środa, 28 października 2015

Yankee Candle - Garden Sweet Pea - słodki groszek

Dziś chcę się zrelaksować, więc jednym z fajnych sposobów jest umieszczenie w kominku jakiegoś przyjemnego wosku. Długo nie mogłam się zdecydować, bo moja kolekcja w ostatnim miesiącu powiększyła się o około 30 sztuk. Jednak wybór padł na Garden Sweet Pea, który w moim kominku gości już po raz drugi. 


Bardzo rzadko robię zdjęcia podczas palenia wosków z prostych względów. Po pierwsze z racji tego, że jestem leniuchem, po drugie rzadko udaje mi się zrobić jakieś dobre zdjęcie. Tym razem postanowiłam spróbować sfotografować palenie, aby klimat udzielił się także Wam. Czytałam wiele opinii o tym wosku i większość z nich była negatywna. Zastanawiam się tylko czemu?


Garden Sweet Pea to świetny, kwiatowo-słodki zapach, który uprzyjemniał mi już poranek i tym razem wieczór. Sam kolor tarty i naklejka zachęcają do zakupu - w moim przypadku jest to zakup udany. Na sucho pachnie delikatnie i subtelnie, po odpaleniu okazuje się, że groszek ma moc! Ten początkowy delikatny zapach mnie zmylił, więc ułamałam większy kawałek wosku niż zwykle i po kilku minutach zgasiłam świeczkę. Zapach szybko rozprzestrzenia się po pokoju i zostawia nas w pięknym i intensywnym zapachu słodkiego groszku. Wosk ten dopisują do grona swoich ulubieńców, bo na to zasługuje. Ten, jak i wiele innych wosków, śmiało możecie kupić na Goodies.pl

Znacie Garden Sweet Pea? Czy tak samo jak ja polubiliście tę woń?
Czytaj dalej

wtorek, 27 października 2015

Luxury Paris - maseczki do twarzy: zabieg liftingujący, mezokolagenowy i głęboko nawilżający - 2 kroki

Ostatnio jestem tak zabiegana, że po prostu brakuje mi czasu na typowe, kobiece zabiegi. Jednym z nich są maseczki, które uwielbiam, a tak rzadko mam czas by je robić. Tym razem nie było wymówek, ponieważ do testów przywędrowały m.in. 3 maseczki marki Luxury Paris. Są to: zabieg liftingujący, mezokolagenowy i głęboko nawilżający. Jeżeli chcecie znać moje zdanie na ich temat, to zachęcam do czytania.


Pierwszą saszetką na jaką się skusiłam był zabieg głęboko nawilżający mezoenzymatyczny do cery suchej i wrażliwej. Ja jestem posiadaczką takiej skóry. Szczególnie teraz, moja skóra twarzy jest wyjątkowo sucha, pełna odstających skórek. Mimo stosowania peelingów, bardzo ciężko jest się ich pozbyć. Powoli wchodzimy w sezon grzewczy, a moja rodzina jest wyjątkowo ciepłolubna, dlatego grzejniki są gorące już od kilku tygodni. Ogrzewanie niestety nie wpływa pozytywnie na skórę, ponieważ obniża wilgotność powietrza i mojej twarzy na pewno to nie pomaga, dlatego maseczka nawilżająca poszła na pierwszy ogień.


Bardzo lubię maseczki jednorazowe, choć niekoniecznie w dwóch krokach. Wolę chyba ograniczyć się do jednej aplikacji, jednak jak mus to mus. Naniosłam na twarz mikroemulsję złuszczającą i trzymałam ją 10 minut, tak jak zaleca producent. Po upływie tego czasu spłukałam maseczkę i przeszłam do kroku drugiego, w który należało nanieść ultranawilżającą maseczkę, a po 10 minutach zetrzeć jej pozostałości chusteczką kosmetyczną. Po tym zabiegu skóra była ewidentnie nawilżona, a skórek było naprawdę niewiele. Była gładka i przyjemna w dotyku, a takie uczucie lubi zapewne każda z nas. Ujednolicony koloryt jest kolejną zaletą tego produktu. Jeżeli chodzi o działanie przeciwzmarszczkowe, to po jednym zastosowaniu, z wiadomych względów, nic się nie stało.


Kolejna saszetka mieściła w sobie zabieg liftingujący, który także składa się z dwóch kroków. Pierwszym z nich jest drobnoziarnisty peeling, który należy zaaplikować na twarz okrężnymi ruchami, po czym spłukać letnią wodą. Jeżeli chodzi o drugi krok, należy postępować tak samo jak w przypadku maseczki nawilżającej. Z uwagi na peeling twarzy, tę maseczkę zaaplikowałam będąc pod prysznicem, ponieważ tak było mi po prostu łatwiej. Maseczka jest z efektem chłodzącym, za którym niezbyt przepadam, jeżeli chodzi o twarz, ale nie było najgorzej. Skóra i w tym przypadku była fajnie nawilżona, lekko naciągnięta, choć małe zmarszczki które posiadam, w dalszym ciągu jakie były, takie są. W produkcie znajdują się takie dobre składniki jak olejk makadamia, masło shea oraz witaminy A, E i F.


