompakt. Powróciłam do wcześniejszego systemu, tj. pomocy mojej mamy. Mama lubi od czasu do czasu wejść tu sobie i poczytać co nie co, więc dziękuję mamo!






Do stylizacji użyłam lakierów w kolorach 050 - glitter, 062 - malinowa czerwień oraz 210 - czerń. Od kiedy tylko naniosłam te kolory na wzornik, od razu wiedziałam, że chcę na paznokciach mieć połączenie właśnie tej trójki. Po pomalowaniu uznałam, że mimo ożywiającego brokatu, na paznokciach jest trochę smutno. W moim ubiorze tego nie widać, ale na paznokciach lubię kiedy jest "na bogato", więc postanowiłam trochę pomalować. Do tego zdobienia użyłam patyczka bambusowego. Kolor 050 (glitter) rewelacyjnie pokrywa płytkę paznokcia już po pierwszej warstwie. Jego dobre krycie widać również przy malowaniu wzorków, które były malowane bez poprawek, jeden raz. Czarny należy nakładać bardzo cienkimi warstwami, bo lubi się zmarszczyć w lampie, ale i tak przy drugiej cienkiej warstwie mamy już świetne krycie. Całość pokryłam topem NO WIPE i muszę Wam powiedzieć, że top tego typu to moja nowa miłość i zdecydowanie hybrydowy ulubieniec. Nie potrzeba go przemywać, po wyjęciu z lampy od razu pięknie błyszczy, co widać zresztą na zdjęciach. Na początku trochę się przestraszyłam gdy nakładałam go na biały kolor na wzorniku, ponieważ ma on nieco żółtą barwę. Bałam się, że lakier straci swoją biel, ale na szczęście tak się nie stało. Po utwardzeniu w lampie wszystko wróciło do normy, także polecam Wam wypróbować. Paznokcie, to wizytówka kobiety (mężczyzny zresztą też), więc warto o nie dbać, by prezentowały się, jak najlepiej. W naszym wyglądzie jest wiele części ciała, które powinny prezentować się nienagannie. Zaliczają się do nich chociażby zęby czy włosy. Latem, kiedy odkrywamy znacznie więcej naszego ciała, powinniśmy też dbać o to, by i ono prezentowało się godnie. Depilacja maszynką jest bardzo uciążliwa, więc bardzo rozważam pójdzie na depilację laserową. Poczytałam sobie na ten temat na stronie esteti-med.pl i wydaje się to bardzo logicznym rozwiązaniem. Z pewnością nie zdecydowałabym się na depilację całego ciała, ponieważ jest to dość kosztowne, ale poszczególnych partii ciała - czemu nie? Co o tym myślicie? Ktoś poddawał się temu zabiegowi?

Co sądzicie o tej stylizacji? Są to "Wasze" kolory, czy raczej wolicie coś spokojnego?
Czytaj dalej

poniedziałek, 29 maja 2017

Jak przyklejać wodną naklejkę na cały paznokieć? + prezentacja lakierów Victoria Vynn 055 Silver Cristal, 074 Holiday Sea i 083 Berry Perfection

Kiedyś zrobiłam manicure hybrydowy, w którym prezentowałam naklejkę wodną nałożoną na cały paznokieć. Zapytałam Was czy chcecie zobaczyć jak to się robi. Wiele osób było ciekawych, więc może niezbyt szybko udało mi się przygotować ten post, ale lepiej późno niż wcale. Przepraszam za słabe zdjęcia, ale robiłam to wieczorem i światło niestety nie dopisało.


Potrzebujemy do tego celu rzeczy z powyższego zdjęcia, tj. potencjalną naklejkę, pilnik drobnoziarnisty, kieliszek na wodę (lub inne naczynko), pęsetę, dłutko, top oraz pędzelek, nożyczki i aceton, o których zapomniałam. Następnie musimy przygotować wybrany paznokieć pod naklejkę. Ja po prostu przecieram warstwę dyspersyjną cleanerem. 



Zdejmujemy z naklejki wierzchnią folię, po czym wycinany odpowiednie kawałki i umieszczamy w kieliszku z wodą. Trzymamy kilka sekund, następnie odklejamy wzór od papierka. Osuszamy go trochę wacikiem bezpyłowym i przykładamy do naszego paznokcia.



Staramy się jak najlepiej rozłożyć całą naklejkę by było jak najmniej zagnieceń. Nie jest to najfajniejsza czynność, należy się zatem wykazać cierpliwością. Za pomocą dłutka (lub po prostu paznokci) dociskamy naklejkę w każdym kąciku. Odstającą z końcówki paznokcia naklejkę obcinamy nożyczkami - nie uda nam się zrobić tego tak dokładnie, więc... 


