wtorek, 31 marca 2020

Max Factor - dobre tusze do rzęs False Lash Effect

Tusz do rzęs, to jeden z podstawowych produktów w każdym makijażu. Wiele kobiet twierdzi, że gdyby miały do wyboru jeden kosmetyk, bez nałożenia którego nie wyobrażają sobie wyjść z domu, w większość odpowiadają, że jest to tusz do rzęs. Trudno się temu dziwić, bo sama wybrałabym właśnie ten produkt. Oczy są zwierciadłem duszy, a makijaż dodatkowo fajnie je podkreśli i uwydatni. Jeśli chodzi o maskary, to od dawna eksperymentuję i szukam tego idealnego produktu. Mam już kilka wariantów, do których często wracam, bo po prostu się u mnie sprawdzają. A czy poniżej, wśród tuszów Max Factor jest jakiś, który do tego wąskiego grona dołączy? Dowiecie się za chwilę.


MAX FACTOR FALSE LASH EFFECT - TUSZ WYDŁUŻAJĄCO-POGRUBIAJĄCY

Tusz  Max Factor False Lash Effect z Notino.pl wygląda niemal identycznie, jak jego poprzednik. Różni się tym, ze nie jest wodoodporny i po niego sięgałam dzięki temu zdecydowanie częściej. Tusze wodoodporne ciężej się zmywa, a moje oczy są wystarczająco wrażliwe, że nie muszę ich dodatkowo obciążać mocnym demakijażem. Ładnie podkreśla rzęsy unosząc je do góry, wydłużając i pogrubiając, nie sklejając ich przy tym, co jest dla mnie niezwykle istotne. Moje rzęsy są krótkie, dlatego taki efekt, jaki gwarantuje ten tusz jest dla mnie niczym na wagę złota. Jedyne co mnie nieco denerwowało, to to, że ten tusz był bardzo mokry, przez co łatwo można było odbić rzęsy na górnej powiece przy chwili nieuwagi. Jednak po jakimś czasie tusz nieco podeschnął i nie było już tego problemu.



MAX FACTOR FALSE LASH EFFECT - WODOODPORNY TUSZ DO RZĘS

Nie używam tuszów wodoodpornych, bo nie mam ku temu żadnych powodów. Nie maluję się na basen, nie płaczę zbyt często (chyba, że na filmach), dlatego tak mocna trwałość nie jest mi potrzebna.Użyłam go tylko raz, tak na próbę. Nakładało się go w porządku, choć podobnie jak wariant niewodoodporny może początkowo odbijać się na górnej powiece. Dobrze trzymał się na rzęsach, nie osypywał przez cały dzień. Jeśli ktoś szuka przyzwoitego wodoodpornego tuszu do rzęs, to myślę, że może z powodzeniem wypróbować ten.



MAX FACTOR FALSE LASH EFFECT - GŁĘBOKA CZERŃ

Ten tusz zrobił na mnie największe wrażenie. Począwszy od opakowania. Kształtem nie wyróżnia się na tle pozostałych, ale ma świetne zdobienie w postaci kolorowych piór. Niby taki drobiazg, ale robi robotę. Każdy z tych tuszów ma taką samą szczoteczkę, więc nie chciałam jej za każdym razem opisywać. Powiem teraz, że jest ona silikonowa i dość gruba. Już dawno nie operowałam tak grubą szczoteczką. Ma ona mnóstwo malutkich "kolców", które rewelacyjnie rozdzielają rzęsy. Dla mnie nie ma nic gorszego, niż posklejane rzęsy. Z tym tuszem na szczęście to nam nie grozi. Fajnie wydłuża i ekstra rozdziela wszystkie rzęsy sprawiając, że wydaje się, jakby było ich zdecydowanie więcej. Przy moich beznadziejnych rzęsach to ważne. Sam tusz wydawał się od początku bardziej suchy niż pozostałe. Nie odbijał się ani na dolnej, ani na górnej powiece, więc po malowaniu nie musiałam robić żadnych poprawek. Zaimponowało mi również to, że przez cały dzień w ogóle się nie osypywał. Nie ma mowy o efekcie pandy z tym tuszem. Nawet po 15 godzinach na rzęsach dolna powieka jest czysta. Ten tusz świetnie się u mnie sprawdził, szczególnie w duecie z primerem.


MAX FACTOR FALSE LASH EFFECT - NIEBIESKI PRIMER

Nigdy nie lubiłam używać tego typu produktów, bo zawsze ten kolor primera przebijał przez warstwę tuszu i dawał kolorową poświatę. Postanowiłam jednak dać mu szansę z ciekawości i... Miło się zaskoczyłam. Dzięki niemy rzęsy można w fajny, aczkolwiek naturalny sposób pogrubić. Wydaje mi się, że niebieski kolor spod tuszu nie prześwituje, a przynajmniej ja tego nie dostrzegam. Przyzwyczaiłam się do tego produktu i używam go tylko w duecie z tuszem. To tylko kilka pociągnięć po rzęsach więcej, a efekt zdecydowanie lepszy.



Nie znałam do niedawna zbyt dobrze marki Max Factor, jednak cieszę się, że z każdym miesiącem mogę poznawać coraz to nowsze produkty. Z marki, której nie znałam zbyt dobrze, Max Factor ewoluuje na markę, której po prostu ufam.