Na koniec zostawiłam sobie maseczkę antystresową, a że stresów było u mnie ostatnio dużo (zdecydowanie za dużo!), to bardzo chciałam ją sprawdzić. Aplikacja nie różni się niczym od maseczki nawilżającej. Pierwszy krok nanosimy na 10 minut, po czym zmywamy letnią wodą, z kolei drugi krok trzymamy 5 minut dłużej (czyli 15 min) po czym nadmiar znowu zmywamy chusteczką kosmetyczną. Głównym zadaniem tej maseczki według mnie jest wyrównanie kolorytu oraz nawilżenie. Dzięki wyrównanemu kolorowi, skóra wygląda na zdrową i wypoczętą, a efekt nawilżenia dodatkowo to potęguje. Jestem zadowolona z tej maseczki, bo taki efekt uzyskałam, choć nieco delikatniejszy niż myślałam. W przypadku wszystkich tych maseczek producent zaleca stosowanie ich przynajmniej 2 razy w tygodniu dla podtrzymania efektu. Wierzę, że gdybym stosowała je tak jak proponuje producent, mogłabym się cieszyć piękną, odżywioną i promienną skórą twarzy.

Znacie te maseczki? Wolicie te jednorazowe czy w tubkach? A może przyrządzacie własne mikstury?

Czytaj dalej

poniedziałek, 26 października 2015

Jean Vidal - perfumowany żel pod prysznic z kolagenem dla kobiet

Korzystając z wolnych dni, przygotowałam parę notek na zapas. Poświęciłam na to kilka godzin, by późniejszy czas móc poświęcić na kilka przygotowań związanych ze studiami. Brzmi rozsądnie, ale czy mój plan zostanie zrealizowany - to się okaże. Tymczasem wracam do głównego tematu notki, czyli do kolagenowego żelu perfumowanego marki Jean Vidal. 


Żel zawiera pozyskiwany z ryb morskich kolagen, którego temperatura denaturacji zbliżona jest do temperatury ludzkiego ciała, dzięki czemu rozpada się na aminokwasy i peptydy pod wpływem kontaktu ze skórą. Otrzymane składniki są wykorzystywane przez skórę do tworzenia potrzebnego jej kolagenu. Kolagen ogranicza transepidermalną utratę wody poprzez tworzenie hydrofilowego filmu na powierzchni skóry, zmniejsza jej szorstkość, wygładza ją i uelastycznia, nadaje miękkość i sprawia, że jest jedwabista w dotyku. Subtelny dodatek wyjątkowych perfum gwarantuje zainteresowanie płci przeciwnej.  Cena: 17,90 zł / 300 ml/


Żel mieści się w podłużnej, 300 ml butelce, wykonanej z plastiku. Zamknięcie jest standardowe, tj. na klik. Konsystencja produktu jest w sam raz, ani rzadka, ani za gęsta. Jest przezroczysta, żelowa o czerwonym zabarwieniu. Zapach perfumowany, przyjemny, kojarzy mi się raczej z jakąś linią kwiatową, ale jakie składniki czuję, ciężko mi powiedzieć - w każdym razie to ładny zapach.


 Produkt pieni się dobrze, używam go na gąbkę, więc piany jest multum. Bardzo dobrze oczyszcza on moją skórę, a zapach pozostaje na niej i w łazience przez jakiś czas. Nie czuję, by moja skóra była po nim wysuszona, choć SLS jest na drugim miejscu w składzie. Pozostając już w tym temacie... Żel jest z kolagenem. Postanowiłam sprawdzić gdzie w składzie się on znajdują i jestem rozczarowana. 


Wydaje mi się, że jeżeli coś jest okrzyknięte mianem kosmetyku z kolagenem, składnik ten powinien znajdować się gdzieś na początku składu, a nie na szarym końcu. Mimo że ten składnik jest w produkcie, to jego ilość jest zapewne niewielka lub znikoma i to mi się nie podoba, bo nazwa "perfumowany żel z kolagenem" powinna jednak zobowiązywać do czegoś lepszego. Przejdę teraz do milszej części. Żel przeszedł test samooceny we Francji i w Polsce. Jego wyniki są bardzo przyzwoite. Przeprowadzone zostały w grupie 27 kobiet z czego 85% po użyciu żelu czuje wyraźnie nawilżoną skóra, a 96% uważa, że żel ten skutecznie myje i odświeża. Jeżeli miałabym się ustosunkować do tego testu, to znalazłabym się z pewnością w grupie kobiet, które czują odświeżenie i to, że żel dobrze myje nasze ciało. Jeżeli chodzi o grupę, która wyczuła nawilżenie to chyba raczej nie. Nie czułam ani nawilżenia, ani wysuszenia, czyli też jest dobrze. Ogólnie jestem z tego kosmetyku zadowolona. Ma dużą pojemność, dobrze się pieni, jest wydajny i ładnie pachnie.