...wspomagamy się pilnikiem drobnoziarnistym, przeciągając po naklejce od spodu paznokcia. Wtedy jest najmniej prawdopodobne, ze uszkodzimy wzór. Naklejka nie jest jeszcze dopasowana na górze, przy skórkach, a nadmiar naklejki trzeba usunąć. Jak?

Za pomocą acetonu i pędzelka. Włosie pędzelka musi być dość twarde - wtedy łatwiej będzie nam się usuwało nadmiar naklejki. Bądźcie delikatni, róbcie to powoli, bo aceton dość szybko rozpuszcza naklejkę. Należy wykazać się precyzyjnością.



Kiedy naklejka będzie przyklejona w sposób nas zadowalający, nie pozostaje nic innego jak pokrycie paznokcia topem. Ostatnio bardzo spodobał mi się ten marki Victoria Vynn, ponieważ daje ładne, błyszczące wykończenie. Top nakładam dwa razy, ponieważ we wcześniejszym manicure zrobiłam to tylko raz  i naklejka zdarła się z końcówki po 2 dniach - nauczona doświadczeniem, tym razem postąpiłam inaczej i mam nadzieję, że dwie warstwy topu dobrze zabezpieczą naklejkę.


Następnie przecieramy top cleanerem,  by usunąć lepką warstwę i możemy cieszyć się nietuzinkowym manicurem. Bardzo lubię wzbogacać swoje paznokcie o naklejki, ponieważ dzięki temu prostemu "zabiegowi" możemy szybko sprawić, że nasz manicure stanie się oryginalny i nietuzinkowy.



Zdania na temat lakierów Victoria Vynn nie zmieniam - nakłada się je super, paleta barw jest duża. Kolor 074 Holiday Sea najbardziej mi się podoba, bo takiego odcienia w swojej kolekcji jeszcze nie miałam, więc bardzo się cieszę. Na małych palcach i na kciukach zrobiłam "zdobienie", a'la macki. Na żywo prezentują się zdecydowanie lepiej. Wcześniej na moich paznokciach również gościły hybrydy tej marki, więc po prawie 2 tygodniach noszenia mogę śmiało stwierdzić, że ich trwałość jest równie świetna. Przez ten czas lakier nie starł się nawet z końcówek.

Nie wiem jak u Was, ale u mnie od zatrzęsienia komarów. Nie wychodzę wieczorem na dwór, bo za każdym razem wracam pogryziona. Dziś zamontowałam w swoim oknie już siatki chroniące przed wlatywaniem owadów do pomieszczeń. Trochę się przy tym narobiłam i nadenerwowałam, bo najpierw wyszło mi to nierówno, a potem "rzepy" zaczęły się odklejać i musiałam aplikować nowe. Aplikacja naklejek wodnych przy tym, to pestka. W dzisiejszych czasach można zamówić wiele usług. Przyjedzie fachowiec, który położy płytki, pomaluje ściany czy zamontuje okna bądź drzwi, jak oknabiamar.pl. Może i jest fachowiec od montowania siatek? Jutro pewnie będę przyklejała siatkę na drugie okno - kolejna porcja nerwów mnie czeka.

Używacie naklejek wodnych w swoich stylizacjach paznokci?
Czytaj dalej

niedziela, 28 maja 2017

Holika Holika - plastry oczyszczające przeciw zaskórnikom - Pig nose

Zaskórniki to moja zmora.Bardzo dbam o to, by każdego wieczora dobrze oczyścić skórę twarzy. Jednak usunięcie niechcianych gości z nosa nie jest takie proste. Postanowiłam zaopatrzyć się w plastry na nos. Pomyślałam, że skoro marka Holika Holika jest teraz tak popularna i przez wielu polecana, to wybiorę plastry tej właśnie marki. Po kilkukrotnym użyciu przybywam z recenzją plastrów na zaskórniki Pig-nose.


Plastry mieszczą się  w kartonikowym opakowaniu. Szata graficzna jest po prostu świetna i bardzo wpisuje się w mój gust. W głównej mierze, to ona skusiła mnie do zakupu razem z dobra opinią, którą przeczytałam na jednym z blogów. W środku znajdziemy 10 sztuk plastrów na nos. Plasterki są różowe i mieszczą się dodatkowo w foliowych torebkach. One z kolei w jednym miejscu mają nacięcie, dzięki któremu można po prostu idealnie otworzyć opakowanie, od góry do dołu. Coś takiego rzadko się zdarza przy tego typu produktach. Po demakijażu twarzy postanowiłam w końcu wypróbować jeden z plastrów i przykleiłam go do nosa. 