Tuszów gwarantujących jaki efekt najczęściej używacie? Stawiacie na wydłużenie, po grubienie, a może podkręcenie?

Czytaj dalej

sobota, 29 lutego 2020

Bourjois - Healthy Mix - podkłady, korektory, krem BB

Bourjois, to firma kosmetyczna, która do tej pory mnie nie zawiodła. Testowałam już wszelkie pomadki, podkłady, korektory. Ostatnio jednak w przesyłce znalazłam również krem BB. Jeśli chodzi o tę markę, to jest to dla mnie nowość. Dziś chciałam pokrótce opowiedzieć Wam o moich wrażeniach z testowania nowości od Bourjois. Jeśli jesteście ciekawi, to zapraszam do czytania i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami odnośnie tych produktów w komentarzu. 


BOURJOIS - HEALTHY MIX - PODKŁADY

Tych podkładów raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Wiele osób, jak nie wszyscy, bardzo dobrze je znają. Ja również. Nie jest to moje pierwsze z nimi zetknięcie. Podkład Bourjois Healthy Mix miałam już dwa razy, co mówi samo przez siebie. Gdyby nie spodobały mi się efekty, jakie gwarantuje, nie sięgnęłabym po niego po raz drugi. A tu już niebawem będę używała trzecią buteleczkę, także jest między nami sympatia. Podkład ma fajną konsystencję, która świetnie się rozprowadza i dobrze współpracuje z gąbeczką. Stapia się ze skórą i dobrze ją ujednolica. Ciężko mi ocenić w 100% jego krycie, bo nie mam na twarzy zbyt wiele "niespodzianek", która chciałabym zakryć. Głównie zależy mi na wspomnianym ujednoliceniu i to mam za każdym razem. Podkład nie zapycha, nie tworzy efektu maski. Wygląda naturalnie, co jest też pewnie zasługą gąbeczki. Jest całkiem trwały. Nie zbiera się w załamaniach. Polecam wypróbować.



BOURJOIS HEALTHY MIX - KREM BB I BAZA

Tu niestety nie mam zbyt wiele do powiedzenia o tych produktach, bo ich niestety nie używałam. Nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że krem BB jest dla mnie po prostu za ciemny (jestem strasznym bladziochem), a baza... Nie mam potrzeby używania jej, gdy głównie siedzę w domu. Nie zależy mi na przedłużonej trwałości mojego makijażu, bo jest on bardzo delikatny i naturalny. W każdym razie, chciałabym wierzyć, że oba te produkty są równie dobre, jak lubiany przeze mnie podkład.


BOURJOIS - HEALTHY MIX - KOREKTORY

Korektoru używałam głównie pod oczy, a efekt, jaki uzyskiwałam jest bardzo zadowalający. Przy niewielkich cieniach pod oczami, jakie mam, spisał się świetnie. Zakrył to co trzeba bez najmniejszych problemów. Dzięki temu twarz wyglądała na bardziej wypoczętą i świeżą. Korektor ma fajny i wygodny aplikator. Jego pojemność jest niewielka, ale jest wydajny, co warto podkreślić. Bardzo łatwo się go rozprowadza, jak i "wklepuje" - po prostu dobrze współpracuje. Jestem z niego zadowolona. 


Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze przetestować ten krem BB. Myślę, że większe prawdopodobieństwo używania go jest latem, gdy trochę się opalę. Poza tym, latem ograniczam też makijaż, więc krem BB wydaje się rozsądną opcją. Tak samo, w przypadku bazy. Latem, przy wysokich temperaturach, makijaż potrafi spłynąć, więc baza, na większe wyjścia, na pewno przedłuży jego trwałość. 

Znacie linię Bourjois Healthy Mix?
Czytaj dalej

niedziela, 9 lutego 2020

Bourjois - nowości do makijażu

Od jakiegoś czasu pokazuję Wam wiele nowości marki Bourjois. Jest to jedna z moich ulubionych drogeryjnych firm. Kultowych pomadek czy podkładów nie trzeba nikomu przedstawiać, bo każdy je zna. A jak z resztą kosmetyków? Przyznam szczerze, że do niedawna nie używałam innych produktów, jednak zakochałam się w mini paletce cieni, którą poznałam dwa lata temu i przepadłam. Dlatego cieszę się, że dziś mogę pokazać Wam inne palety i pozostałą kolorówkę.


BOURJOIS - PALETA CIENI PLACE L'OPERA - ROSE I CHOCOLATE NUDE EDITION 

 Paleta do oczu 4 w 1 zawiera bazę, 6 uwodzicielskich cieni, rozświetlacz i eyeliner. Wszystko to znajduje się w stylowym opakowaniu, które posiada lusterko i dwustronny aplikator, którym można nałożyć zarówno cienie, jak i eyeliner.

