poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Bourjois Rouge Edition Velvet - pomadki do ust

Matowe pomadki w płynie Bourjois Rouge Edition Velvet, to produkty, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Wiele kobiet z niecierpliwością czeka, kiedy słynna drogeria ogłosi swoje -49%, by opustoszyć z nich szafę Bourjois. I ja postanowiłam się na nie skusić, lecz jak zwykle, skusiłam się na zakupy w Iperfumy.pl - tam nie trzeba czekać na żadne promocje, bo ich cena jest niezwykle atrakcyjna. Dziś chciałabym napisać o nich co nieco na podstawie dwóch kolorów, jakie mam, tj. 24 Dark Cherie i 25 Berry Chic. 
 

Pomadki mieszczą się w małych, aczkolwiek zgrabnych opakowaniach w formie prostopadłościany. Kolory zatyczek i widoczna przez przezroczyste kolory ścianek konsystencja mają kolory danych pomadek. W środku znajduje się aplikator, który w kontakcie z ustami jest bardzo przyjemny. Jego ścięta końcówka pozwala dość precyzyjnie rozprowadzić produkt po ustach. Pomadki mają nietuzinkową konsystencję. Określenie ich mianem "velvet" to strzał w 10, bowiem rzeczywiście jest ona, jak aksamit.



Na ustach dość fajnie się rozprowadza, ale kolor przy pierwszej warstwie nie jest maksymalnie intensywny. Trzeba nałożyć kolejną, by był ciemniejszy, jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ponieważ dzięki temu możemy dozować efekt - jedną warstwę zadedykować na co dzień, a drugą na większe wyjścia. Oba kolory są dość ciemne, nieco jesiennie. Pierwszy, czyli 24 Dark Cherie, to taki czerwony brąz lub kolor dojrzałych wiśni. Z kolei odcień 25 Berry Chic wpada dla mnie w śliwkowe nuty.


Pomadki te nie zastygają na ustach, więc ich trwałość nie jest idealna, ale zadowalająca. Wżerają się w usta i po wytarciu delikatnie je zabarwiają. Zjadają się równomiernie. Często mam problem z równomiernym nałożeniem, co widać przy kolorze 24 na poniższym zdjęciu, ale się nie poddaje. Chwile mi to zajmuje, ale efekt jest zadowalający. Dzięki tej fajnej konsystencji, Rouge Edition Velvet nie wysuszają usta, co więcej, mam wrażenie, że je pielęgnują.


Ich cena jest dość wysoka. W Rossmannie na obecną chwilą kosztuje prawie 59 zł za sztukę a na Iperfumy.pl jedynie 33,46 zł, także cena jest bardzo kusząca. Nie jestem pewna, czy będę chciała powiększać swoją kolekcję, bo jednak wolę zastygające pomadki. O ile by do tego doszło, to pewnie będę chciała kupić odcień zdecydowanie jaśniejszy, bardziej dzienny. Powyższe kolory są ciemne, dość jesienne. Ogólnie wydaje mi się jednak, że każdy powinien wypróbować je na własną rękę, przynajmniej dla sprawdzenia tej niecodziennej konsystencji. 

Znacie pomadki Bourjois Rouge Edition Velvet? Macie wśród nich swój ulubiony odcień? Co powiecie o ich wykończeniu?

Czytaj dalej

niedziela, 29 kwietnia 2018

Ingrid Wonder Matt - matowe pomadki do ust

Uwielbiam malować usta. Moja kolekcja pomadek jest naprawdę pokaźna. Lubię mieć kolor na każdą okazję. Mam sporo odcieni codziennych, takich jak brudne róże czy delikatniejsze brązy, ale równie dużo jest u mnie kolorów krzykliwych i ostrych, jak fuksje, fiolety czy czerwienie. Dziś chciałabym pokazać Wam kolekcję pomadek Ingrid z serii Matt oraz zaprezentować Wam, jak prezentują się na ustach. Miałam pokazać w jednym poście dwie serie (dodatkowo Shine), ale wyszedł mi wpis z kategorii tasiemców, dlatego postanowiłam rozdzielić go. Zapraszam na pierwszą część.


Pomadki znajdują się w podłużnym, prostokątnym opakowaniu, przeważa w nim czerń z białymi dodatkami w postaci napisów. Dół pomadek jest przezroczysty, dzięki czemu wiemy z jakim kolorem mamy do czynienia. Brakuje mi tu oznaczenia "matt" na zatyczkach lub w innym, widocznym miejscu. Taka informacja znajduje się dopiero na spodzie. Mamy nazwę serii "matt" + numer danego koloru pomadki.


A tak pomadki prezentują się po otwarciu. Kolory jak widzicie są różne - od lżejszych, codziennych, po te mocniejsze, na większe wyjścia.  Produkty są ścięte i ostro zakończone na górze, dzięki czemu na samym początku bardzo fajnie można obrysować usta. Jest to tak wygodne, jak użycie konturówki. Po czasie góra się zaokrągla, ale i tak jest ok. Nie wiem od czego to zależy, ale niektóre pomadki mają na sobie taką "poświatę", jakby "mróz". Nie wiem, jak mogłabym to lepiej porównać. Na pewno nie ma związku z ty data ważności, bo ta jest, aż do 2020 roku.


Na pochwałę zasługuje zapach - jest delikatny, taki trochę budyniowy. W każdym razie bardzo przyjemny i miło czuć go pod nosem. Kiedy tylko zobaczyłam w kartoniku takie piękne odcienie różu i fioletu, aż przebierałam nogami kiedy w końcu będę mogła je wypróbować. Kiedy w końcu zrobiłam sesję, nareszcie mogłam się do nich dobrać. Efekty tej zabawy zobaczycie za chwilkę na moich ustach.


Pierwsza trójka odcieni, to 2 czerwienie i lekki brąz. Kolor 307 określiłabym jako ciemniejszą i głęboką czerwień. Kolor 308, to nieco żywsza wersja czerwieni z domieszką pomarańczu. Odcień 309 to brąz, który wygląda bardzo podobnie do koloru naturalnego moich ust.
 

Kolor 310 ciężko mi sprecyzować. Niby to taki łososiowy odcień, ale ma w sobie coś z różu. W rzeczywistości jest nieco ciemniejszy niż na zdjęciu. Odcień 311 to ciepły odcień różu, który wpada delikatnie w fuksję. Kolor 312 rozkochał mnie w sobie i jest moim niekwestionowanym ulubieńcem. Jest to fiolet w odcieniu bzu. To porównanie idealnie go odzwierciedla.


Pomadka 313 to jasny róż, które określiłabym mianem różu barbie. Następny kolor, czyli 314 to typowy koral - pomarańczowy, bardziej ostry odcień. Ostatnim odcieniem z tej serii jest kolor 315, który dla mnie jest pomarańczem z nutą czerwieni.


Muszę przyznać, że ta seria (Matt) zrobiła na mnie duże wrażenie, ponieważ jest dość różnorodna, a mimo to znalazłam wśród niej wiele odcieni, w których dobrze się czuję i które mi pasują. Do tych kolorów należą odcienie: 309, 310, 311, 312 i 313. Najmniej spodobały mi się odcienie 314 i 315, bo nie lubię pomarańczowych pomadek, bo najzwyczajniej w świecie mi nie pasują. Pomadki ładnie prezentują się na ustach - dają fajne, matowe wykończenie, ale nie jest to mat wysuszający. Produkt ten zostawia usta w dobrej kondycji. Są one dobrze napigmentowane i ładnie pokrywają usta już po chwili. Bez jedzenia wytrzymują na ustach zaskakująco długo. Mimo, że nie zastygają na ustach w 100%, to i tak nie odbijają się np. na szklance, za co duży plus. Kosztują ok. 11-12 zł za sztukę, więc uważam, że przy takich rezultatach jest to niewiele.