Już po kilku sekundach wiedziałam, że miłości z tego nie będzie. Klej słabo trzymał się nosa, mimo że skóra po demakijażu była odpowiednio osuszona. Z reguły oddycham nosem i podczas tej czynności czułam jak plaster odrywa się ze skrzydełek nosa. Starałam się go bardzo dobrze i solidnie docisnąć, ale nic to nie dało. Plasterki trzymałam na nosie ok. 20 minut.


Po odklejeniu, to co zobaczyłam wcale mnie nie zaskoczyło. Na plasterku pojawił się (uwaga!) jeden zaskórnik. Jestem bardzo zawiedziona. Cena tych plasterków jest dość wysoka, bo zapłaciłam za nie ok. 30 zł. Jakość jest jednak nieadekwatna do tej ceny. Mój nos nie pozbył się niechcianych zaskórników, więc zmuszona jestem szukać dalej idealnych plastrów, które się z nimi rozprawią. Na pochwałę zasługuje to, że plastry nie pozostawiają na nosie kleju. PS. Dostałam wskazówkę, by po nałożeniu plastra na nos, zwilżyć go wodą. Zrobiłam tak i muszę przyznać, że klej trzymał imponująco mocno. Z plastra zrobiła się trochę taka skorupka. Po zdjęciu na nosie nie było kleju, a sam efekt byl lepszy od poprzedniego, choć wciąż niezadowalający. Z nosa zniknęło ok. 10 zaskórników. Lepsze to, jak wcześniejszy jeden. Czasem dokonujemy zakupów, które nie do końca spełniają nasze oczekiwania. Bywa ta, że dokonujemy również różnego rodzaju inwestycji, które nie spełniają naszych oczekiwań. Te jednak bywają znacznie bardziej kosztowne, niż prezentowane tu plastry. Przykładem mogą być np. nieruchomości i szeroko pojęta budowlanka. Kancelaria http://dybka.com.pl/ wspiera przedsiębiorców na każdym etapie realizowanego przedsięwzięcia budowlanego, więc od teraz żadne niejasności z zakresu przepisów i prawa budowlanego niesą straszne nikomu.

Może Wy znacie jakieś godne polecenia plastry na nos, które w mig rozprawią się chociaż z częścią nieestetycznych zaskórników?
Czytaj dalej

sobota, 27 maja 2017

Holika Holika - żel aloesowy wielofunkcyjny

Szał na kosmetyki Holika Holika cały czas trwa. Ja dopiero teraz skusiłam się na zakup kilku produktów tej marki. Wybrałam żel aloesowy, aloesową piankę oczyszczającą, plastry na pory oraz maskę w płachcie. Nie wszystkie się u mnie sprawdziły, ale w większości jestem z nich bardzo zadowolona. Na pewno o każdym z nich napiszę kilka słów. Dziś chciałam skupić się na wielofunkcyjnym żelu aloesowym. Aloes jest w moim domu od lat. Mam go w doniczce i czasem częstowałam się jego dobroczynnymi listkami. Uważam, że jest on świetny na różnego rodzaju ranki czy wysypki. Ma w sobie bardzo wiele witamin i minerałów, do tego dobrze nawilża, dlatego znalazł tak szerokie zastosowanie w kosmetyce. Na ten żel miałam ochotę już od bardzo dawna. Szkoda mi odzierać moją roślinkę z kolejnych listów, dlatego uznałam, że najwyższa pora, by zakupić ten sławny żel Holika Holika.


Na samym początku warto wspomnieć o jego świetnym opakowaniu, które kształtem przypomina właśnie liść aloesu. Z tyłu naklejona jest nalepka, która dokładnie odwzorowuje ten listek. Do tego butelka ma piękny, zielony kolor. Żel wizualnie prezentuje się świetnie i już tym zachęca do zakupu i zwraca na siebie uwagę. Produkt ten można stosować naprawdę na wiele sposobów. Jest to produkt uniwersalny. Sprawdzi się do każdego rodzaju skóry, od normalnej, poprzez suchą, aż po skórę wrażliwą i skłonną do podrażnień. Jest to produkt hipoalergiczny, więc sprawdzi się nawet na tej najbardziej wymagającej skórze. Konsystencja jest przyjemna, lekka, a żel ma przezroczysty kolor. Jest bardzo wydajny, bo już niewielka ilość wystarczy na pokrycie dość dużej powierzchni ciała.