Palety cieni zrobiły na mnie ogromne wrażenie. W pierwszej kolejności na pochwałę zasługują opakowania. Są po prostu piękne i kolorystycznie odzwierciedlają swoje nazwy. Po otwarciu paletki zaskoczył mnie sposób zabezpieczenia cieni. Paletkę można otworzyć i zobaczyć kolory, ale są  one chronione folią, więc będziemy miały pewność, że nikt ich nie macał, ani nie dotykał w drogerii. To trochę taki "wilk syty i owca cała", bo można z bliska zobaczyć odcienie, nie niszcząc paluchami paletki.  Ja kilka razy już kupiłam kosmetyk, który po otwarciu w domu okazał się dotykany. Także tu mamy ten problem z głowy. W środku, poza cieniami mamy lusterko, dość spore, oraz pędzelek. Cieni raczej  nie da się nim nakładać, ale można fajnie podkreślić brwi czy nanieść błyszczące cienie w kąciki oczu. Kolory w paletach mamy świetne. Wersja Rose jest bardziej subtelna i delikatna, ale też poniekąd odważna, bo mamy tam fiolet z bordową nutką. Idealnie sprawdzi się do makijaży dziennych z nutką szaleństwa. Zakochałam się też w odcieniu Highlighter Illuminateur. Pięknie się mieni. Z kolei druga paletka, Chocolate, składa się z brązowych i rudych odcieni. Ma zarówno jasne, jak i ciemne kolory. Można z niej zmalować dzienny makijaż, jak i wieczorowy. Mamy tu cienie matowe, ale i błyszczące. Obie paletki mają przyzwoitą pigmentację. Kolory można podbić dodatkowo używając bazy. Nie osypują się podczas nakładania. 


BOURJOIS - BROW FIBER OH OUI! - 01 BLOND, 02 CHATAIN, 03 BRUN

To z pewnością bardzo ciekawe produkty. Mascara do brwi ma w sobie zatopione włoski, które fajnie wtapiają się w naturalne brwi. Mamy też 3 kolory - najjaśniejszy dla blondynek, środkowy dla szatynek (które wolą nieco cieplejsze odcienie na brwiach) oraz ostatni odcień dla brunetek. Jednak tym produktem nie da się w stu procentach i przede wszystkim dokładnie pokryć całych brwi. Wypadałoby zrobić wcześniej kontur jakąś kredką. Produkt ten idealnie sprawdziłby się u osób, które mają bardzo gęste brwi i przede wszystkim pięknie wyregulowane - wtedy robienie konturu nie będzie potrzebne. Niestety wśród tej trójki nie znalazłam odcienia idealnego dla siebie. Preferuje ciemniejsze odcienie chłodnego brązu. 


BOURJOIS - TUSZ DO RZĘS BIG LASHES OH OUI!

Warstwa po warstwie naPowiedz bonjour długim, intensywnie podkreślonym rzęsom! Bourjois Big Lashes Oh Oui to maskara nadająca rzęsom ekstremalną objętość, którą możesz pogłębiać, nakładając kilka warstw, nie obciążając przy tym rzęs. Spektakularnie wydłuża i pogrubia rzęsy, nadając im wyrazisty kolor. Nowa szczoteczka, której włókna ułożone są w zygzakowaty kształt, pokrywa rzęsy maksymalną ilością intensywnie czarnych pigmentów, jednocześnie dokładnie je rozdzielając i nadając im perfekcyjny wygląd. Mikro przestrzenie między włóknami szczoteczki maksymalnie wypełniają się intensywnie czarną formułą wzbogaconą kolagenem, dzięki czemu każde pociągnięcie szczoteczką powoduje stopniowe zwiększenie objętości rzęs. Ciesz się ekstremalną objętością bez wysiłku, toujours z Bourjois!daj swojemu spojrzeniu efekt sztucznych rzęs


Nie jest to pierwszy tusz Bourjois, z którym mam do czynienia. Wcześniejsze fajnie się u mnie spisywały, więc byłam pełna entuzjazmu, że ten również będzie świetny. Jestem zwolenniczką silikonowych szczoteczek. Przyzwyczaiłam się do nich i najłatwiej mi się ich używa. Tu mamy szczoteczką z włosiem. Jest ona dość spora i potrzebowałam kilku dni, by się do niej przyzwyczaić. Tusz jest według mnie idealny do codziennego makijażu. Nie zrobił z moich rzęs wachlarza, ale też nie mam mu tego za złe, bo sama wiem, że moje rzęsy nie są zbyt bujne. Ucieszył mnie fakt, że tusz nie sklejał rzęs, ani nie osypywał  się. Dość fajnie je wydłużał, szczególnie, kiedy troszkę przeschnął. Na większe wyjście używam innego tuszu, który spektakularnie podkreśla moje rzęsy.


Cieszę się, że miałam okazję poznać kolejne nowości Bourjois i że wśród tej gromadki znalazły się cienie. Bardzo się z nimi polubiłam. Używam obu paletek, bo każda trafia w mój gust. Produkty do brwi na pewno znajdą swoich zwolenników, a odcienie przypadną do gustu - u mnie coś nie zagrało. Tusz, jak wspominałam, używam codziennie do mojego makeup no-makeup.

Wiele produktów marki Bourjois znajdziecie na stronie Notino.pl. Ogrom kolorówki, zapachów i wszystkiego tego, co każda kobieta używa na co dzień. Zajrzyjcie koniecznie.

Lubicie kolorówę Bourjois? Która paletka spodobała się Wam bardziej: Rose chy Chocolate?

Czytaj dalej

poniedziałek, 27 stycznia 2020

RIMMEL - DOBRE PODKŁADY DO KAŻDEJ CERY - NATURALNY WYGLĄD, BLASK CZY MAT?