 Znacie matowe pomadki Ingrid Wonder Matte? Czy jakiś kolor z zaprezentowanych tu wpadł Wam w oko?
Czytaj dalej

Oriflame - Love Potion Secrets - woda perfumowana

Kolekcja moich zapachów powiększa się z każdym miesiącem. Myślę, że na ten  moment mam ich ponad 20, więc codziennie pachnę czymś innym. Lubię zmiany, więc nic dziwnego, że lubię eksperymentować także w tym zakresie. Jednym z moich najnowszych zapachów jest woda perfumowana Love Potion Secrets od Oriflame


"Uzależniający, dekadencki zapach, który oszałamia iskrzącym aromatem owoców, z zaskakująca białą truskawką w roli głównej. Jego serce otwiera się łożem białych kwiatów, a w nucie głębi odsłania swą seksowną naturę, zaklętą w kremowej ambrze, drzewie sandałowym i smakowitej, białej czekoladzie." - tak o zapachu wyraża się producent. Muszę przyznać, że brzmi bardzo kusząco i to właśnie ten opis skłonił mnie do wyboru tego zapachu spośród wielu innych. Jestem fanką owocowych zapachów, więc truskawka spełnia tu moje oczekiwania. Uwielbiam również wanilię, a ona także się tu znalazła.


Trzeba przyznać, że opakowanie zwraca na siebie uwagę. O ile sam pudrowo-różowy kartonik niczym szczególnym nie przyciąga, tak to, co się w nim kryje już tak. Zatyczka perfum, to nic innego, jak długi szpikulec.Wygląda to dość zjawiskowo. Całe desing jest uroczy - różowe perfumki i koronkowa kokardka tworzą zgrany duet. Zapach ten składa się z białych składników takich, jak: biała truskawka, białe kwiaty i biała czekolada. To połączenie tworzy bardzo słodki, aczkolwiek kuszący i uwodzicielski zapach. Wydaje mi się, że dla niektórych może być za słodki, ale nie dla mnie. Już po pierwszym potarciu pachnącej story wiedziałam, że się polubimy.


Trwałość oceniam na dobrą - na ciele utrzymuje się ok. 4-5 godzin, z kolei na ubraniach do dnia następnego, co jest dobrym wynikiem. Cena w katalogu 06-2018, to jedyne 50 zł. Zapach ten jest teraz w promocji, bo jego cena to 119 zł. Podsumowując, jest to bardzo udana kompozycja zapachowa i powinna się znaleźć na toaletce każdej szanującej się fanki słodkich aromatów.

Znacie zapach Love Potion Secrets? Lubicie słodkie zapachy?
Czytaj dalej

wtorek, 24 kwietnia 2018

Ice-watch LO - wygodny zegarek z nietuzinkową tarczą

Zegarki, to jeden z moich ulubionych dodatków. Nie noszę za często kolczyków czy łańcuszków. Zakładam je raczej na większe okazje. Zegarek natomiast noszę codziennie. Mam te, które nosze na co dzień oraz te, które noszę sporadycznie. Wszystko zależy od wygody. Jak wiadomo, niektórych zegarków w ogóle nie czuć na ręce i do nich właśnie zalicza się mój piękny, biały Ice-wacht, któremu chciałabym poświęcić dzisiejszy post.


"Zegarki mieniące się tysiącami barw – piękne w swej prostocie, błyszczące i subtelne. Dzięki nim zabłyśniesz. Łączą elegancję, pasję, szaleństwo i kobiecość w jednym. To wszystko oferuje marka Ice-Watch z nową kolekcją ICE lo. Zegarki te zachwycą nawet najbardziej wymagające kobiety." - tak o swoim zegarku pisze producent. Trzeba przyznać, że brzmi to bardzo zachęcająco. A co sądzę o nim ja? Mój model to ICE Lo Pink.


To, co w pierwszej kolejności zwraca na siebie uwagę to piękna tarcza. Jest ona bardzo oryginalna, brokatowa i gradientowa. Mamy przejście od brokatowego srebra do szampańskiego różu.Pozostałe dodatki, takie jak obwódka tarczy, zapięcie, wskazówki i pokrętło do zmiany godziny mamy w bardzo popularnym ostatnio odcieniu rose gold. Nazwa firmy widnieje bezpośrednio na tarczy, na gumowej szlufce oraz na tyle tarczy.


Dobrych parę lat temu gumowe zegarki typu "jelly" były bardzo popularne. Sama miała ich kilka, a do tego wymienne gumy w różnych kolorach.  Nie były to jednak zegarki wysokich lotów. Były dość szerokie, niewygodne, a ręka się pod nimi odparzała, a czasem nawet obcierała. Silikon, z którego wykonany jest zegarek Ice Lo jest delikatny, bardzo gładki i przyjemny w dotyku. Dość wąski pasek nie sprawia dyskomfortu podczas noszenia. Wręcz przeciwnie! Jest wygodny i dobrze przylega do nadgarstka.


Nieskazitelna biel paska symbolizuje lato i nowoczesność. Kolor ten jest dodatkowo uniwersalny, więc będzie pasował do wielu stylizacji. Zegarki z tej serii mienią się wieloma barwami i są piękne w swojej prostocie. Oryginalna tarcza przykuwa uwagę, symbolizuje szaleństwo i oddaje wesoły nastrój pięknej i ciepłej pory roku, jaką jest lato. Każda kobieta chciałaby lśnić i błyszczeć, a Ice-watch Lo staje się to o wiele łatwiejsze.

Lubicie nosić zegarki? Macie swój ulubiony?
Czytaj dalej

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Farmapol - Fruity Jungle - kremy do rąk - liczi, acai i smoczy owoc

Wspominałam już, że moje ręce nie są zbyt wymagające, toteż kremów do rąk używam sporadycznie. Jeżeli już po jakieś sięgam, to liczy się dla mnie przede wszystkim zapach. Na duże nawilżenie stawiam jesienią i zimą, wiosną i latem używam lekkich kremów o bajecznych zapachach. Takie są właśnie nowości od Farmapol z serii Fruity Jungle. Ucieszyłam się, kiedy otworzyłam paczuszkę, bo powaliła mnie piękna szata graficzna i nietuzinkowe zapachy.


Kremiki mieszczą się w kolorowych i wzorzystych opakowaniach. Zazwyczaj kupuje mnie prostota, ale zbliża się lato i takie kolorystyczne szaleństwo po prostu do mnie przemawia. Na każdym kremie widnieją owoce, które stanowią główną woń kremów. Mamy więc do czynienia ze smoczym owocem, jagodami acai i liczi. Opakowanie jest elastyczne, więc nie będzie problemu z wydobywaniem kremów do samego końca. Zamknięcie na "klik", to wygodna opcja. Kremy mają po 75 gramów i jest to idealna pojemność do torebki. Kremy rozłożyłam w różne miejsca. Jeden mam w samochodzie, drugi w pokoju, przy łóżku, a trzeci noszę w torebce.


Konsystencje mają różne kolory. Krem liczi ma kolor biały, jagody acai fioletowy, a smoczy owoc różowy. Wszystkie te zapachy bardzo przypadły mi do gustu - są wyraziste soczyste, słodkie, a posmarowane nimi ręce pachną przez długi czas. Mam jednak wśród tej trójki swojego faworyta i jest nim smoczy owoc. Nigdy nie jadłam tego owocu, ale jeżeli smakuje choć w połowie tak dobrze, jak pachnie ten kremik, to mam czego żałować. Zapach ten przypomina mi gumę Hubba Bubba - mega.


Produkty w akcji spisują się dobrze. Konsystencja świetnie się rozprowadza, nie bieli rąk, bardzo szybko się wchłania i pozostawia na nich delikatny film. Nie jest to nic lepkiego czy tłustego, więc w zasadzie nie przeszkadza, a daje uczucie swojego rodzaju ochrony. Kremy nie gwarantują oszałamiającego nawilżenia - jest ono średnie, ale na tę porę roku odpowiednie. W ocenie ogólnej kremy wypadają naprawdę nieźle. Ładnie się prezentują, oszałamiająco pachną i są wygodne w użyciu, więc jeżeli będziecie mieli okazję je wypróbować, to polecam.