Żel stosowałam na kilka sposobów. Pierwszym z nich była bezpośrednia aplikacja na twarz. Czytałam gdzieś, że super sprawdza się jako baza pod makijaż. Może nie sprawia, że makijaż utrzymuje się na twarzy znacznie dłużej, ale zdecydowanie wpływa na jego jakość. Skóra po stosowaniu żelu jest nawilżona, pozbawiona suchych skórek, więc po aplikacji podkładu, prezentuje się dobrze i wygląda na zadbaną. Kolejnym sposobem, w jaki użyłam tego żelu, była aplikacja na nogi tuż po ich depilacji. Kosmetyk przyniósł ulgę, a ewentualnie zacięcie w okolicy kostki potraktowane tym żelem nie szczypało tak bardzo. Żel może być również przeznaczony do smarowania na skórę po opalaniu. Ja nie lubię się opalać, ale moja mama w tym roku osiągnęła już bardzo widoczną opaleniznę, do tego stopnia, że aż schodzi jej skóra z pleców. Kręciła się po podwórku kosząc trawę i słońce mocną ją spiekło. Plecy paliły mamę tak bardzo, że musiała spać na brzuchu. Postanowiłam wypróbować ten żel i pomóc jej w cierpieniu. Przyniósł on mamie upragnioną ulgę. Z każdym dniem przekonuję się o kolejnych sposobach na jego użycie. Z pewnością po wykończeniu tego opakowania kupię kolejne. Mój żel ma pojemność 250 ml i zapłaciłam za niego ok. 34 zł na Iperfumy.pl.

Znacie produkty Holika Holika? Możecie mi jakiś polecić? Chętnie powiększę swoją kolekcję o kolejne produkty.
Czytaj dalej

piątek, 26 maja 2017

Claresa - lakiery hybrydowe o ulepszonej formule - swatche i pierwsze wrażenie

Nowości hybrydowe, to coś, co lubię najbardziej. Robienie paznokci sprawia mi naprawdę bardzo dużo frajdy, choć ostatnio trochę o tym zapomniałam. Natłok obowiązków związanych ze szkołą, daje mi się we znaki. Jednak muszę się Wam pochwalić, moja praca magisterska jest już napisana! Cieszę się, że chociaż to odeszło mi z puli obowiązków do zrobienia. Pozostało zaliczyć semestr, przeżyć obronę i cieszyć się wakacjami! Wtedy z pewnością będę miała więcej czasu na to, by przygotowywać dla Was więcej postów paznokciowych: pokazywać swatche, manicure, zdobienia czy tutoriale. Dziś chciałabym pokazać Wam nowe nabytki hybrydowe od marki Claresa. Są o hybrydo o ulepszonej formule. Ciężko jest mi się ustosunkować do tego i porównać ze starą formułą, bo po prostu nigdy nie używałam lakierów tej marki. Lakiery dotarły do mnie w formie testerów, co trochę mnie zaskoczyło. Zapraszam Was na swatche kolorów jakie dostałam.


#1 KOLOR 201 BROWN RABBIT-  kolor, który ja określiłabym, jako kolor pitnego kakao, producent nazwał go brązowym królikiem. Jest to kolor niby brązowy, ale nieco rozbielony i bardzo w moim stylu. Lubię takie kolory na paznokciach, szczególnie kiedy przełamuję je nieco jaśniejszymi odcieniami. Nie mam za wielu tego typu kolorów w swojej kolekcji (chyba tylko 2), więc cieszę się na jego wypróbowanie.


#2 KOLOR 305 GREEN HORSE - jest to kolor, który najmniej podoba mi się w całej kolekcji, bo to taki odcień zieleni, którego najbardziej nie lubię. Na zdjęciu wyszedł mi nieco pastelowo, ale w rzeczywistości bliżej mu do odcienia neonowego. Nie wiem czy kiedyś go wykorzystam. Może ko,uś go podaruję, bo jestem zdania, że nic na siłę.


#3 KOLOR 405 RED HORSE - tym razem mamy do czynienia z brokatową czerwienią. Drobinki zatopione w lakierze są malutkie i subtelne. Lakier jest ładny, podoba mi się, ale nie na teraz. Bardziej widziałabym go na swoich pazurkach zimą lub... Na Walentynki! Wtedy byłby idealny. Jego barwa jest ciepła i bardzo przyjemna dla oka.