Znacie żele Jean Vidal? Macie swoje ulubione żele?
Czytaj dalej

niedziela, 25 października 2015

Jean Vidal - peeling cukrowy o zapachy cytrynowym

Wczoraj w nocy wróciłam ze zjazdu. Z powodu wyborów, dziś nie mam zajęć, jednak nie ma co się cieszyć, bo ten dzień i tak trzeba odrobić. Mimo wszystko wolna niedziela zawsze spoko. Teraz będę miała dwa tygodnie wolnego od uczelni, więc w tym czasie muszę przygotować kilka rzeczy do szkoły żeby nie odkładać tego na ostatnią chwilę - tak jak mam to w zwyczaju. Muszę też nadrobić trochę zaległości na swoim blogu i na Waszych, ponieważ dawno Was nie odwiedzałam. Po opublikowaniu tej notki, której gościem będzie cukrowy peeling Jean Vidal, popędzę czym prędzej poodwiedzać Was.


Stosowanie peelingu przynajmniej dwa razy w tygodniu przyspiesza proces odnowy naskórka, złuszcza go, usuwa martwe komórki i przygotowuje skórę do lepszego wchłaniania składników aktywnych. Dodatkowo masaż wykonywany podczas aplikacji peelingu poprawia ukrwienie skóry, uelastycznia ją i wspomaga walkę z cellulitem. Peeling cukrowy polecany jest dla osób ze skórą normalną, nieulegającą podrażnieniom, natomiast peeling cukrowy jest bardziej delikatny i lepiej sprawdzi się w pielęgnacji skóry suchej i wrażliwej. Masło shea delikatnie natłuszcza skórę, nawilża i tworzy na niej – niczym balsam do ciała – ochronną warstwę zapobiegającą utracie wody. Cena: 35,90 zł / 250 ml.


Produkt polubiłam od pierwszego ujrzenia, ponieważ od razu go otworzyłam, a w mój nos uderzył piękny, naturalny, cytrusowy zapach. Jak wiedzie uwielbiam wszystko co cytrusowe, więc nie mogło być inaczej. Peeling zamknięty jest w twardym, plastikowym opakowaniu z aluminiową nakrętką, na której widnieje napis firmy. Na opakowaniu widnieje naklejka z cytryny, która ładnie współgra z kolorem peelingu i jeszcze bardziej zwraca uwagę na jego zapach.


 Środek zabezpieczony jest dodatkowo grubszą folią, która ochrania kosmetyk przed "nieproszonymi gośćmi". Bardzo cenię sobie obecność takich właśnie zabezpieczeń, bo nie ma nic gorszego, niż kupno kosmetyku, do którego ktoś obcy wsadzał paluchy. Jeżeli chodzi o konsystencję, to jest to mój pierwszy peeling, który jest tak zbity i twardy, dzięki czemu wydaje mi się treściwy.


Kolor jest przyjemny dla oka - sami widzicie. Drobinek peelingujących jest całe mnóstwo, jednak mimo, iż nie są wielkich rozmiarów, to uważam ten kosmetyk za dość mocny zdzierak. W opisie producenta jest chyba jakiś błąd, bo peeling cukrowy opisywany w jednym ze zdań raz jest do skóry normalnej, a raz do wrażliwej. Ja jestem posiadaczką właśnie skóry wrażliwej i przyzwyczajona już do mocniejszych zdzieraków, tego używałam z wielką przyjemnością i bez żadnego uczucia dyskomfortu.


Jeżeli chodzi o efekty, to jestem jak najbardziej usatysfakcjonowana. Peeling zdziera martwy naskórek w mig, pozwalając skórze się regenerować i lepiej przyjmując kosmetyki, np. balsam do ciała. Po zmyciu na skórze wyczuwalna jest lekko tłusta warstewka. Dodatkowo wpływa na jędrność skóry, choć z cellulitu - nie oszukujmy się - nie zwalczy, ponieważ poza masażem ciała, wpływa na jego powstawanie dużo więcej czynników, to znaczy m.in. nasz tryb życia. Składnikiem aktywnym w tym peelingu jest masło shea. 

Jaki jest Wasz ulubiony peeling? Wolicie cukrowe czy solne?

Czytaj dalej

środa, 21 października 2015

Yankee Candle - Clean Cotton - czysta bawełna

Nie mam głowy dziś na jakiś ambitny post, choć w zamyśle taki był. Ciężki dzień za mną, pełen negatywnych wrażeń, o których raczej szybko nie zapomnę, ale trzeba iść do przodu. Postanowiłam zatem znów napisać post zapachowy. Tym razem gościem tej notki będzie pierwszy wosk z kategorii tych świeżych, który przypadł mi do gustu. Mowa o Clean Cotton, który zamówiłam na Goodies.pl.