Rimmel, to jedna z marek, która gościła jako pierwsza w mojej kosmetyczce, gdy byłam jeszcze nastolatką. Cieszę się, że na przestrzeni tylu lat Rimmel nadal jest ze mną. Najczęściej w postaci podkładów. Nowa przesyłka niesamowicie mnie ucieszyła. Znalazłam w niej bowiem 3 rodzaje podkładów, które świetnie sprawdzą się do różnych typów cery. Mamy tu podkłady, które dadzą nam naturalne wykończenie, błyszczące i matowe oraz dodatkowo mój ulubiony puder.



Każdy z tych podkładów znam i miałam go okazję używać w ostatnich kilku latach. Podkłady tej firmy zawsze dobrze się u mnie sprawdzały. Wariant Lasting Finish sprawdzi się dobrze do codziennego makijażu, gdyż daje naturalne wykończenie. Lasting Radiance daje bardzo rozświetlające wykończenie. Z kolei Lasting Matte, jak sama nazwa wskazuje da nam matowe wykończenie.



RIMMEL LASTING FINISH 

Podkład Lasting Finish 25H z dodatkiem pielęgnacyjnego serum zapewnia skórze pełne krycie, komfort i perfekcyjne wygładzenie od rana aż do wieczora.- zaletą podkładu jest nie tylko przedłużona trwałość, ale także skuteczne krycie niedoskonałości i cieni pod oczami. Sprawia, że skóra jest gładka i ma idealnie równomierny koloryt przez cały dzień. Podkład kryjący nie brudzi ubrań i jest odporny na ścieranie aż do 25h zawarte w formule podkładu serum zapewnia komfort, lekką konsystencję i nawilżenie skóry witamina E chroni skórę przed wolnymi rodnikami. Połączenie pełnego krycia i trwałości nawet do 25h w formie łatwego w aplikacji fluidu.


RIMMEL LASTING MATTE

Idealny mat, perfekcyjne krycie i skóra wyglądająca świeżo i naturalnie – jak po zastosowaniu filtrów na Instagramie. Podkład Lasting Matte ma lekką formułę, która zapewni pudrowe wykończenie Twojego makijażu. Wybierz jeden z siedmiu dostępnych odcieni podkładu Lasting Matte – Twojego nowego najlepszego przyjaciela w walce o idealną skórę!


RIMMEL LASTING RADIANCE

Nowoczesna formuła podkładu Rimmel Lasting Radiance sprawi, że Twoja skóra będzie nawilżona do 24H, a filtr SPF 25 ochroni ją przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych. Zawarte w nim oksydanty ochronią również Twoją skórę przed wolnymi rodnikami. Skóra bedzie wypoczęta i naturalnie promienna. Użyta w procesie tworzenia unikalna technologia Urban Shield, ochroni ją przed szkodliwymi czynnikami z powietrza, by mogła naturalnie lśnić. Miałam ten podkład jeszcze gdy był pod nazwą Wake Up. Ewoluował na Lasting Radiance. Ma teraz ulepszoną formułę. Czuć to już po pierwszej aplikacji. Jedyne, czego żałuję, to to, że podkład ten ma dość ciemny najjaśniejszy odcień. Przydałby się jakiś wariant o ton jaśniejszy. Po nałożeniu daje świetny efekt, ale odcina się od szyi, więc muszę z nim poczekać na lato lub kupić jakiś rozjaśniacz. 


RIMMEL STAY MATTE 

Stay Matte dzięki naturalnym pigmentom matuje, zmniejsza widoczność porów i zaczerwienień na twarzy. Jest lekki i komfortowy w noszeniu – nie powoduje uczucia ściągnięcia skóry ani efektu maski, co jest bardzo ważne. Skóra może być fajnie zmatowiona, ale nie "przerysowana". Latem można używać go również "solo". Jest prosty w aplikacji. Bez problemu poradzisz sobie z jego nałożeniem nawet, jeśli dopiero zaczynasz przygodę z makijażem. Może być stosowany do każdego typu cery – nawet suchej. Puder w kamieniu Stay Matte zna chyba każdy, a jak nie, a używacie pudrów, to musicie go poznać. Ja używam go od lat. Na Notino.pl można go kupić w bardzo korzystnej cenie. Może opakowanie nie jest idealne, ale w tym wypadku liczy się wnętrze i jest ono naprawdę zacne! Do tego jest niebywale wydajny. Stosuję go zazwyczaj kilka miesięcy, więc to super wynik!


Firma Rimmel sprawiła mi bardzo dużą przyjemność tą paczką. Co więcej, ilość podkładów też jest większa, więc będę mogła podzielić się nim z koleżankami czy rodziną. Myślę, że oni również się ucieszą. 

Znacie podkłady Rimmel? Macie swojego ulubieńca?
Czytaj dalej

środa, 8 stycznia 2020

MAX FACTOR - POMADKI COLOUR ELIXIR

Wszystkie marki spod skrzydła Coty wypuszczają masę nowości - co i rusz. Cieszę się, że mogę je wszystkie poznawać. Przed Świętami przybyło ich do mnie sporo. Dziś chciałabym pokazać Wam jedne z nich - pomadki Max Factor Colour Elixir. Poznałam 9 nowych kolorów. Same pomadki są bardzo eleganckie - podkreśla to piękna, złota zatyczka. W środku kolory mają znaki X, typowe dla firmy Max Factor. Pomadki nie są matowe - powiedziałabym, że zostawiają satynowe wykończenie. Kolory jakie do mnie dotarły, to:


025 SUNBRONZE - typowy, brązowy odcień w ciepłym odcieniu. 030 ROSEWOOD - bardzo podobny odcień do poprzedniego wariantu, z tym, że nieco jaśniejszy. 050 PINK BRANDY - dla mnie to typowy, koralowy odcień, który z różem nie ma nic wspólnego.