Lubicie kremować ręce? Na który wariant z tej trójki byście się skusili?
Czytaj dalej

L'biotica - maska odbudowująca do włosów oraz maski na tkaninie do twarzy Rose Mask i Snail Mask

Kochani, ostatnio trochę zaniedbałam bloga, ale to dlatego, żenaprawdę sporo się dzieje. Przygotowania do ślubu trwają w najlepsze, powoli zaczyna się nerwówka i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. Mam nadzieję, że z końcem czerwca się to uspokoi i wrócę już na dobre tory. Dziś chciałam zaprosić Was na recenzję kosmetyków marki L'biotica. Jest to moje pierwsze zetknięcie z nimi i czy okazało się dobre, o tym przeczytacie niżej.

 
INTENSIVE REPAIR KERATIN MASK - GŁĘBOKO ODBUDOWUJĄCA MASKA DO WŁOSÓW ZNISZCZONYCH I SUCHYCH

W pierwszej kolejności zabrałam się za testowanie maski do włosów, ponieważ to na wyrobienie opinii o niej potrzebowałam najwięcej czasu. Wizualnie prezentuje się fajnie - szata graficzna skromna, utrzymana w pastelowo-żółtej tonacji z białymi i grafitowymi dodatkami. Słój jest odkręcany, w środku zabezpieczony sreberkiem, więc wiemy, że jesteśmy pierwszymi użytkownikami. Po zerwaniu zabezpieczenia pierwsze co daje o sobie znać, to zapach. Jest po prostu przepiękny. Taki jakby kwiatowo-owocowy, dość słodki, ale nie mdły. Uprzyjemnia wszystkie moje kąpiele i pozostaje na włosach przez jakiś czas.


Konsystencja jest lekko żółta, taka... ecri. Ciężko to uchwycić na zdjęciu. Jest dość rzadka, ale bardzo dobrze i wygodnie się nabiera i jeszcze lepiej nakłada. Zostając przy nakładaniu, należy ją zaaplikować na wilgotne włosy, omijając ich nasadę. Powinno się trzymać ją na włosach od 15 do 20 minut i po tym czasie spłukać letnią wodą. Mi zdarza się ją tyle trzymać, ale czasem też mam ją krócej w zależności od tego ile czasu mam np. do wyjścia. Mimo to efekty zauważalne są już po pierwszym użyciu. Włosy są fajnie wygładzone, zdecydowanie bardziej miękkie i takie... sypkie. Bardzo lubię gdy są w takiej kondycji. Każde kolejne użycie tylko potęguje efekt. Przed ślubem staram się dbać o swoje włosy najlepiej, jak potrafię, a ta maska mi w tym skutecznie pomaga.


MASKI NA TKANINIE - ROSE MASK Z OLEJEK Z DZIKIEJ RÓŻY ORAZ SNAIL MASK  ZE ŚLUZEM ŚLIMAKA

Maski w płachcie, na tkaninie czy w płatku (jak zwał, tak zwał) są najczęściej wybieranym przeze mnie typem maseczek. Maski w takiej formie skutecznie mnie relaksują i odprężają i dają naprawdę przyzwoite efekty, a przy tym czas ich aplikacji jest naprawdę bardzo krótki. Nie trzeba niczego rozrabiać, chlapać, aplikować. W tych maskach wszystko jest fajnie docięte. Umieszczone są one w tekturowych opakowaniach. Cały design jest bardzo zachęcający, ponieważ dół opakowania fajnie odbija światło, co daje ciekawy efekt.


Tył opakowania przepełniony jest wieloma informacjami na temat maseczek. Znajdziemy tam wszystkie niezbędne sformułowania w dwóch językach - polskim i angielskim. Ponadto, znajdziemy rysunkową instrukcję, jak aplikować maskę, z czego się ona składa (co dobrego w sobie ma) oraz całkowity skład. Po otwarciu opakowania w środku znajdziemy srebrną saszetkę. W niej oczywiście znajduje się nasza maska. Jest to standardowe rozwiązanie przy tego typu produktach. Różnice, jakie dostrzegam między tymi dwoma produktami, to oczywiście zapachy. Rose mask pachnie bardzo subtelnie i delikatnie różaną wonią, z kolei Snail mask ma równie przyjemny zapach, ale jest on dla mnie taki bardziej... sterylny z jakąś świeższą nutą w tle. To co je łączy, to relaks w czasie kontaktu maski ze skórą twarzy. Obie są również dostatecznie dobrze nasączone.


Jeżeli chodzi o działanie, to z obu masek jestem zadowolona. Każda zagwarantowała mi nieco odmienny, choć świetny efekt. Maseczka różana idealnie sprawdzi się przed jakimś wyjściem, ponieważ nieco rozświetla naszą twarz, ujędrnia ją. Sprawia, że jest ona po prostu weselsza i promienna. Nawilża w stopniu zadowalającym. Maska ma również odmładzać, choć ja nigdy nie wiem, jak taki aspekt rozumieć. Maseczka fajnie zajęła się moją twarzą, sprawiła, że jest gładka i zdrowsza z wyglądu, a co za tym idzie, pewnie ma to wpływ na ogólny odbiór wyglądu twarzy i to odmłodzenie.


Natomiast maska ze śluzem ślimaka ma dogłębnie zregenerować i dobrze nawilżyć naszą skórę i w rzeczywistości tak jest. Takie efekty również należy sobie zafundować przed jakimś większym wydarzeniem, ponieważ dobrze nawilżona i przygotowana twarz lepiej prezentuje się przy nakładaniu makijażu. Buzia jest gładka i miła w dotyku, aż chce się ją miziać co jakiś czas. Efekty widoczne są niemal od razu, ale nie utrzymują się spektakularnie długo. Sam producent informuje nas, że jeżeli chcemy uzyskać trwałe efekty, maskę musimy nakładać na twarz 1-2 razy w tygodniu. Ze wszystkim tak jest - trwały efekt może zagwarantować jedynie systematyczność.

Moje pierwsze zetknięcie z marką L'biotica uważam za bardzo udane. Poznałam 3 fajne produkty, które nie omieszka kupić w przyszłości. Szczególnie maski w płachcie kupię po raz kolejny, ponieważ maska na włosy jest wydajna i starczy mi jeszcze na wiele użyć.

Znacie markę L'biotica? Kupujcie produkty tej firmy?

Czytaj dalej

niedziela, 22 kwietnia 2018

Gadżety, które chciałabym mieć

Jestem osobą, która lubi "mieć". Dlatego często zdarza mi się kupować rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebuję. Staram się z tym walczyć, ale bywa różnie. Kobiety w większości kochają zakupy i ja do tego grona należę. Rzadko kupuję jednak elektronikę, a jest kilka gadżetów, które bardzo chciałaby mieć. Dziś chciałam pokazać Wam moją małą wish listę, i zaprezentować, co do tych produktów należy.


DUŻE SŁUCHAWKI

Jeszcze niedawno używałam tylko tych małych i poręcznych słuchawek. Są one na pewno bardzo wygodne (jeżeli chodzi o ich przenoszenie), ale średnio sprawdzają się w ruchu. Wypadają z uszu i to bardzo często, a to już nie jest takie fajne. Dlatego chętnie wróciłabym do starych, dobrych czasów i zakupiła duże słuchawki.  Słuchawki te współpracują ze wszystkimi urządzeniami z portem Mini Jack Stereo 3,5 mm. Wnętrze wyłożone jest miękkim materiałem, dzięki, któremu słuchawki doskonale wygłuszają dźwięki z zewnątrz pozwalając cieszyć się użytkownikowi z doskonałej jakości dźwiękiem. Regulowana długość pałąka pozwala wygodnie dopasować słuchawki do każdego kształtu głowy. Długi kabel zapewnia wygodę w użytkowaniu słuchawek.

KAMERKA SPORTOWA

Na co dzień nie jestem typem sportowca, ale kto powiedział, że takiej kamerki można używać tylko w tym celu? Mój brat ma małą kamerkę sportową i nagrywa ona filmiki w bardzo fajnej rozdzielczości Nagrywa on na nią różnego rodzaju filmiki wyjazdowe z wycieczek, spływ kajakowy (bo dzięki odpowiedniej obudowie kamerka może być wodoodporna - a swoją drogą filmiki nagrywane pod wodą to sztos). Co więcej, na ślubie moje brata nie było kamerzysty - brat poprosił jednak przyjaciela by nagrał kilka najważniejszych momentów. Wspólnie z żoną skleili to w jeden 15-minutowy filmik i tym samym mają pamiątkę z wesela. Ja chciałabym zrobić tak samo.