Clean Cotton to pierwszy świeży wosk, który moim zdaniem naprawdę jest świeży. Już po powąchaniu go na sucho bardzo przypadł mi do gustu. To właśnie w nim, a nie w Soft Blanket wyczuwam te pranie, o którym każdy wspomina. Już sama nalepka nawet nam je ilustruje.


 Zapach jest bardzo intensywny, w błyskawicznym wręcz tempie roznosi się po całym pomieszczeniu, a nawet domu i utrzymuje się w nim zaskakująco długo. Czuć go bardzo dobrze nawet po kilku godzinach od palenia. Jest to bardzo wydajny wosk, ponieważ już odrobinka potrafi nadać każdemu pokojowi tej świeżości i czystości, która towarzyszy nam zaraz po sprzątaniu. Jestem z niego bardzo zadowolona i kiedy wykończę tę tartę, na pewno skuszę się na zakup kolejnej. Lubię spotęgować świeżość po sprzątaniu ze świeżością tego wosku.

Znacie Clean Cotton? Który wosk z kategorii tych świeżych jest Waszym ulubionym?
Czytaj dalej

poniedziałek, 19 października 2015

Yankee Candle - Strawberry Buttercream - truskawki w śmietanie

Przepraszam za moją nieobecność, ale dużo rzeczy na raz zwaliło mi się na głowę. Rozpoczęcie studiów magisterskich okazało się dość sporym wyzwaniem, którego się nie spodziewałam. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale że od samego początku będzie tak ciężko - też nie wspominał. Jak o tym myślę robi mi się słabo. Dodatkowo wczoraj miała miejsce nieszczęśliwa sytuacja osobista, o której też nie mam ochoty mówić. Planowałam wrócić z notkami w przyszłym tygodniu, jednak pisanie pozwala mi choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, dlatego jestem. Dziś będzie pachnąco jak to na jesienny wieczór przystało i napiszę kilka słów na temat wosku Yankee Candle o zapachu Strawberry Buttercream, który zamówiłam na Goodies.pl.


Moja opinia:
Pamiętacie jak wspominałam Wam, że nie mam szczęścia do zapachów, które zamknięte są w białych tartach? Ten wosk niewątpliwie stanowi wyjątek, o którym zapomniałam. Jest to moja druga tarta o zapachu truskawek w śmietanie i na pewno nie ostatnia. Zarówno wygląd jak i sam zapach oczarowują mnie, ale jest też coś, co niestety mnie rozczarowuje.


Dominującą nutą w tym wosku jest słodycz śmietany. Liczyłam na to, że będzie to wyrównane połączenie truskawki ze śmietaną, ale niestety owoce dały się zdominować i to bardzo. Zapach ten można porównać do naklejki na wosku - kilka truskawek i pucharek śmietany. Mimo wszystko uważam ten wosk za bardzo udany. Nie jest to zapach przesłodzony, a taki w sam raz. Jest niewątpliwie bardzo przyjemny dla nosa, szybko roznosi się po całym pomieszczeniu i pozostaje w nim przez długi czas. Obcowanie z tym zapachem to czyta przyjemność. W śmietanie wyczuwam nutki wanilii - woń ta potrafi niektórych drażnić, jednak zapewniam, że ten zapach spodoba się większości.

 Znacie Strawberry Buttercream? Lubicie ten wosk?

Czytaj dalej

niedziela, 18 października 2015

Bath&Body Works - żele antybakteryjne - Apple Wreath, Honolulu Sun, Frosted Wonderland, Pure Paradise

Żeli bakteryjnych używam stosunkowo niedługo, ale już stały się moim uzależnieniem. Mam 4 sztuki, które kupiłam jakiś czas temu na Vinted i staram się ich używać systematycznie np. po zakupach w second-handach czy po wyjściu z pociągu czy autobusu, dlatego noszę je w torebkach i jedną sztukę trzymam w samochodowym schowku.


Żele zamknięte są w maluśkich, wykonanych z twardego plastiku opakowaniach, które wydawały mi się dużo większe niż są w rzeczywistości. Zamykane są na klik i mieszczą w sobie 29 ml żelu. Buteleczki są poręczne, idealne do torebki czy nawet kieszeni. Nie jest on gęsty, mogę powiedzieć nawet, że nieco rzadki i ma zatopione w sobie małe drobinki.

  

Po naniesieniu dosłownie kropelki na rękę i rozsmarowaniu jej po obu dłoniach, przez kilka sekund czuć przyjemny, mocny chłód, po czym ostry zapach alkoholu. Ulatnia się on jednak po kilku sekundach i pozostaje jedynie piękny zapach danego wariantu żelu. Nie wiem czy wszystkie żele pachną ładnie, ale moje 4 z pewnością.