055 BEWITCHING CORAL - jasna czerwień z odrobiną różu. 060 INTENSELY CORAL - koral z domieszką pomarańczu. 070 CHERRY KISS - klasyczna czerwień.


Ta trójka kolorów najbardziej do mnie przemawia. Mamy tu 090 ENGLISH ROSE - delikatny róż, idealny do codziennego makijażu. 100 FIREFLY - jaśniejszy odcień burgundu. 130 MULBERRY - ciemniejszy róż, lekko malinowy.


Paleta kolorów tych pomadek jest dość szeroka. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mamy tu stonowane kolory, idealne na co dzień, jak i bardziej szalone kolory, które nadadzą się na większe wyjście. Wykończenie, jak dla mnie, dość niecodzienne, bo przywykłam do matów, ale czasem fajnie jest wypróbować coś nowego. Pomadki nie wysuszają ust, więc spokojnie można je stosować codziennie bez obawy o kondycję naszych ust. Dodatkowo ich wygląd jest taki... elegancki. Bardzo mi się podoba!

Który kolor podoba się Wam najbardziej?

Czytaj dalej

niedziela, 1 grudnia 2019

Rimmel - nowości do makijażu | Makijaż ust z pomadkami Lasting Finish i brwi z Brow Pro Micro

Z kolorówką Rimmel znam się nie od dziś. Słynne podkłady czy pomadki zawsze się u mnie świetnie sprawdzały i do produktów z tej kategorii bardzo często i chętnie powracam. Podkład Match Perfection czy Wake up to moje hity. Tak samo sprawa ma się w przypadku pomadek Lasting Finish. Moje pierwsze wyglądały trochę inaczej. Teraz wyglądają zdecydowanie lepiej, nowocześniej i są po prostu wygodniejsze, ale o tym później. Dziś chciałabym zaprezentować Wam kilka nowości tej firmy i pokazać swatche oraz napisać  kilka słów o samym testowaniu.


POMADKI RIMMEL LASTING FINISH 

Jak już wspominałam, ich wygląd troszkę ewoluował. Teraz pomadki są dłuższe i smuklejsze, a ich kształt bardziej dopasowany do ust. Zdecydowanie łatwiej pomalować nimi usta nie wyjeżdżając poza ich kontur, niż starszymi wersjami, za co duży plus. Podoba mi się również to, że kolor każdej pomadki widoczny jest tusz pod zatyczką. Już nie musimy przewracać pomadki do góry nogami (bo tam jest nr i pełna nazwa), by rozszyfrować, z jakim kolorem mamy do czynienia.  Konsystencja pomadek jest bardzo kremowa. W kontakcie z ustami pomadka jakby topniała. To fajne i przyjemne uczucie. Szminka sunie po ustach pokrywając je pięknym, głębokim kolorem. Lasting Finish nie zastyga na ustach całkowicie. Nie tworzy tej skorupki, która gwarantuje dłuższą trwałość. Przy mocniejszym dociśnięciu do kubka/szklanki, odbija się na nim. Nie jest to też taki 100% mat. Pomadka się nie błyszczy na ustach - na swatchach tak wygląda, ale... Zdjęcia pomadek robiłam zaraz po naniesieniu ich na usta. One nie zdążyły po prostu podeschnąć. Minusem tych pomadek  (a raczej ich opakowania) jest to, że niektóre nie chowają się w całości, do tej osłonki. Większość chowa się na  równi z nią - w obu przypadkach pomadki narażone są na uszkodzenia i ja robię to notorycznie. Wolałabym, by pomadki bardziej chowały się do środka. Z czasem, kiedy będę ich częściej używam, problem ustąpi, bo najzwyczajniej pomadka będzie się zużywała.


RIMMEL LASTING FINISH - 700 X-TREMELY BARE I 610 LIT!


Odcień 700, czyli X-tremely Bare, to nic innego, jak brąz. Utrzymany w ciepłej tonacji. Odcień 610 to kolor koralowy. Jest to czerwień zmieszana z pomarańczem i zarazem kolor, za który nie do końca przepadam. Nie czuję się w nim dobrze, choć sam w sobie  jest ładny.


RIMMEL LASTING FINISH - 550 THIRSTY BEA, 520 DAT RED, 210 MAUVE MAXX


Jako brunetka powinnam dobrze czuć się w czerwieniach, ale zazwyczaj nie mam do nich przekonania. Chociaż odcienie Lasting Finish 550 oraz 520 całkiem mnie do siebie przekonują.  Oba są do siebie bardzo podobne, choć wydaje mi się, że 550 jest ciut ciemniejszy. Jednak moich niekwestionowanym ulubieńcem jest odcień 210 Mauve Maxx. Kolor ten opisałabym, jako bardzo brudny róż z domieszką fioletu. W rzeczywistości jest ciemniejszy, niż na poniższym zdjęciu, ale światło zrobiło swoje.