OPASKA DO AKTYWNOŚCI FIZYCZNEJ

Tak, jak już wspominałam, sport nie towarzyszy mi każdego dnia, jednak chciałabym, by tak było. Nie ukrywam, że często potrzebuję jakiegoś dobrego bodźca, który motywuje mnie do działania. Myślę, że taka opaska mogłaby to uczynić. Ta ze zdjęcia to akurat opaska Xiaomi Mi Band 2 https://www.aze.com.pl/pl/p/Opaska-Mi-Band-2-Xiaomi/550. Opaska ta to idealny kompan dla osób które dbają o aktywność i zdrowie, albo mają taki plan. Szereg funkcji, z pomiarem przebytego dystansu i spalonych kalorii na czele, pozwoli Ci jeszcze lepiej kontrolować postępy ćwiczeń. Przekonaj się czy działania które podejmujesz przynoszą spodziewane rezultaty! Jakiś czas temu skusiłam się na jedną tego typu opaskę z Chin - niestety dotarła zepsuta, więc teraz chciałabym coś sprawdzonego.

Chcielibyście mieć któryś z tych gadżetów? A może już go macie?
Czytaj dalej

Czym kierować się podczas wyboru projektu domu?

Wspólnie z narzeczonym jutro rozpoczynamy budowę naszego domu. Nie powiem, było to okupowane wielką bieganiną i załatwianiem wszelkiego rodzaju papierków. Czas oczekiwania na różne decyzje dłużył się w nieskończoność, ale w końcu udało się i może za rok wprowadzimy się do swojego własnego domku. Po zakupie działki kolejną decyzją jaką musieliśmy podjąć był wybór odpowiedniego projektu. Tę część mamy już za sobą i dziś chciałabym podzielić się z Wami swoim refleksjami na temat tego, czym powinniśmy się kierować przy wyborze odpowiedniego projektu.



WYBIERAMY POWIERZCHNIĘ NA JAKĄ MOŻEMY SOBIE POZWOLIĆ

Na samym początku warto określić, jaki metraż wchodzi w grę. To pomoże nam dokonać już na starcie pewnej selekcji. Podczas szukania będziemy zatem zwracać uwagę na domy, które mają tyle metrów, na ile pozwala nam działka czy budżet. Przy okazji będziemy pomijać te, które w nasze kryteria się nie wpasowują i tym samym zaoszczędzimy sporo czasu na poszukiwaniach.

WYBIERAMY RODZAJ DOMU

Musimy również określić, jaki rodzaj domu wybieramy. Czy będzie to dom parterowy, piętrowy czy z poddaszem użytkowym. Najpopularniejsze są domy z poddaszem. Ich bryła może przybrać bardzo różnorodne kształty. Od typowych, prostych konstrukcji, przykrytych dwuspadowym dachem, po bardziej finezyjne bryły ozdobione licznymi detalami architektonicznymi i bazujące na nowoczesnych trendach. Jednak najprostsze w budowie są domu parterowe i na takie też najczęściej decydują się osoby starsze, by na stare lata móc w komforcie poruszać się po całym domu i nie musieć chodzić po schodach. Na stronie studioatrium.pl macie wyszczególnione różne kategorie, więc wystarczy wejść w tą, która Was interesuje.

WYBIERAMY BRYŁĘ BUDYNKU

Często spotykam się ze śmiesznymi wyborami. Oczywiście każdy inwestor ma swoją wizję i ma prawo budować w takim stylu, jaki mu odpowiada, jednak na co dzień widzę przypadek, który razi mnie, aż w oczy. Mieszkam na wsi, nie ukrywam tego. Często przechodzę koło domu, typowego pałacu z kolumnami, którego tło stanowi... stodoła i to jeszcze taka rozpadająca się. Dla mnie ten widok jest komiczny. Od zawsze podobały mi się proste bryły. Na ich korzyść przemawiają przede wszystkim koszty. Dzięki prostej konstrukcji powierzchnia przegród zewnętrznych (ściany, podłoga, dach) jest niewielka w stosunku do kubatury oraz powierzchni budynku, co w efekcie zmniejsza koszty budowy oraz ogrzewania w czasie eksploatacji. Nie zaleca się również projektowanie skomplikowanych dachów. Przy ich tworzeniu nie trudno o pomyłkę, co w przyszłości (nawet niedalekiej) może skutkować różnego rodzaju przeciekami.

ORIENTACJA WZGLĘDEM STRON ŚWIATA

Kupując projekt należy określić, jak go ustawić, by w pomieszczeniach, takich jak np. salon czy kuchnia było jak najwięcej światła. Każdy projekt można kupić w odbiciu lustrzanym. Na każdym projekcie jest też sugestia autora dotycząca jego ustawienia (którą stroną budować np. od północy. Jest to bardzo istotne, a wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. Pomieszczenia, które mają być najbardziej doświetlone powinny stać od strony południa. Z kolei sypialnia najlepiej jakby była umiejscowiona od strony północnej lub od wschodu. Wschód to też dobre miejsce dla tarasu i ogrodu.

Mieszkacie w domach czy mieszkaniach? A może jesteście na etapie budowy swojego domu, albo już ten etap macie za sobą?
Czytaj dalej

sobota, 21 kwietnia 2018

Synchroline - odżywczy krem i hydro-aktywny krem-żel do twarzy

Jakiś czas temu po wizycie u dermatologa dowiedziałam się, że na swoją przypadłość nie mogę używać kosmetyków, jakie tylko mi się podobają, szczególnie jeżeli zmiany są w fazie nasilenia (na nieco więcej mogę sobie pozwolić w fazie remisji). Muszę stawiać na kosmetyki o bardziej naturalnych składach, a do tego silnie nawilżające i natłuszczające. Nie powiem, że nie zdarza mi się zgrzeszyć i sięgać po inne produkty - to jest jednak silniejsze ode mnie. Tęsknię za pięknie pachnącymi balsamami do ciała, ale wiem, że zdrowie w tym wypadku jest najważniejsze i staram się ograniczać takie produkty do minimum, zastępując je tymi najbardziej wartościowymi. Te ciężkie chwile uprzyjemniły mi jednak dwa produkty Synchroline. Marka ta trudni się produkcją kosmetyków medycznych i dermokosmetyków, które stanowią optymalne rozwiązanie w dziedzinie pielęgnacji skóry i dermatologii. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o dwóch kremach do twarzy.



Po przeprowadzonej z pracownikiem sklepu rozmowie i opisaniu swoich "dolegliwości" zostały dobrane mi produkty, które powinny sprawdzić się najlepiej. Ona mieszczą się w takim samym opakowaniu, które wykonane jest z miękkiego plastiku. Nie różnią się one w zasadzie niczym, poza kolorami. Seria Sensicure jest różowa, z kolei Nutritime niebieska. Produkty zamyka się otwiera za pomocą "nakrętki".


SYNCHROLINE - NUTRITIME - ODŻYWCZY KREM DO TWARZY

Konsystencja tego kremu jest biała, dość gęsta, ale bardzo szybko się rozsmarowuje i jeszcze szybciej wchłania. Wielkim atutem tego produktu jest jego zapach - jest on słodki i w pierwszej kolejności kojarzy mi się z jakimiś słodyczami. Jest to bardzo przyjemna woń, która umila używanie. Krem pozostawia na skórze delikatny film - nie jest to jednak nic tłustego, ani lepkiego, więc absolutnie w niczym nie przeszkadza. Kremik nadaje się pod makijaż, dobrze współpracuje z kosmetykami kolorowymi. Nutritime, to preparaty o działaniu odżywczym pomagające odbudować i wzmocnić barierę ochronną skóry suchej i bardzo suchej. 