Apple Wreath jak sama nazwa wskazuje jest jabłuszkowy, w zapachu Honolulu Sun czuję jakieś kokosowe nuty, z kolei Pure Paradise pachnie mi czymś świeżym, perfumowanym, po prostu piękny - podobnie jak Frosted Wonderland.Żele antybakteryjna to wspaniała alternatywa dla mycia rąk w ekstremalnych warunkach. Świetnie spisuje się podczas zakupów czy podczas przemieszczania się komunikacją miejską. Kiedy wykończę te opakowania na pewno skuszę się na kolejne warianty zapachowe.

Znacie żele antybakteryjne BBW? A może używacie specyfików innych firm? Polecicie coś?

* * * 

 Dziś czeka mnie malowanie włosów. Kupiłam już dwie farby Joanna Naturia, tym razem wersję bez amoniaku o kolorze jesienny kasztan. Planuję napisać jej recenzję na blogu i pokazać efekt przed i po. Wielokrotnie zawodziłam się na drogich farbach do włosów, więc uważam, że nie ma co przepłacać. Inaczej sprawa ma się w przypadku produktów z salonów fryzjerskich - zdarza mi się takie kupować i włosy zawsze są jak po wyjsciu od fryzjera. Ciekawą ofertę w tym zakresie ma sklep http://lapuella.pl/. Rozejrzyjcie się, bo warto.
 

Czytaj dalej

czwartek, 15 października 2015

Exclusive Cosmetics - maseczka kolagenowa w płatku fizelinowym

Dawno nie recenzowałam żadnej maseczki, więc korzystając z okazji, że ostatnio jakąś zużyłam, postanowiłam naskrobać kilka słów na jej temat. Mowa o kolagenowej masce w płatki fizelinowym do twarzy marki Exclusive Cosmetics.


Maska zamknięta jest w podłużnym i wąskich kartonikowym opakowaniu. W środku znajduje się srebrne opakowanie z płynem, w którym jest cała maska. Jak pewnie się domyślacie, ma ona kształt twarzy tj. ma wycięte dziurki na oczy, nos buzię. Jest to maska w formie fizelinowego płatka z fitokolagenem, ginko biloba i algami.


Nakłada się ją bardzo łatwo i szybko. Maska dobrze trzyma się twarzy, nie zsuwa się, choć ekstremalnie ruchliwych czynności nie radziłabym z nią na twarzy wykonywać. Trzymałam ją na twarzy ok. 20-25 min. Następnie wklepałam mokrą zawartość, która pozostała na mojej twarzy i poszłam spać. Warto nadmienić, że maska po zdjęciu była nadal mokra. 


Gdy się rano przebudziłam pierwsze kroki pokierowałam do łazienki. Twarz wyglądała na odżywioną, promienną, jakby młodszą i przede wszystkim nawilżoną. Jestem bardzo zadowolona z efektu jaki dzięki niej uzyskałam i jeżeli gdzieś ją spotkam - chętnie kupię. Jej cena, z tego co się zorientowałam, waha się w granicach 10 zł. Ogólnie i krótko mówiąc: POLECAM.

W chwilach kiedy trzymam na twarzy maseczkę, mam czas na odpoczynek i czas, by pomyśleć o czymś przyjemnym. Kiedy za oknem taka nieciekawa pogoda (rano było u mnie -5 stopni) to myślami wracam do tych ciepłych dni. Chciałabym mieć jakiś domek w urokliwym miejscu, ktory w takich chwilach byłby moim azylem. Świetnie byłoby także móc otworzyć własną działalność, być sobie szefem, pracować po swojemu. Jeżeli ktoś z Was rozmyśla o tym tak samo jak ja, polecam mu stronkę http://www.jestem-rentierem.pl/. Znajdziecie tu wykaz wszystkich lokali do wynajęcia ze wszystkimi potrzebnymi informacjami jak: termin najmu, cena czy lokalizacja. A tak trzymając się tematu, to czy któraś z Was prowadzi własną działalność? 

 Lubicie maseczki w formie płatka na całą twarz?

Czytaj dalej

środa, 14 października 2015

Dresscloud - zbieraj kryształki i odbieraj nagrody!