RIMMEL LASTING FINISH - 200 BLUSH TOUCH, 130 BUZZ'N, 100 HELLA PINK


Te odcienie, szczególnie 100 i 200 jest mi ciężko opisać. Trudno powiedzieć, co to za kolory. Są do siebie podobne, z tym, że 100 jest jaśniejszy, a 200 ciemniejszy. Wydaje mi się, że to takie lekkie brązy połączone z domieszką koralu. Są najbardziej codzienne z całej ósemki. Kolor 130 jest piękny, soczysty, malinowy. Podoba mi się!


RIMMEL - BROW PRO MICRO - PRODUKTY DO BRWI

Na punkcie brwi mam fisia. Nie mam takiej wprawy w malowaniu, jaką mają niektóre dziewczyny prezentujące swoje makijażowe zdolności, ale też na takiej perfekcji mi nie zależy. Podkreślam brwi na swój sposób i staram się, by nie było to zbyt przerysowane. Póki mi się to udaje, jestem zadowolona. Przez bardzo wiele miesięcy używałam pudru do brwi. Teraz mogłam wypróbować coś innego. Mam tu 3 kredki oraz 3 mazaki w różnych odcieniach.


RIMMEL - BROW PRO MICRO - MAZAKI DO BRWI

Miałam kiedyś mazaki do brwi, ale nie używałam ich, ponieważ odcienie, które mi się trafiły, totalnie do mnie nie pasowały. Brąz wpadał w rude tony, a ja tego po prostu nie znoszę. Tym razem mam mazaki w 3 kolorach: Blonde, Honey Brown i Soft Brown. Dla siebie wybrałam odcień ostatni, czyli Soft Brown, choć tak naprawdę wolałabym po prostu Brown lub Dark Brown. Mazki mają bardzo precyzyjne końcówki, którymi można ładnie podkreślić to, co trzeba. Kolory nie są bardzo mocne, więc nie zrobimy sobie tymi mazakami krzywdy.


RIMMEL - BROW PRO MICRO - KREDKI

Kredki trafiły mi się w kolorach Blonde, Soft Brown i Drark Brown (szkoda, że te kolory nie pokrywają się z kolorami mazaków). W duecie z mazakiem w odcieniu Soft Brown używam kredki w kolorze Dark Brown. Razem tworzą naprawdę zgrany duet. Wszystko mogę ładnie podkreślić delikatniejszym mazakiem, a wypełnić ciemniejszą kredką. Kredki mają dość "suchą" konsystencję. Co mam na myśli? Ano to, że trzeba dość mocno je docisnąć, by dawały jakiś kolor. W tym przypadku jest to dobre rozwiązanie, bo efekt można tu dozować. Można zrobić brwi w jaśniejszym brązie o nawet taki wpadający nawet w czerń (choć tu się trzeba solidnie napracować). Mi to odpowiada, bo tak jak w przypadku mazaka, nie wyrządzimy sobie krzywdy i nie przerysujemy brwi, co mogłoby wyglądać komicznie. Kredki z drugiej strony wyposażone są w spiralki do rozczesywania brwi - fajny dodatek, bo ja wiecznie je gubię.


Nowości Rimmel przypadły mi do gustu. Mam swój nowy zestaw do brwi, który na ten moment zastąpi puder z GR (nie mówię, że kiedyś do niego nie wrócę). Kredka i mazak dają bardziej naturalny efekt. Włoski na brwiach są widoczne. Na pochwałę zasługuje również trwałość. Wśród pomadek też znalazłam swojego ulubieńca. Testowanie zatem wypadło bardzo udanie. Te, jak wi wiele innych kosmetyków Rimmel, możecie kupić na stronie Notino.pl (dawne Iperfumy.pl).

Malujecie na co dzień brwi lub usta? Jakiś produktów do tego używacie najczęściej (mam na myśli formę, np. cienie, pudry, kredki lub pomadki w sztyfcie, płynne itp)?
Czytaj dalej

środa, 27 listopada 2019

Najbardziej trwała pomadka | Maybelline - Super Stay Matte Ink

Marka Maybelline podbija moje serce z każdym kolejnym poznanym kosmetykiem. Mam wśród niej kilka produktów, które są moimi hitami. Niejednokrotnie rozpływałam się nad moim ukochanym tuszem Lash Sensational, ale to Maybelline Super Stay Matte Ink ma u mnie złoty medal i pierwsze miejsce na podium, bo jest to najbardziej trwała pomadka, jaką znam. Latem rzadko się malowałam, więc na kilka miesięcy porzuciłam kosmetyki kolorowe. Na jesień i zimę zawsze do nich powracam, więc fajnie móc znów używać tych matowych pomadek. Dziś chciałam zademonstrować Wam kolejny kolor - 15 Lover.


Pomadka ma bardzo ładne opakowanie. Jego kolor idealnie odzwierciedla kolor pomadki, co jest całkiem fajnie ukazane nawet na zdjęciu. Podoba mi się to, że nie muszę otwierać jej w gąszczu innych pomadek czy szukać koloru na spodzie opakowania (bo tam zazwyczaj są odcienie), by poznać, jaki kolor kryje się w środku. W rzeczywistości kolor jest nieco ciemniejszy (zarówno opakowania, jak i zawartości). Konsystencja pomadki jest gęsta, troszkę ciągnąca się, ale nie sprawia problemów w aplikacji. Przy codziennym malowaniu ust mam wprawę w ich pokrywaniu, więc dobrze się składa, bo ta pomadka dość szybko zastyga na ustach. Po chwili ciężko jest zrobić ewentualne poprawki.