#4 KOLOR 505 PINK HORSE - w moim odczuciu jest to piękny, brudny róż. Takiego odcienia różu brakowało mi w mojej kolekcji i to właśnie ten kolorek ucieszył mnie najbardziej. Bardzo dobrze czuję się we wszelkich różowych odcieniach na paznokciach, więc z tym będzie pewnie podobnie. Tego koloru z pewnością użyję jako pierwszego.


Wypadałoby również napisać kilka słów ogólnie o tych hybrydach. Mają one bardzo fajny pędzelek, który dobrze dopasowuje się do płytki, dzięki odpowiedniej szerokości. Konsystencja bardzo mi odpowiada, wygodnie nanosiło mi się ją na wzornik. Lakier nie jest za rzadki, ani za gęsty - ma taką konsystencję, jaką chyba lubię najbardziej. Każdy z czterech kolorów ma w nazwie zwierzaka - jak widzicie mam w kolekcji królika i trzy konie. Dorobiłam sobie własną ideologię, że producent musi lubić zwierzęta. Pierwsze wrażenie wypadło dobrze, mam nadzieję, że hybrydy te będą tak samo dobre w praktyce, na mojej płytce.

Znacie lakiery Claresa? Co o nich sądzicie?

PS. Kochane mamy, które mnie czytają! Wszystkiego najlepszego z okazji Waszego święta. Niech uśmiech nie schodzi z Waszych twarzy, a dzieci niech nie przysparzają Wam zmartwień, a wręcz przeciwnie, niech dają Wam same powody do dumy!

Czytaj dalej

czwartek, 25 maja 2017

Shinybox - Pretty Happy You - maj 2017

Hej! Pudełka weszły mi w krew! Każdego miesiąca z niecierpliwością wyczekuję informacji o ich wysyłce. Potem wypatruję już tylko listonoszki. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nie podejrzeć, czy to na Instagramie czy na fanpage Shinybox, zawartości paczuszki. Mimo to zawsze pozostaje jednak ten dreszczyk emocji, bo w pudełkach często trafiają się kosmetyki, które mają trzy czy cztery warianty. Jednym z takich produktów w majowym pudełku Shinybox Pretty Happy You był produkt marki Bielenda. Nie mogłam się doczekać, kiedy otworzę swoje pudełko i zobaczę co trafiło się mi. Jeżeli i Wy jesteście ciekawi, to zapraszam Was na prezentację zawartości pudełka!

 
#1 NAOBAY - KREM DO TWARZY - tego produktu jestem najbardziej ciekawa! Pewnie nikogo to nie dziwi, ale to, że ten produkt będzie w pudełku wiadomo było od dawna i wiele osób skusiło się na subskrypcję właśnie ze względu na niego. W moim odczuciu jest to kosmetyk ekskluzywny. Prezentuje się świetnie, choć to tylko mała, biała tubka. Ma za to drewnianą zakrętkę, która robi wrażenie. Krem pachnie dziwnie, na samym początku lekko cytrusowo, a po rozsmarowaniu na twarzy czuję jakbym posmarowała ją pianką do golenia, której kiedyś używał mój dziadek, takiej wyciskanej z aluminiowej tubki. Nie przypadł mi do gustu, ale czytałam, że krem ten jest rewelacyjny, więc jakoś zniosę ten zapach. Cena: 210 zł / 50 ml.



#2 BIELENDA - INSTAPERFECT - PUNKTOWY KOREKTOR NIEDOSKONAŁOŚCI - bardzo liczyłam na to, że w paczuszce znajdę peeling do mycia twarzy, ale niestety przypadł mi w udziale korektor. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, do już od jakiegoś czasu chciałam wypróbować jakiś kosmetyk z tej serii. Nie jest to to, co chciałam, ale i tak się cieszę. Konsystencja tego produktu jest przezroczysta i żelowa, do tego pachnie obłędnie, bardzo słodko! W zapachu można się zakochać. Cena: 11,13 zł / 15 ml.


#3 CREIGHTONS - SZAMPON DO WŁOSÓW ARGAN SMOOTH - ten szampon jest dla mnie dużą zagadką, bo nigdy nie słyszałam chociażby o tej marce. Kiedy oglądałam na stronie Shiny cienie-podpowiedzi obstawiałam, że może to być odżywka, a tu jednak szampon. Jego rozmiar jest imponujący. Ma 250 ml, czyli w sumie tyle, co normalny szampon, jednak tuba jest bardzo wysoka, przez co stwarza wrażenie znacznie większej pojemności. Muszę przyznać, że pięknie pachnie, więc dziś zabieram go ze sobą pod prysznic. Cena: 19,90 zł / 250 ml.