SYNCHROLINE - SENSICURE CREAM GEL - HYDRO-AKTYWNY KREM-ŻEL DO SKÓRY WRAŻLIWEJ I NADWRAŻLIWEJ

W przypadku produktu z serii Sensicure, konsystencja jest również biała, ale nie tak, jak poprzedniczka. Wydaje się jakby bardziej rozwodniona, a to chyba zasługa tego, że jest to mieszanka kremu i żelu. Wchłania się w mig. Zapach ma dość nietypowy - ciężko go opisać, ale ja dałabym mu łatkę zapachu aptecznego. W każdym razie nie jest to woń, która mogłaby przeszkadzać. Ten krem również dobrze spisuje się pod makijażem. Produkt ten można stosować zarówno u dorosłych, jak i u dzieci, ponieważ pozbawiony jest działania cytotoksycznego.


Choć oba te kremy różnią się składami, to dają tak samo fajne rezultaty, tj. nawilżoną, odżywioną, pozbawioną suchości i po prostu wyglądającą zdrowo skórę. Kremy łagodzą ją, koją i pozostawiają w świetnej kondycji. To bardzo miłe zaskoczenie. Trzeba przyznać, że tubki są małe (50 ml) i dość niepozorne, a robią kawał dobrej roboty. Przy systematycznym stosowaniu zmniejszają występowanie zmian skórnych czym najbardziej mnie przekonały do siebie. Produkty te nie zawierają parabenów, a baza zapachowa, jaka znajduje się w wersji Nutritime pozbawiona jest alergenów, co przemawia na jej korzyść, bo możemy cieszyć się pięknym zapachem bez obawy, że produkt nas uczuli. Ja jestem na tak i produkty tej marki włączam do swojej pielęgnacji na stałe. Muszę się zaopatrzyć jeszcze w jakiś balsam do ciała i będę usatysfakcjonowana.

Znacie kosmetyki Synchroline?

Kochani, niebawem zbliżają się obrony prac dyplomowych. Pamiętam jeszcze rok temu, jaka nerwówka towarzyszyła mi w tym okresie, kiedy to starałam się wszystko powoli kończyć. Zbierałam ostatnie wywiady. Do zrobienia została w zasadzie cała praca pod kątem kosmetyki. Sprawdzenie interpunkcji, ustawienie twardych spacji, interlinii oraz rozmiarów i odpowiednich czcionek. Zawsze sen z powiek spędzało mi tłumaczenie na język angielski. O ile nie sprawiał mi on nigdy żadnych problemów tak w tym przypadku tłumaczenia oddawałam specjalistom. Odpowiednim miejscem jest np. biuro tłumaczeń. Jeżeli nie radzicie sobie z różnego rodzaju tłumaczeniami, to odpowiednie miejsce, w którym ktoś zawsze pomoże i poratuje swoją wiedzą językową. Oczywiście, mogłabym to zrobić sama, ale nie do końca znałam słownictwo z zakresu pomocy społecznej, więc po prosty nie chciałam palnąć jakiegoś głupstwa. Praca magisterska, tak samo, jak licencjat, to moja duma, więc zależało mi na tym, by była w każdym calu jak najlepiej zrobiona.
Czytaj dalej

Oriflame - Love nature - żele pod prysznic

Żele pod prysznic to produkty, które idą u mnie, jak przysłowiowa woda. Nie ma w tym nic dziwnego, przecież używa się ich minimum dwa razy dziennie. Do tej kategorii produktów nie mam zbyt wielu oczekiwań. Głównie chodzi mi o zapach, który uprzyjemni kąpiel oraz o to, by żel nie wysuszał mojej skóry. Czy te dwa żele Oriflame z serii Love nature wpisują się w ten opis? Tego dowiecie się czytając dalszą część wpisu.


Oba żele wyglądają wizualnie niemal identycznie. Różni je jedynie pojemność. Żel malinowo-miętowy ma pojemność 500 ml, więc jest to spory żel, z kolei  żel oliwkowo-aloesowy ma pojemność o połowę mniejszą, czyli 250 ml. Fajni, że mamy tu wybór. Większe żele możemy używać na co dzień, a te mniejsze zabierać ze sobą w podróż. Butelki są poręczne. Zamykane są na "klik", który uprzednio zabezpieczony jest zawleczką, więc wiemy, że nikt przed nami ich nie otwierał. Konsystencje obu produktów są różne. O ile gęstość jest taka sama, tak różni je (że tak to ujmę) zawartość. Wariant malinowy ma zatopione w sobie zielone drobinki, które wizualnie podwyższają walory estetyczne. Jeżeli chodzi o zapach, to wersja malinowo-miętowa jest bardziej orzeźwiająca, dzięki mięcie i świetnie sprawdzi się stosowana przy porannym prysznicu, a wersja oliwkowo-aloesowa jest nieco słodsza, idealna na wieczór.


Oba żele bardzo dobrze się pienią. Są wydajne. Otulają pięknym zapachem naszą skórę, a także łazienkę. Mimo SLS w składzie nie wysuszają mojej skóry ( o nawilżeniu też nie ma mowy). pośród tych dwóch wariantów ciężko wybrać mi ten, który podoba mi się bardziej. Oba zapachy mają coś w sobie, co bardziej podoba mi się o konkretnej porze dnia. Żele możecie nabyć np. w sklepie Iperfumy.pl. Ja robię tam zakupy bardzo często, więc chętnie wrzucę do koszyka jakieś nowe warianty zapachowe.

Znacie żele Oriflame? Który wariant kusi Was bardziej?
Czytaj dalej

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Akcesoria dla fotografa - co może się przydać?

Na przestrzeni kilku lat blogowania moje zdjęcia przeszły sporą metamorfozę. Jeszcze nie tak dawno w ogóle nie zwracałam uwagi na tło, kompozycję zdjęcia czy kolorystykę. Dodatków praktycznie w ogóle nie używałam. Zdjęcia były byle jakie i nie jestem z tych lat mojej "twórczości" dumna. Ale z jednej strony cieszę się, że na blogu wciąż trzymam te wszystkie wpisy, bo widzę, jaki progres poczyniłam. Uczę się od lepszych, czytam artykuły - to pomaga. Czasem zdarza mi się też pomagać innym, choć nie czuję się jeszcze odpowiednią do tego osobą. Mimo to schlebia mi to, że ktoś docenia moją pracę i staram się pomóc najlepiej jak potrafię. By zdjęcia były dobre, trzeba zainwestować w odpowiedni sprzęt, jednak czasem to nie wystarcza. Stworzyłam więc listę rzeczy, które mam w planie kupić w niedalekiej przyszłości. Pochodzą one ze sklepu https://proclub.pl/.


STATYW BY ZDJĘCIA BYŁY OSTRE

Często zdarza mi się zrobić fajne zdjęcie, które na podglądzie w aparacie mnie zachwyca, a po zrzuceniu na komputer okazuje się, że jest nieostre, pełne szumów. Zazwyczaj kończy się to ponownym zostawianiem wszystkiego i robieniem nowych zdjęć. Ze statywem może być to łatwiejsze.

BLENDA - DOŚWIETLI TO CO TRZEBA

Jesienią i zimą ciężko o dobre zdjęcia. Brak światła skutecznie utrudnia nam fotografowanie. Latem jest lepiej, ale nie każdy ma jasne mieszkanie. W moim pokoju słońce jest tylko z samego rana, a wtedy nie mam zazwyczaj czasu na robienie zdjęć. Przydałaby mi się taka blenda - widziałam zdjęcia bez niej i z nią, różnica jest naprawdę ogromna, a koszt nieduży. 

KARTA PAMIĘCI

Mam kartę pamięci, która w zupełności mi wystarczy, jeżeli ktoś jednak odczuwa brak miejsca na aparacie, to jest to najlepsze rozwiązanie. Z kart o dużej pojemności korzystają najczęściej osoby, które zajmują się fotografią zawodowo.

LAMPA PIERŚCIENIOWA

Marzę o niej już od jakiegoś czasu. Może maluję się rzadko, ale jak już coś fajnego mi wyjdzie, to na zdjęciu nie jest to podobne do niczego. Większość makijażystek posiłkuje się właśnie takimi lampami. To ułatwia uchwycenie pięknych kolorów.

PLECAK BY WSZYSTKO BYŁO W JEDNYM MIEJSCU

Dodatków do zdjęć i różnego rodzaju teł czy "pomocy" mi przybywa, ale nie mam jednego miejsca, w którym to wszystko trzymam. Plecak okazałby się fajnym rozwiązaniem, a poza tym, w każdej chwili mogłabym założyć go na plecy i ruszyć na jakąś sesję plenerową.