Aplikator jest twardy i dobrze wyprofilowany. Podoba mi się, bo nie wygina się na wszystkie strony i dobrze współpracuje. Zapach pomadki to jeden z największych atutów. Te pomadki pachną obłędnie (co dla mnie jest trochę zaskakujące, bo miałam wiele matowych pomadek i żadna nie miała choćby przyzwoitego zapachu). Te mają taką piękną, pudrowo-budyniową woń, że aż miło! Oznaczenia kolorów są na wierzchu opakowania, więc w drogerii łatwo jest znaleźć kolor, którego szukamy znając tylko jego numer.




Kolor 15 Lover tak właśnie prezentuje się na ustach. Jestem zakochana w tym odcieniu i jest to mój ulubiony kolor, którego używam na co dzień, jak i na większe wyjścia. Nie jest on zbyt nachalny, a pięknie podkreśla usta. Trwałość tej pomadki jest po prostu niebywała. Po 4h prezentuje się nienagannie, po 7 również. W zasadzie nawet po 12 godzinach niczego jej nie brakuje. Nie ma żadnych ubytków, pomimo picia napojów czy spożywania posiłków. Nie odbija się ona na szklankach. Mogę Wam tylko powiedzieć, że jedyna rzecz, która na tę pomadkę działa, to coś tłustego. Wtedy powłoka pomadki na ustach zmienia się ze skorupki w śliską.


Tak samo sprawa ma się w przypadku demakijażu. Zwykłym płynem micelarnym ciężko jest zetrzeć tę pomadkę z ust, mimo usilnych starań. Dlatego niezbędny do zmycia wydaje się płyn dwufazowy. Wtedy jest to zdecydowanie prostsze. Dzięki tak wielkiej trwałości pomadki te są idealne na wesela czy wszelkie inne imprezy czy wyjścia. Ten odcień, jak i inne pomadki Super Stay Matte Ink kupicie na LadyMakeup.pl. Ja z pewnością kupię jeszcze jakieś odcienie, bo dwa kolory, które mam (10 i 15) sprawiają, że czuję niedosyt i mam chęć na więcej.

Znacie pomadki Super Stay Matte Ink od Maybelline? Lubicie matowe pomadki?
Czytaj dalej

poniedziałek, 4 listopada 2019

Revolution PRO - paleta cieni Natalii Siwiec

Paletka Natalii Siwiec długo czekała w mojej szafce, zanim doczekała się recenzji. Jak widzicie, obfociłam ją, jak jeszcze rosły piwonie. Jak pewnie wiecie, z makijażem nie mam za wiele wspólnego. Umiem trochę się pomalować, ale nie ma przy tym żadnego szału, stąd też robię to rzadko. Jak już się maluję, zazwyczaj używam bezpiecznych kolorów, takich jak beże, brązy, odcienie złota. Poza tym, moje piwne oczy chyba w takich kolorach właśnie wyglądają najlepiej. Jak widzicie, w paletce Natalii Siwiec  Nath x Revolution PRO takich odcieni nie brakuje.


Ogólnie o linii PRO z Makeup Revolution zawsze miałam dobre zdanie. Kiedyś miałam okazję testować kilka produktów z tej serii (m.in. podkład, cienie, pomadki czy produkty do konturowania). W porównaniu ze zwykłymi produktami MUR te odznaczały się znacznie lepszą jakością. Ucieszył mnie fakt, że dzięki Notino.pl będę mogła przetestować kolejny PRO kosmetyk, tym razem w kolaboracji z Natalią Siwiec.


Paletka ta wizualnie prezentuje się naprawdę ładnie. Jak widzicie, ma dość nietypowe otwieranie. Całe opakowanie jest kryte, nie widać przez nie cieni. Po otwarciu, na "wieku" widzimy autograf Natalii Siwiec, co jest fajnym dodatkiem. Jeśli chodzi o cienie, mamy ich 15 (5 rzędów, po 3 cienie). Kolory są przeróżne - głównie spokojne, choć dwa cienie się wyróżniają, tj. czerń i fiolet. Takich kolorów bardzo się boję w makijażu. Może gdybym miała większe umiejętności, to znalazłabym dla nich zastosowanie w moim makijażu.


Myślę, że to kolory najlepiej oddadzą swatche. Może zdjęcie nie jest cudnej jakości, ale robiłam je jeszcze wtedy, gdy mój aparat był w naprawie. Jednak to co potrzebne, jest dobrze widoczne. Paletki MUR są zawsze fajnie podpisane - tym razem paletka nie ma plastikowej nakładki z nazwami, a są one naniesione pod cienie - fajnie, bo się nie zgubią. Mi w zasadzie te nazwy nie są zbytnio potrzebne, ale jest wiele kont makijażowych, które dzięki tym nazwom będą mogły powiedzieć swoim odbiorcom, jakiś kolorów użyły, bez konieczności oznaczania ich na zdjęciach czy siląc się na opisywanie jakiegoś kolory własnymi słowami.