Jakiś czas temu zarejestrowałam się na stronie Dresscloud. Jest to strona, na której dodaje się zdjęcia, które kwalifikuje się do odpowiedniej kategorii, po czym zbiera się od innych Clouders kryształki - w taki sam sposób jak polubienia na Facebooku czy Instagramie. Dodatkowo jest kilka opcji na zdobycie darmowych kryształków poprzez koło fortuny czy odkrywanie pól pod krótymi kryją się cyfry, które przekładają się na kryształki. Są także zakłady z DC, także zdobyć odpowiednią ilość świecidełek wcale nie jest tak ciężko. W odpowiednim miejscu jest sklep SWOP-SHOP. Po wejściu do niego, ukazują się prezenty, które aktualnie można zdobyć. Kiedy wybierzecie coś, co Wam się spodobało - przystępujecie do licytacji i dajecie tyle kryształków, ile uważacie za stosowne. Propozycję kryształkową można złożyć tylko raz. Potem należy czekać na zakończenie licytacji i śledzić kto ją wygrał. Jeżeli będziesz to Ty, dostaniesz stosowną wiadomość. Ja kilka dni temu zalicytowałam pierwszy raz z powodzeniem swojego swopa. Gdyby ktoś z Was chciałby się zarejestrować z mojego polecającego linka, to byłoby mi bardzo miło. Wystarczy skopiować go z tej notki, wkleić do swojej przeglądarki i dokonać rejestracji: http://dresscloud.pl/share/2CF22/

Jeżeli chcecie zobaczyć jak wygląda, to zapraszam do oglądania poniższych zdjęć.




Nagrodę zalicytowałam nie licząc na wygraną. Trzeba zebrać dość sporą liczbę kryształków, by wygrać licytację - konkurencja nie śpi. Jednak ten udało mi się wylicytować za stosunkowo niską "cenę". W skład nagrody wchodzi szampon Yves Rocher, ogórkowe mydełko Himalaya Herbals oraz urocze kolczyki. Teraz pozostało mi zbierać kolejne kryształki i walczyć o inne kosmetyczne i biżuteryjne niespodzianki.

Tak sobie myślę, że fajnie byłoby, gdyby powstała taka strona, w której kryształki można byłoby wymienić na nagrody pieniężne. Wtedy można byłoby odłożyć całkiem niezłą sumkę i przeznaczyć ją na jakiś fajny cel, np. na wyjazd. Nie ma nic piękniejszego niż podróżowanie. Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, bardzo chciałabym wybrać się do Wrocławia - słyszałam, że to bardzo piękne miasto. Obowiązkowym punktem jest wcześniejsze znalezienie jakiejś kwatery. Jakiś czas temu w oko wpadło mi http://kwaterydlafirm.pl/ Wypadałoby korzystać ze studenckiej zniżki 50% i ruszać w świat!

Macie konto na DC? A może zaciekawiłam Was i chcecie założyć? Pamiętajcie o moim linku polecającym :*
Czytaj dalej

poniedziałek, 12 października 2015

MANICURE HYBRYDOWY - wzór aztecki na ombre - Intensive Pink 008 i Canary Green 040 - semilac

Bardzo długo opierałam się przed hybrydami. Mam tyle zwykłych lakierów, że kiedyś trzeba je wykończyć. Poza tym, hybrydy nosi się długo, a zwykły lakier można zmyć w każdej chwili. Słyszałam też, że nieumiejętnie ściągnięte hybrydy mogę w dużym stopniu uszkodzić płytkę paznokcia, a ja długi czas walczyłam o to, by była ona jak najtwardsza. Właśnie te wymienione rzeczy skutecznie i długo powstrzymywały mnie przed tą formą manicure. Pomyślałam, że nie mogę tak myśleć, dopóki nie spróbuję i sama nie przekonam się czy tak naprawdę jest. Powierzyłam swoje paznokcie koleżance Wioli, która robieniem hybryd zajmuje się już ponad rok. Poza tym, oglądając wszystkie wykonania i wzory na wzornikach, wiedziałam, że oddaję się w dobre ręce. W taki oto sposób powstał mój manicure hybrydowy:





Wiola odwaliła kawał dobrej roboty - gdybyście widziały jak wybrzydzałam i nie mogłam się zdecydować - człowiek z nerwami ze stali by się zdenerwował - ale nie Wiola ;) Zaskoczyło mnie trochę to połączenie kolorystyczne. Nie wyobrażałam sobie połączenia mocnego różu (Intensive Pink 008) z jaskrawą zielenią/limonką (Canary Green 040), jednak pod wpływem łączenia kolorów, wyszedł róż i pomarańcz - co było celowym zabiegiem Wiolki. 


Całość bardzo mi się podoba, za to bardzo chcę podziękować! Malowanie paznokci zwykłymi lakierami trochę mi się znudziło - ciągłe odgniecenia, odkształcenia, które robiły się od czegokolwiek, nieco demotywowały. Manicure hybrydowy jest nie do ruszenia - co najbardziej mi się w nim podoba. Już myślę nad kolejnym manicure. Tym razem było wystrzałowo, trochę może nawet letnio, że aż chciałoby się wsiąść w samolot i polecieć w jakieś ciepłe kraje. Świetna wiadomością jest to, że koło lotniska w Warszawie jest parking http://modlinparking.pl/, dzięki czemu nie musimy się martwić o swoje auto, kiedy nas nie będzie. Super opcja!