A Wy zwracacie uwagę na jakoś swoich zdjęć? Macie któryś z tych akcesoriów?
Czytaj dalej

Niezbędne akcesoria do telefonu komórkowego

Kilka dni temu kupiłam sobie nowy telefon. Jest to najdroższy telefon jaki do tej pory miałam, więc musiałam zadbać o to, by odpowiednio go zabezpieczyć. Pierwsze kroki skierowałam w stronę sklepu z akcesoriami. Tam Pan założył mi szkło hartowane i obudowę. Niestety obudowa okazała się za ciasna do tego szkła i w konsekwencji po niecałej godzinie szkło pękło. Wróciłam do sklepu by złożyć reklamację - została rozpatrzona pozytywnie i jutro mam jechać na ponowne założenie szkła i dopasowanie nowej obudowy. Ta sytuacja dała mi do myślenia i wydaje mi się, że w sprawie ochrony telefonu powinniśmy stawiać na najlepsze jakościowo produkty. Dziś mam dla Was małą listę gadżetów do telefonu komórkowego, które osobiście polecam.


SZKŁO HARTOWANE - GWARANCJA BEZPIECZEŃSTWA

Dla mnie to obowiązkowy punkt. Nie wyobrażam sobie mieć smartfona bez takiego zabezpieczenia. Telefon wypada mi z rąk zdecydowanie za często, Kiedyś pobiłam jeden telefon po niecałych 2 miesiącach użytkowania - to była dla mnie dobra lekcja i nauczka. Teraz szkło zakładam od razu. Przy poprzednim telefonie zmieniałam je 3 razy, ale i 3 razy ochroniło ono mój wyświetlacz. Teraz mam telefon z zakrzywionym ekranem, więc muszę uważam 2x bardziej.

POWERBANK - ENERGIA NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI

Powerbank nie raz ocalił mnie z opresji. Zabieram go ze sobą w podróże - często jazda samochodem dłuży się w nieskończoność. Kiedy mój Ukochany prowadzi, ja lubię sobie grzebać w telefonie. Bateria zużywa się wtedy w zatrważającym tempie. Wtedy wyciągam powerbank i problem ze spadkiem energii mam z głowy.

UNIWERSALNE ETUI JAKO DODATKOWA OCHRONA

Mam etui z kolażu i bardzo je lubię. Po 2 latach nieco się ono zniszczyło, ale jest duże i praktyczne. W środku ma przegródki, w które można wsadzić np. kartę czy listę zakupów. Etui zapinane jest na zamek, który nie zacina się, co gwarantuje nam od początku solidna, niemiecka jakość. Kupując telefon rozważałam czy wziąć Samsunga czy Apple - do tego drugiego też jest sporo fajnych etui i dodatków https://stilgut.pl/etui-na-telefon-smartfon-apple. Sami możecie rzucić na nie okiem.

GŁOŚNIK BLUETOOTH  - IMPREZA POD RĘKĄ

Głośnik jest dość mały, ale ma moc. Łączymy się z nim poprzez bluetooth i puszczamy różne muzyczne kawałki z naszego telefonu. Jest to fajna opcja, szczególnie latem, kiedy częściej grillujemy i spędzamy czas na dworze. Dzięki niemu możemy rozkręcić małą imprezkę i potańczyć.

ETUI NA TELEFON DLA SPORTOWCÓW

Wiele osób uprawiając jakiś sport lub wykonując ćwiczenia wspomaga się telefonem. Ćwiczący zakładają słuchawki i słuchają ulubionych kawałków. Wtedy odbywanie aktywności jest prostsze i szybciej (a do tego przyjemniej) mija. Telefon może być jednak sporym utrudnieniem, gdy noszony jest w kieszeni spodni czy bluzy. Zawsze istnieje ryzyko, ze może nam wypaść i się uszkodzić. Pomocne okazuje się takie etui, które zakładamy na ramię. Telefon jest bezpieczny, a my mamy go pod ręką. 

Macie jakieś akcesoria, które są dla Was niezbędne?
Czytaj dalej

czwartek, 12 kwietnia 2018

Zalety podjęcia funduszu hipotecznego

Zacznijmy  może od tego, czym jest fundusz hipoteczny? Wystarczy, że jesteś właścicielem mieszkania, a możesz skorzystać z dodatkowych pieniędzy w postaci renty dożywotniej. Świadczenie wypłacane jest regularnie co miesiąc i wynosi od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych! Co ważne, przeniesienie praw związanych z nieruchomością nie wiąże się ze zmianą zamieszkania. Dożywotnio pozostajesz w swoim mieszkaniu i korzystasz z niego tak, jak dotychczas. Tylko Ty decydujesz o tym, na co przeznaczysz dodatkowe fundusze, a renta dożywotnia jest po to, aby pomóc Ci w realizacji wszystkich planów i potrzeb. Nie płacisz od niej podatku i nie ma ona wpływu na wysokość świadczenia uzyskiwanego z ZUS-u – są to dodatkowe pieniądze na zabezpieczenie Twojej przyszłości i zapewnienia lepszego życia już teraz. Świadczenie pomaga także zachować standard życia, do którego przywykłeś.


ZALETY PODJĘCIA FUNDUSZU HIPOTECZNEGO, np. na familiasa.pl

Bezpieczne rozwiązania finansowe, które gwarantują dożywotnią wypłatę świadczeń.
-  Regularna wypłata renty dożywotniej co miesiąc poprawia domowy budżet
- Spokojne życie bez martwienia się o bieżące wydatki
- Opieka medyczna i prawna oraz możliwość korzystania z długoterminowej opieki domowej
- Jednorazowy zastrzyk finansowy na wybrany przez Ciebie cel 
- Pieniądze na spłatę zadłużenia lub inne wydatki 
- Możesz wynająć mieszkanie i czerpać z tego tytułu korzyści finansowe 
- Możesz skorzystać z długoterminowej opieki domowej 
- Firma przejmuje opłaty związane z ubezpieczeniem nieruchomości
- Firma przyjmuje opłaty związane z ubezpieczeniem nieruchomości

Jak widzicie, z tego tytułu płynie kilka naprawdę fajnych zalet z podjęcia funduszu hipotecznego. Dzięki niemu można zabezpieczyć się na stare lata.
Czytaj dalej

wtorek, 10 kwietnia 2018

Kwiaty, kwiaty i jeszcze raz kwiaty! Dodatek, którego nie może zabraknąć na ślubie i weselu

Kwiaty to nieodłączny element każdego ślubu i wesela. Panna Młoda trzyma w ręce bukiet z ulubionych kwiatów, do tego często też wpina je we włosy. Pan Młody przypina je sobie do klapy marynarki. Ozdabiamy nimi swój dom, kościół, auto, którym będziemy jechać do ślubu i przede wszystkim salę weselną, a ściślej mówiąc stoliki, przy których zasiądą wszyscy goście. Bez kwiatów byłoby nudno i smutno. Dodają one szyku i elegancji wszystkim okazjom, a ponadto zawsze są doskonałym pomysłem na prezent. Motywy kwiatowe można również przemycić w ślubnych dodatkach.


Jednym z takich dodatków jest papeteria. Chciałabym dziś pokazać Wam dwa kwiatowe zaproszenia ze sklepu ZAPI.PL. Wstępnie właśnie taki pomysł na swoje zaproszenia miałam. Kwiatowy wianek z różowych piwonii, a w środku nasze imiona i data ślubu. Czas jednak wszystko zweryfikował i ostatecznie zdecydowaliśmy się na skromniejszą i bardziej elegancką odsłonę. Zamiłowanie do kwiatów jednak nadal pozostało.


Jak widzicie, kwiaty można nanieść zarówno na przód zaproszenia, jak i w jego środku. Dzięki nim zaproszenie jest kolorowe, świeże oraz radosne, czyli takie, jaki powinien być cały ten dzień. Każda kobieta ma swoje ulubione kwiaty i według tego gustu lub też ogólnej kolorystyki wesela może dobrać sobie odpowiednią papeterię.