#4 FA - ROLL ON SOFT & CONTROL - różnego rodzaju antyperspiranty czy mydełka, to produkty, które są najmniej pożądane przez subskrybentki różnych pudełek. Ja w zasadzie tym razem nie mam co narzekać, bo kończy mi się mój obecny antyperspirant. Wiele osób skreśli go z mety za aluminium na 2 miejscu w składzie. Prawda jest jednak taka, że miałam już w użytku bardzo wiele antyperspirantów z tym składnikiem i niestety w tej półce cenowej nie ma co liczyć na jego brak. Kulka pachnie pięknie, delikatnie i świeżo. Cena: 8,99 zł / 50 ml.


#5 HERBAL CARE - PEELING DO TWARZY Z KWIATEM MIGDAŁOWCA DO TWARZY I UST - był to kolejny produkt, który w pudełkach rozkładany był w czterech wariantach. Trzy produkty stanowiły maseczki, a jeden, to peeling. Mi na szczęście trafił się peeling. Chciałam peeling z Bielendy, nie udało się, więc dobrze, że jest chociaż tu. Fajnie, że nadaje się zarówno do twarzy, jak i ust. Cena: 2,50 zł / 2 x 5 ml.


#6 SYNCHROLINE - ZESTAW PIELĘGNACYJNY - w majowym pudełku Shinybox znalazł się także upominek. Składają się na niego 4 próbki różnego rodzaju kremów. Wydaje mi się, że mogę fajnie sprawdzić się na króciutkich wyjazdach. 


W pudełku standardowo znalazły się również różnego rodzaju ulotki, a jedna z nich to zniżka na zakup hybryd Neess z darmową (od zakupów za powyżej 49 zł) wysyłką. Są to: krem anti-aging z witaminą C, krem do skóry pozbawionej jędrności i elastyczności, krem do skóry pozbawionej blasku i krem rozjaśniający z filtrem SPF 50+.


I to byłoby na tyle, jeżeli chodzi o zawartość pudełka. Znalazły się w nim same produkty pełnowymiarowe, a do tego miły upominek w postaci próbek. Ogólnie jestem zadowolona, ale ciekawi mnie, jak te kosmetyki sprawdzą się w użyciu. Mam nadzieję, że dobrze. Duże nadzieje pokładam w punktowym korektorze, bo bardzo podoba mi się jego zapach i konsystencja oraz w kremie Naobay.

Skusiliście się na majowe pudełko Shinybox? Jaki produkt w tym pudełku jest Waszym faworytem?
Czytaj dalej

środa, 24 maja 2017

Bielenda - kojąca woda różana do cery wrażliwej - 3 w 1

Kiedyś bardzo rzadko sięgałam po produkty marki Bielenda - nie dlatego, że się u mnie nie sprawdzały, a dlatego, że zawsze ostatecznie coś innego wpadało mi w oko. Odkąd zakochałam się w żelu z kapsułkami peelingującymi tej marki, coraz częściej świadomie wkładam do koszyka produkty tej marki. Moja skóra bardzo dobrze je przyjmuje! Dziś chciałabym przedstawić Wam kojącą wodę różaną do cery wrażliwej 3w1 Bielenda. Jest to produkt z serii Rose Care, w które skład wchodzą jeszcze cztery inne produkty: olejek różany, serum różane, krem nawilżająco-kojący oraz olejek różany do mycia twarzy. Wszystkie te produkty przeznaczone są do cery wrażliwej.


Opakowanie jest standardowe, bo jest to podłużna, plastikowa butelka z zamknięciem na klik. Jednak wygląda bardzo kobieco, delikatnie i po prostu pięknie, dzięki nalepce z tyłu opakowania, na której nadrukowane są róże. Róże te to grafiki w stylu watercolor, czyli takie, które lubię najbardziej!Niby taki drobiazg, a robi bardzo fajne wrażenie, dodaje uroku zwykłej, klasycznej butelce. To tylko prosty i drobny zabieg, a robi kawał dobrej roboty. Jeżeli chodzi o zapach, to jest to typowy zapach różany i nie do końca mi odpowiada. Mimo to, znam gorsze zapachy, więc potrafię przymknąć na to oko i skupić się na jej działaniu. Woda ma biały kolor, choć przez nalepkę z tyłu może się wydawać, że jest różowa.