Jak podoba Wam się praca Wioli?
Czytaj dalej

piątek, 9 października 2015

Mój ulubiony zapach od Avon - PERCEIVE

Nie mam swoich ulubionych perfum czy wód toaletowych. Ciągle poszukuję i eksperymentuję. Tak naprawdę nie przywiązuję do tego za dużej wagi. Zapach ma mi się podobać i jeżeli tak jest nie patrzę na cenę czy jest niska - po prostu biorę. W drogie zapachy nie inwestuję, bo nie widzę w tym sensu. Zawsze bardzo podobał mi się zapach Perceive, ale nigdy nie skusiłam się by go kupić. Byłam konsultantką, ale kokosów nie zarabiałam, a woda toaletowa, która kosztowała 50-70 zł była wtedy dla mnie sporym wydatkiem. Ostatnio korzystając z okazji kupiłam Perceive w drogerii Iperfumy i zakupu nie żałuję. 


Perfumy zapakowane są najpierw w kartonowe pudełeczko w kolorze błękitnym, a w zasadzie jest to ombre, bo przechodzi z ciemniejszego odcienia niebieskiego do jaśniejszego. Po wyjęciu z kartonika, naszym oczom ukazuje się piękna fiolka w kształcie kryształu, która wizualnie zawsze mnie zachęcała. Taki wygląd buteleczki pięknie prezentuje się gdziekolwiek jest postawiony.


Rozpylanie za pomocą atomizera, do którego nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Rozpyla dobrze i szeroko, a nie strumieniem jak to czasem bywa. Buteleczka stoi stabilnie i można ją postawić na dwa sposoby, dzięki oryginalnym ścięciom. Z reguły nie lubię orientalnych zapachów, ale ten mnie do siebie przyciągnął. Podoba mi się pewnie dlatego, że jest to mieszanka orientu z kwiatami.


 Nutami głowy są tu: frezja, gardenia, biały pieprz. Nutami serca są gruszka, goździk, śliwka damasceńska, natomiast nutami głębi są: orchidea waniliowa, piżmo oraz drzewo sandałowe. Woń jest bardzo zmysłowa, uwodzicielska, kusząca i idealnie nadaję się na tę porę roku. Na zimę także. Nie jest to zapach przesłodzony, ma w sobie "to coś". Jeżeli chodzi o trwałość, to na ubraniach potrafi utrzymać się nawet kilka dni. Na ciele trwałość jest znacznie gorsza, bo to tylko kilka godzin. Do perfum kupiłam także roletkę i za jej pomocą utrwalam zapach w ciągu dnia.

Dziś zaczynam zajęcia. Na sam początek nie mam za fajnych przedmiotów. Czasem żałuję decyzji pójścia na pedagogikę, ponieważ na uczelni wykładane jest tyle zbędnych przedmiotów, w miejsce których można by wprowadzić więcej zajęć praktycznych lub powiększyć ich zakres godzinowy na semestr. Tymczasem miałam 45 zajęć filozofii po 1,5 godziny, a metodyki jedynie 10 zajęć - jaka tu logika? Teraz widzę, że wcale nie będzie lepiej, bo zamiast filozofii mam współczesne koncepcje filozofii i etyki z tą samą kobietą. Szczerze wątpię, by zajęcia wyglądały inaczej niż poprzednie, a miło ich raczej nie wspominam. Czasem myślę, że mogłabym obrać inny kierunek. Mimo że kocham dzieci, to wiele zajęć, na które muszę uczęszczać wydają mi się stratą mojego czasu. Mogłam iść na coś związane z rachunkowością. Na takich studiach pewnie też jest coś zbędnego, ale z tego co się orientuję, większość rzeczy jest naprawdę przydatnych. Dodatkowo mogłabym się doszkalać korzystając z programów księgowych od http://finka.pl/. Brzmi to fajnie. Kto wie, może po magisterce rozpocznę coś nowego? 

Znacie zapach Perceive? Lubicie Avonowe wonie?
Czytaj dalej

czwartek, 8 października 2015

Avon - żel pod prysznic Citrus Zing

Kiedyś kosmetyki marki Avon "przewalały" się po moim domu ciągle. Wszystko dlatego, że byłam konsultantką. Każde zamówienie zawierało jakiś żel pod prysznic. Najbardziej lubiłam te kwiatowe i owocowe. Potem, kiedy skończyłam z zamawianiem, przestałam używać tych żeli. Na dobrą sprawę nie używałam ich od kilku lat. Robiąc zakupy na Vinted, skusiłam się na mały zestaw kosmetyków w skład którego wchodził Citrus Zing. Jeżeli chcecie wiedzieć co o nim sądzę, zapraszam do czytania niżej.