Do kolekcji przydałyby się również kwiatowe zawieszki - ozdobią one niejedną trunkową butelkę na weselu. W środku zawieszki można dodać jakieś śmieszne wierszyki czy zdania lub pozostać przy imionach lub dacie ślubu. Jeżeli planujecie zakup winietek, to na stronie Zapi również takie z motywem kwiatowm znajdziecie.


Kwiaty kocham od zawsze. To wspaniała dekoracja! Nie potrzeba wiele dodatków, wystarczą nawet zwykłe, cięte kwiaty, bez jakichkolwiek wstążek czy tasiemek i już jest pięknie. Wiele kwiatów roztacza wokół siebie dodatkowo cudne aromaty, więc na pewno będzie to miało wpływ na samo przebywanie wśród nich - będzie znacznie milej.

Lubicie żywe kwiaty? Często kupujecie je do swoich domów? Podobają się Wam kwiatowe zaproszenia?
Czytaj dalej

sobota, 7 kwietnia 2018

I love you to the moon and back - personalizowane poduszki My Gift DNA

Personalizowane akcesoria i gadżety cieszą się od lat niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego więc w tym, że na rynku pojawia się ich coraz więcej. Każdy z nas chce być oryginalny i mieć coś, czego nie spotka w co drugim domu, dlatego decydujemy się na zakupy takich rzeczy. Ja chciałabym dziś pokazać Wam moje personalizowane w połowie poduszki ze sklepu My Gift DNA, które swoim urokiem kupiły mnie w całości.


Dlaczego napisałam, że poduszki są personalizowane w połowie? Ano dlatego, że w tym przypadku wzór poduszek jest już narzucony z góry, my personalizujemy je pod kątem imion. Jak widzicie, skusiłam się na poduszkę ze swoim imieniem oraz imieniem mojej drugiej połowy. Poduszki przedstawiają dwoje kosmonautów, których łączy bardzo popularny cytat "I love You to the moon and back". Producent pisze o nich w tak ładny sposób: "Nie wiecie jak określić uczucie, dzięki któremu zrodziła się między Wami miłość nie z tej Ziemi? Czy było to zauroczenie, chemia, a może magia? Nic z tych rzeczy! To nieziemskie przyciąganie sprawiło, że zakochaliście się w sobie bez pamięci. Czas, abyście ponownie wykorzystali swoją pozaziemską moc i sprowadzili na Ziemię dwa kosmiczne gadżety. Miłosna akcja poduszkowa zakończy się powodzeniem tylko dzięki Waszej dwójce!"


Kiedy tylko zobaczyłam je w sklepie My Gift DNA od razu zapragnęłam je mieć. Bardzo lubię różnego rodzaju poduszeczki i nowe poszewki, bo tak prostym i szybkim zabiegiem  można nieco odświeżyć swój kącik. W moim przypadku jest to kącik sypialniany. Mam w pokoju szare rolety, do tego stolik przy łóżku również jest szary, dlatego poduszki w tym samym kolorze świetnie się w ten klimat wpasowują.


Poduszki mają spory rozmiar, bo jest to aż 50 cm x 50 cm i są to największe poduszki, jakie do tej pory miałam. Posiadają silikonowe wypełnienie, które nadaje im sprężystości i miękkości w dotyku, co gwarantuje wysoki komfort użytkowania. Poduszki dopasowują się do kształtów ciała i szybko powracają do stanu naturalnego. Wypełnienie jest wolne od alergenów i bez zapachowe. Poszewki wykonane z grubej tkaniny nie blakną i nie przecierają się. Poszewki posiadają zamek błyskawiczny, co ułatwia ich zmianę. Jakość nadruku oceniam na bardzo dobrą. Przeszedł on testy i otrzymał certyfikat bezpieczeństwa, co oznacza, że nie mają szkodliwego wpływu nawet na najmłodsze dzieci.



Poduszki są w odcieniu ciemniej szarości (te dwa zdjęcia w zbliżeniu musiałam rozjaśnić), a kolor rzeczywisty odpowiada najbardziej pierwszym trzem zdjęciom. Jestem oczarowana tymi poduszkami, są naprawdę pokaźne, do tego nietuzinkowy kosmonautyczny nadruk sprawia, że są oryginalne i przykuwają spojrzenia moich gości, czemu wcale się nie dziwię. Są one po prostu urocze!


W sklepie My Gift DNA znajdziecie wiele gadżetów i dodatków do domu - zarówno tych personalizowanych, jak i nie. Jest tam wiele ciekawych pojedynczych poduszek, jak i zestawy. Są też kubki, akcesoria do wypieków, plakaty i zestawy prezentowe, takie jak np. szkatułka z gadżetami do wina czy deska z akcesoriami do serów. Muszę przyznać, że przechadzając się po wirtualnym sklepie ciężko byłoby odejść z pustymi rękami.

Znacie sklep My Gift DNA? Lubicie takie poduszki dekoracyjne? Podoba Wam się mój wzór?
Czytaj dalej

piątek, 6 kwietnia 2018

Wszechstronne zastosowanie sprężarki powietrza

Dziś dość nietypowo, bo będzie trochę... Po męsku. Post będzie dotyczył sprężarek kaeser.pl. Dla niektórych kobiet ten temat może okazać się dość abstrakcyjny, ale nie dla mnie. Ze sprężarką tłokową jestem obeznana, bo wielokrotnie ułatwiła mi ona życie. Można ją spotkać w większości męskich garażów, a jej zastosowanie jest naprawdę szerokie. Do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale jest to urządzenie bardzo pomocne. Pominę typowo budowlane, przemysłowe i medyczne zastosowanie, a zajmę się tym, które są przydatne dla kobiety.

#1 POMPOWANIE KOŁA W ROWERZE/SAMOCHODZIE

Po raz pierwszy w tym roku korzystałam ze sprężarki właśnie w tym celu. Po zimie, powietrze w kole rowerowym nieco opadło, a jak widzieliście może ostatnio na story, miałam już pierwszą jazdę rowerem, więc trzeba było ten sprzęt odpowiednio przygotować. Korzystając ze sprężarki, napompowanie powietrza w kole to kwestia kilku sekund.

#2 POMPOWANIE BALONÓW NA JAKĄŚ UROCZYSTOŚĆ

Balony kojarzone są z różnego rodzaju imprezami i nie bez powodu. Jest to dekoracja, którą można szybko zorganizować. Jest prosta, może być kolorowa lub zachowana w stylistyce, jaka nam najbardziej odpowiada. I o ile napompowanie 10 balonów nie jest wielkim wyczynem, tak napompowanie kilkuset balonów, np. do zrobienia balonowego łuku weselnego nad bramę, to już spore wyzwanie. Sprężarka zdecydowanie nam to ułatwi.

#3 POMPOWANIE MATERACÓW NA PRZYJAZD GOŚCI / POMPOWANIE BASENÓW

Jeżeli ktoś ma małe mieszkanko i nie ma w nim pokoju dla gości, najpopularniejszą metodą przenocowania znajomych czy rodziny są materace. Trzeba je jednak wcześniej napompować, co nie jest takie proste, jeżeli mielibyśmy pompować go ustami. Tu również świetnie sprawdzi się sprężarka. Możemy jej użyć także do napompowania basenu podwórkowego, które rozstawiamy latem.

#4 OCZYSZCZENIE PRZESTRZENI MIĘDZY KLAWISZAMI NA KLAWIATURZE

Ogólnie staram się nie jeść przy komputerze, ale zdarza się, że gdzieś się śpieszę, więc chcąc zaoszczędzić trochę czasu, łączę te dwie rzeczy ze sobą. W konsekwencji pod przyciski klawiaturowe dostają się różnego rodzaju paprochy. Dostaje się tam również kurz. Za pomocą sprężonego powietrza można się ich stamtąd pozbyć.

Sprężarka nie jest urządzeniem niezbędnym, ale zdecydowanie ułatwia życie. Warto ją mieć pod ręką, bo tak naprawdę, nigdy nie wiadomo, kiedy nam się przyda. Oczywiście, nikt nie kupuje sprężarki dla napompowania balonów czy koła w rowerze, jednak mężczyźni z pewnością znajdą im inne, ważniejsze zastosowanie, a my dodatkowo będziemy mogły się wspomóc w tak, wydawałoby się, prostych, ale nie do końca czynnościach.