Woda różana Bielenda za zadanie spełnić 3 funkcje, tj. oczyścić naszą skórę, usunąć z niej makijaż oraz złagodzić ją. Głównie można traktować ją jako płyn do demakijażu, skoro jej dwie funkcje służą oczyszczaniu skóry. Obecnie nie robię sobie zbyt mocnego makijażu. Od jakichś dwóch tygodni w ogóle nie używam podkładu. Zastąpiłam go lekkim kremem CC, a oczy delikatnie podkreślam tuszem do rzęs i na tym mój makijaż się kończy. Ewentualnie nanoszę jeszcze coś na usta. Z takim makijażem woda radzi sobie super! Twarz jest dobrze oczyszczona o pozbawiona makijażu. 


Płyn ma ciekawy skład, bo już na drugim jego miejscu znajdziemy wodę różaną. Nie wiem czy wiecie, ale wyciąg z różny ma potwierdzone działanie łagodzące, nawilżające i zmiękczające, dlatego po zobaczeniu składu, a szczególnie jego drugiego miejsca, wiedziałam, że kosmetyk może być obiecujący. Nie myliłam się! Nie dość, że fajnie oczyszcza, to idealnie sprawdza się w pielęgnacji skóry suchej i wrażliwej. Nie podrażnia, nie uczula, nie powoduje pieczenia czy swędzenia, a łagodzi wszystkie tego typu "wypadki". Jako alergik jestem z niego zadowolona. Ogólnie nie przynosi nie wiadomo, jak spektakularnych efektów, ale jest bardzo fajnym uzupełnieniem codziennej pielęgnacji. Ten, jak i wiele innych produktów z serii Rose Care możecie kupić na Iperfumy.pl. Nie ukrywam, że mam ochotę na przetestowanie pozostałej czwórki, szczególnie olejku różanego do oczyszczania twarzy.

Znacie kosmetyki Bielenda z serii Rose Care? Macie wśród niej swoich ulubieńców?
Czytaj dalej

Stenders - żurawinowy krem do rąk

Czytając wrażenia innych blogerek odnośnie produktów marki Stenders bardzo szybko można zauważyć, że są to produkty, które cieszą się dobrą opinią. A ja tak naprawdę nie znam zbyt wielu produktów tej marki. Cieszę się, że dzięki testowaniu boxów mogę poznawać nowe kosmetyki i marki, bo taka właśnie jest ich idea. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam troszkę o żurawinowym kremie do rąk Stenders.


Krem, przynajmniej dla mnie, jest dość nietypowy, ponieważ ma tylko 25 ml i jest to produkt pełnowymiarowy. Nigdy nie miałam jeszcze tak małego kremu, ale od razu wiedziałam, że będę go nosiła w swojej torebce. Dzięki swoim rozmiarom nie zajmuje dużo miejsca, a do tego jest bardzo lekki. Zamknięcie na "klik" - lubię to rozwiązanie.


Konsystencja jest biała, dość gęsta i dobrze rozprowadza się ją po dłoniach. Nie zostawia na nich żadnej lepkiej czy tłustej warstwy, co bardzo mi się podoba, bo chyba nikt tego nie lubi. Zapach jest po prostu piękny. Nie jestem do końca przekonana czy gdybym nie wiedziała, to określiłabym go jako żurawinowy, ponieważ jest to woń dość słodka i nie ma w niej żadnych cierpkich czy kwaskowatych nut, jakie są typowe właśnie dla żurawiny. Nie mogę narzekać, ponieważ słodki wariant żurawiny zdecydowanie bardziej mi odpowiada.


Z działania kremu jestem zadowolona, ponieważ robi to, co do niego należy, czyli nawilża skórę dłoni i pozostawia ją przyjemną i miłą w dotyku. Podoba mi się, że zapach kremu pozostaje przez jakiś czas na dłoniach. W składzie znajdziemy masło shea, ekstrakt z żurawiny oraz jałowcowy olejek eteryczny. Jedynym minusem jaki znalazłam jest dla mnie cena. Powyższa tuba kosztuje na stronie producenta 22,90 zł / 25ml.  Z efektów jakie uzyskałam przy stosowaniu tego kremu jestem zadowolona. Cieszy mnie również fakt, że mogę go ze sobą wszędzie zabrać i nie odczuwać jego wagi czy rozmiarów w nierzadko przepełnionej torebce. Taki mały kremik powinna nosić ze sobą każda kobieta, bo jest to bardzo wygodne rozwiązanie.

Ostatnio mam małe problemy z dostarczanymi do mnie paczkami - rzadko zdarza się, że docierają na czas. Na jedno pudełko czekałam bardzo wiele czasu, a teraz z niecierpliwością czekam na majowe pudełko Shinybox. Zastanawiam się czy osoby mieszkające za granicą również zamawiają pudełka z Polski. Jeżeli tak, to jak to się odbywa? Za pomocą specjalnej strony, jak np. latajacepaczki.pl czy w jakiś inny sposób?