Jeśli o mnie chodzi, moje serce podbiło kilka kolorów. Są to: Sketch, Classy, Darling i Mesmeric. Pewnie nie zdziwi Was fakt, że to brokaty. Bardzo lubię mat w makijażu, ale uważam, że na oku można ciut bardziej zaszaleć. Często zdarza mi się dawać jakiś błyszczący cień w kąciku oka. Fajnie rozjaśnia całe spojrzenie. Te "brokaty" mają dodatkowo fajne krycie. Nie wszystkie się jednak tym odznaczają.


Zrobiłam dla Was przykładowy makijaż, ale... Niestety telefon zjadł całe kolory, przez co całość prezentowała się po prostu niezbyt atrakcyjnie. W moim odczuciu paletka spisała się naprawdę dobrze. Mogłaby mieć nieco lepszą pigmentację, ale jeśli te kolory nałożymy na bazę, to podbiją się one, są bardziej wyraziste, co mnie cieszy. Cienie delikatnie się osypują, ale jeśli najpierw malujecie powieki, a dopiero potem nakładacie podkład, to nie powinno to stanowić dla Was żadnego problemu. Paletka kosztuje 59 zł - czy to dużo czy mało zostawiam już do oceny Wam.


Cieszę się, że mogłam przetestować paletkę Natalii Siwiec, która została stworzona we współpracy z Makeup Revolution. Dostępna jest na stronie Notino.pl. Ma ona bardzo przyjemne cienie, w większości w bezpiecznych kolorach, które sprawdzą się w wielu fajnych makijażach. Jeżeli ktoś ma większe umiejętności ode mnie, na pewno wykorzysta czarny cień i zrobi super smoky eye.

Podobają Wam się te odcienie w paletce czy lubicie bardziej zaszaleć?
Czytaj dalej

sobota, 2 listopada 2019

Bourjois - tusz do rzęs Twist up the volume

Tusz do rzęs, to mój must have. Zakładam, że podobne podejście do tego produktu ma większość z Was. Tusz do rzęs otwiera nam powiekę, powiększa oczy i nawet, gdy mamy na sobie (jeśli chodzi o kosmetyki) tylko ten produkt, to wyglądamy całkiem przyzwoicie. Nic więc dziwnego, że każda z nas poszukuje swojego tuszu idealnego. Ciężko powiedzieć, czy ja taki znalazłam. Lubię w tym zakresie testować wszelkie nowości. Wiem jednak, że dzięki Notino.pl poznałam naprawdę bardzo wiele fajnych tuszów, do których bardzo często wracam, nawet po latach. Ostatnim moim odkryciem jest Bourjois Mascara Twist Up The Volume. Jest to nietypowy tusz i jedyny w swoim rodzaju. Do tej pory nie miałam styczności z takim wynalazkiem. A co co chodzi? Zaraz Wam pokażę.


Nie jest to mój pierwszy tusz Bourjois, ale z pewnością jako pierwszy zrobił na mnie tak duże wrażenie. Ale po kolei... Wygląda po prostu ładnie, standardowo. Opakowanie jest czarne, a złote dodatki dodają mu elegancji. Konsystencja przy pierwszym użyciu była dość mokra, co kończyło się odbijaniem tuszu, na szczęście nie trwało to długo. Tusz dość szybko "przyschnął" i nie sprawiał już żadnych problemów. Odcień jest intensywnie czarny, taki, jak lubię najbardziej.



Największe wrażenie zrobiła na mnie szczoteczka. Jest ona sylikonowa, ale... Poprzez przekręcenie złotej końcówki na szczycie można zmienić jej kształt. Szczoteczka może być długa i prosta, albo krótsza i skręcona. Mam nadzieję, że poniższe zdjęcia fajnie Wam to ukażą. Gdybyście jednak potrzebowali pomocy, to na pierwszym zdjęciu szczoteczka prosta, na drugim skręcona. Było to dla mnie duże zaskoczenie! Nie spodziewałam się takich czarów przy malowaniu rzęs. Dzięki temu każda z nas może dobrać szczoteczkę pod swoje rzęsy.


Myślałam, że mi bardziej do gustu przypadnie wersja skręcona, jednak myliłam się. Dużo wygodniej maluje mi się rzęsy szczoteczka prosta. Chyba dlatego, że jest ona długa i pokrywam tuszem znacznie więcej rzęs za jednym pociągnięciem, niż tą skręconą. W każdym razie, jak mi się ta prosta znudzi, w sekundę mogę ją zakręcić. Dla mnie to naprawdę super sprawa i fajny wynalazek w jednym. Tusz fajnie wydłuża rzęsy, podnosi je do góry (u mnie delikatnie, bo z natury mam proste rzęsy). Nie skleja ich, co więcej,ładnie rozdziela i nawet nie trzeba w to wkładać za dużego wysiłku. Ważne jest również to, że po całym dniu dobrze się prezentuje. Efekt pandy z tym tuszem nam nie grozi i bardzo mi się to podoba. Dodam jeszcze, że również się nie osypuje. Na Notino możecie kupić ten tusz, jednak w dwóch innych wersjach, tj. z białą końcówką i różową. Na pewno wypróbuję je w przyszłości, bo ceny są zachęcające (na ten moment 28,50 zł i 30,30 zł).

Lubicie tusze do rzęs Bourjois? Mieliście do czynienia z tym cudakiem?
Czytaj dalej