Czy Wasi mężczyźni mają w domu sprężarki? Korzystacie z nich?

Czytaj dalej

Pielęgnacja całego ciała z Orientaną

Marka Orientana bryluje na blogach już od ładnych kilku lat. Produkty tej firmy cieszą się sporą popularnością, a także uznaniem. Po dłuższym zastanowieniu, nie przypominam sobie, bym miała ich dużo, więc ucieszyłam się, gdy nadarzyła się okazja do przetestowania kilku produktów. Jest to nawilżająca bio pianka do mycia twarzy, olejek do biustu, balsam do ust oraz peeling do twarzy. Zapraszam na recenzje tych produktów.


ORIENTANA - NAWILŻAJĄCA BIO PIANKA DO MYCIA TWARZY DO KAŻDEGO TYPU CERY - KANTOLA

Różnego rodzaju produkty do mycia twarzy idą u mnie, jak woda. Wiadomo, używa się ich kilka razy dziennie. Nasza twarz często obciążana jest makijażem, więc warto codziennie odpowiednio ją oczyścić, by chociaż w nocy mogła swobodnie oddychać i odpoczywać. Pianka mieści się w podłużnym opakowaniu, wyposażona jest w pompkę air-less. Szata graficzna jest skromna, bardzo prosta i minimalistyczna. Zapach... hmm. Ciężko jest go określić, ale mi kojarzy się tak...  Szpitalnie, sterylnie. Nie przeszkadza mi to. Woń nie jest nachalna, więc w zasadzie nie zwraca się na nią uwagi. Pianka jest delikatna, biała i po prostu przyjemna w kontakcie z twarzą. Ogólnie bardzo lubię pianki w każdej kategorii kosmetycznej, więc mam ich naprawdę sporo. W składzie znajdziemy panthenol i Gurdlinę Japońską. Pianka nie podrażnia skóry twarzy, co więcej, koi ją. Nie doświadczyłam po niej uczucia ściągnięcia twarzy. W użyciu okazała się bardzo przyjemna i świetnie oczyściła ona moją skórę twarzy po pozostałościach makijażu. Na jedno mycie używałam 2 pompki i taka ilość w zupełności starczyła na jedno mycie twarzy. Produkt jest zatem wydajny.



ORIENTANA - BIO OLEJEK DO BIUSTU - 16 ROŚLIN AJUWEDERY

Pielęgnacja biustu dla kobiety jest niewątpliwie istotnym punktem, o którym nie należy zapominać. Cały czas staram się dążyć do lepszej sylwetki, ale są w tym zakresie pewne wahania. Przy przyroście i spadku wagi, skóra niewątpliwie cierpi katusze, ta na piersiach również, więc warto ją odpowiednio nawilżać. Miałam nadzieję, że olejek w tej roli spisze się najlepiej i... Nie pomyliłam się. Zacznijmy jednak od początku. Olejek mieści się w plastikowej buteleczce. Początkowo zakręcany jest na zakrętkę, ale można to zamienić na pompkę, która również jest w zestawie - taki wybór wydaje mi się fajną opcją. Zapach delikatny, słodkawy - bardzo przyjemny i myślę, że spodoba się większości osób. W składzie znajdziemy, aż 16 interesujących składników. Są nimi m.in. olej sezamowy, jojoba, olej z pestek granatu, z klejowca, nasion bawełny itd. Taka mnogość wspaniałych składników raduje moje serce. Kosmetyk ten charakteryzuje duża wydajność, bo naprawdę niewielka ilość wystarczy na jednorazowe rozprowadzenie. Skóra jest gładka,miękka, bardzo dobrze nawilżona, staje się jędrna i sprężysta, a o taki właśnie rezultat mi chodziło. Olejek kosztuje ok. 50 zł, ale jest to mieszanka naprawdę wspaniałych i przede wszystkim naturalnych składników, więc warto takie pieniądze na ten olejek wydać.


ORIENTANA - NATURALNY KREMOWY PEELING DO TWARZY - PAPAJA I ŻEŃ-SZEŃ INDYJSKI

Ten kosmetyk zaczęłam testować jako pierwszy. Wszystkie peelingi do twarzy mi "wyszły", więc trzeba było zaopatrzyć się w coś nowego. Skusiłam się na kremowy peeling do twarzy papaja i żeń-szeń. Peeling mieści się w plastikowym opakowaniu na zakrętkę. W środku znajdziemy peeling o dość zbitej konsystencji - nie sprawia problemów z nabieraniem, ale też nie przemieszcza się po "słoiczku". W produkcie zatopionych jest wiele małych drobinek - są to zmielone pestki moreli czy łuski orzecha. Muszę przyznać, że robią robotę. Są dość małe, ale bardzo ostre. Peeling ten kwalifikuję do raczej mocniejszych zdzieraków. Jeżeli chodzi o zapach, to liczyłam na jakąś owocową bombę, jednak żeń-szeń dołożył tu swoje 5 groszy i zapach ostatecznie jest nijaki. Teoretycznie mi nie przeszkadza, określam go jako neutralny, ale jednak nastawiłam się na coś innego. Jest to produkt w 100% naturalny, bez parabenów, ftalanów, silikonów, itp. W tym produkcie również znajdziemy mnóstwo olejów, takich jak: słonecznikowy, migdałowy, sezamowy, z kiełków pszenicy, pestek grejpfruta, szafranowy, awokado, drzewa sandałowego oraz z ziaren marchwi. Do tego także masło shea - brzmi kusząco, prawda? Peeling ten używam ok. 2 razy w tygodniu, tak jak zaleca producent. Dzięki niemu moja skóra wygląda na zadbaną, pozbawiona jest suchych skórek. Jest gładka i wizualnie prezentuje się lepiej. Mój nos w końcu rozstał się z suchymi miejscami dzięki niemu. Tak odpowiednio wygładzona i pozbawiona suchości cera wygląda na bardziej promienną i wypoczętą. Pojemność nie jest za duża, a mimo to produkt jest wydajny, bo niewielka ilość starcza, na wypeelingowanie całej twarzy. W małej ilości produkty kryje się naprawdę sporo drobin. Daję temu peelingowi 3xTAK za działanie.



ORIENTANA - BALSAM DO UST - GRANAT I LICZI

Ostatnio w moich kosmetycznych zbiorach jest wiele produktów do pielęgnacji ust. Cieszy mnie to, bo... Nie ma nudy i rutyny, a do tego poznaję coraz to nowsze produkty. Ten balsam dobrze wypadł w moich oczach. Ma ładny kolor, zbitą konsystencję, która dobrze się nakłada (ponieważ nieco się roztapia w kontakcie z temperaturą ciała, w tym przypadku ust czy palca. Ma ładny, owocowy zapach - wydaje mi się, że przoduje tu granat. Mieści się w małym, plastikowym słoiczku.  Wygląda o uroczo. Szata graficzna bardzo skromna, od razu przywodzi na myśl, że mamy do czynienia z naturalnym produktem. W składzie znajdziemy masło shea, masło kokum, masło kakaowe, wosk pszczeli, olejek awokado, ekstrakt granatu, czy wiele innych. Kolejny, bogaty we wspaniałe składniki produkt. Przy tylu świetnych składnikach wiemy, że nasze usta będą otoczone odpowiednią ochroną. Dzięki tej mieszance zyskamy przede wszystkim dobre nawilżenie, a bordowa konsystencja dodaje ustom delikatnego kolorytu.



Moje spotkanie z produktami Orientana uważam za bardzo udane. Zapachy idealnie odzwierciedlają nazwę marki, bo większość z nich jest właśnie orientalna, nietuzinkowa i niecodzienna. Każdy produkt napełniony jest do maksimim produktami naturalnymi, które świetnie pielęgnują partie naszego ciała, do której są przeznaczone. Jestem zadowolona, że poznałam tyle wspaniałych produktów,  które dbają o moje ciało każdego dnia. Myślę, że nie są to moje ostatnie spotkanie z tą marką.

Znacie kosmetyki Orientata? Macie wśród nich swoich ulubieńców?

Czytaj dalej