Znacie produkty marki Stenders? A może znacie ten krem?

Czytaj dalej

poniedziałek, 22 maja 2017

Skalniak w słoiku - DIY

Do tego projektu DIY przymierzałam się już od bardzo dawna. Nie jestem jednak osoba, która ma dobrą rękę do kwiatów, więc odkładałam ten pomysł na boczny tor. Postanowiłam bliżej poznać sukulenty i okazuje się, że to rośliny idealne dla mnie. Zawsze byłam na bakier z podlewaniem kwiatów, przez co żaden nie gościł w moim pokoju na długo. Sukulenty to rośliny, które nie wymagają częstego podlewania, więc to przemówiło za tym, bym w końcu jakieś kupiła. Niestety w mojej okolicy nie było w ogóle takich roślinek. Wybrałam się więc do miasta, ale muszę przyznać, że i tam było nędznie. Nie mając wyboru, skusiłam się na kilka sukulentów na skalniaki z Brico Marche. Z tego co się zorientowałam, w głównej mierze są to rojniki. Postanowiłam, że zaaranżuję je w szklanym słoju. Długo nie mogłam niczego ciekawego znaleźć, aż w końcu odwiedziłam sklep Stalman i znalazłam taki słój, jakiego potrzebowałam.


Do przygotowania kompozycji w słoju potrzebowałam: słój 2,2l, sukulenty, kamienie ozdobne, ziemia i inne dodatki, według uznania. Jeżeli chodzi o słój, to jest on dość pokaźny. Służy do przechowywania żywności, ale u mnie sprawdzi się idealnie w roli doniczki. Sukulenty, jak już wspomniałam, są z Brico Marche i kosztuję ok. 3,70 zł za doniczkę, kamyki (białe i czarne) są kupione w IKEA. Z kolei ziemia, najlepiej kiedy jest przeznaczona do kaktusów. Ja nie mogłam takiej nigdzie znaleźć, więc kupiłam zwykłą ziemię i wymieszałam ją troszkę z piaskiem.


Kolejnym krokiem jest przemyślenie kompozycji. Ja nie chciałam, by mój słoik został zasypany jedynie ziemią, więc na samo dno ułożyłam białe kamienie. Rozłożyłam je tak, by nadać im kształt fali. Następnie na białe kamienie ułożyłam kermazyt. Kupiłam go kiedyś w promocji w Kauflandzie i zapłaciłam jedynie 0,99 zł. On podobnie jak kamienie, świetnie sprawdzi się jako drenaż. Trzecią warstwę stanowiła już ziemia. 


Przyszła pora na wsadzenie kwiatów. Pomocna okazała się przy tym mała łyżeczka. Za jej pomocą zrobiłam w doniczce małe dołki, następnie wsadziłam do nich korzenie sukulentów. Ważne jest, by przy wyciąganiu ich z doniczki, najpierw delikatnie ugniatać doniczkę - wtedy zdecydowanie łatwiej je wyciągniemy i nie naruszymy korzeni. Łyżeczka spisała się idealnie również do dociskania ziemi pod sukulentami. 


W jednym słoju wsadziłam 3 mniejsze sukulenty, a w drugim dwa większe. Po wsadzeniu ziemię przysypałam białymi kamyczkami, na nie delikatnie posypałam jeszcze czarne i ułożyłam kilka muszelek. Jeden słój, ten jaśniejszy z trzema sukulentami, jest przygotowany do mojego pokoju, drugi, ten ciemniejszy, zrobiłam dla mojego narzeczonego. W tej kompozycji najpierw wysypałam znalezione na podwórku różne, znacznie większe niż poprzednio kamienie, przysypałam to ziemią, następnie na same boki słoja usypałam trochę kermazytu i przykryłam znów ziemią. Z górą postąpiłam podobnie jak u siebie.





Jestem dumna ze swoich skalniaków w słoiku! Mam nadzieję, że się przyjmą i będą dobrze rosły, a co więcej, może i nawet się rozmnażały. Widziałam też, jak można rozmnażać czy wysiewać sukulenty z nasion. Do tego również potrzebny jest słoik, ale z zamknięciem. Moje słoje mają pokrywy, więc i do tego sprawdzą się super. Na stronie Stalman znajdziecie multum fajnych rzeczy do wyposażenia kuchni, więc może i Wy pokusicie się o zrobienie własnych słojów?

Podobają się Wam moje słoje? Lubicie sukulenty?

Czytaj dalej