 Żele zamknięte są w plastikowych, przezroczystych opakowaniach dzięku którym możemy kontrolować zużycie. Pod koniec używania możemy postawić go na zamknięciu i zużyć do końca. Konsystencja jest średnio gęsta, przezroczysta o zielonym zabarwieniu, które jest adekwatne do całej kolorystyki żelu. Zamknięcie na klik, na początku bardzo ciężko je otworzyć. Ma to swoje plusy i minusy.


Plusem jest to, że jest małe prawdopodobieństwo, że otworzy się w podróży, a minusem to, że jeszcze ciężej jest je otworzyć mokrymi rękami. Największym minusem tego żelu jest jego zapach. Mi kojarzy się tylko i wyłącznie z płynem do mycia naczyń. Prosto z opakowania nie jest to najprzyjemniejsza woń, w połączeniu z wodą jest nieco lepiej, ale naprawdę niewiele. Mimo wszystko dobrze się pieni, bo wystarczy niewielka ilość żelu, co wpływa na jego wydajność. Oczyszcza również bardzo przyzwoicie. Na pewno wykończę go, ale to tego wariantu już nie wrócę.

A teraz tak zupełnie z innej beczki. Ostatnio wszystko jest przeciwko mnie - nawet samochód. Coś się tam ciągle psuje. Dodatkowo pojechałam na przegląd i powiedzieli, że mi go nie podbiją, ponieważ muszę zdemontować nieużywaną już instalację gazową. Dostałam kwitek, że przez tydzień mogę jeździć autem i teraz muszę to wszystko załatwić. Firma http://www.mamauto.pl/ zajmuje się demontażem, więc warto z usług takiej firmy skorzystać.

 Lubicie Avonowe żele? Który wariant najbardziej?

Czytaj dalej

środa, 7 października 2015

Podkłady Rimmel - Match Perfection, Lasting Finish, Wake me up, Stay Matte, Stay Matte Foundation

Od jakiegoś roku podkłady marki Rimmel wiodą u mnie prym. Mam na obecną chwilę pięć podkładów tej firmy i chciałabym mniej więcej o każdym dziś Wam coś napisać. Każdy z nas ma inne potrzeby, niektóre z Was potrzebują dobrego krycia, by ukryć wszystkie niepożądane "niespodzianki", a niektóre (w tym ja) za mocnego krycia nie potrzebują. Wydaje mi się, że fluidy Rimmela właśnie są dla twarzy niewymagających.

 
1. Rimmel Match Perfection - recenzowałam ten podkład dla Was TU i tam możecie zobaczyć efekt przed i po. Jak wiecie zarówno z denka jak i różnych wpisów, jest to na obecną chwilę jeden z moich dwóch ulubieńców. Podkład ma dobrą konsystencję, którą w łatwy sposób rozsmarowuje się po twarzy. Ma także wygodne opakowanie z pompką, co jest gwarancją większej higieny. Krycie uważam za bardzo przyzwoite. Do tego piękny zapach i odcień 100 Ivory idealnie pasujący do mojej skóry. Stanowi on również ochronę, ponieważ ma filtr SPF18. Kupuję ten podkład w niskiej cenie, za niecałe 25 zł na stronie Iperfumy. W drogerii jest znacznie droższy, kosztuje nawet ponad 40 zł. Obecnie Match Perfection można kupić w nowej odsłonie i ja w niedalekiej przyszłości na pewno będę chciała go zakupić.

2. Rimmel Wake Me Up - to mój pierwszy rozświetlający podkład. Z sympatii do marki Rimmel, skusiłam się właśnie na podkład tej marki. Odcień jaki mam to 100 Ivory. Od razu muszę powiedzieć, że krycie jest średnie i o wiele razy gorsze niż przy podkładzie spod nr 1. Jest najciemniejszy patrząc na zdjęcie poniżej, ale dzięki temu lekkiemu kryciu, nie tworzy efektu maski i nie odcina się na szyi. Jednak dzięki niemu, skóra wygląda na bardziej promienną, poprzed obecność świecących, delikatnych drobinek. Twarz nie świeci się jak choinka, za to delikatnie skrzy. Podkład nie podkreśla suchych skórek i sprawia efekt gładkiej twarzy. Wyposażony jest również w filtr, jednak niższy niż poprzednik, SPF 15. Kupić go można również taniej we wcześniej wspomnianej przeze mnie drogerii, za lekko ponad 30 zł. W stacjonarnych drogeriach cena przekracza 40 zł.

3. Rimmel Lasting Finish - podkład, który wygrałam w rozdaniu u Hutosi. Jest to odcień, który na tę porę roku już niezbyt mi pasuje, ponieważ to kolor 200 Soft Beige, natomiast w lato bardzo mi pasuje. Krycie ma równie dobre jak Match Perfetcion. Utrzymuje się na twarzy długo. Dodatkowo ma ładny i delikatny zapach, a konsystencja idealnie sunie po twarzy. Posiada największy filtr z dotychczas zaprezentowanych przeze mnie podkładów, ponieważ jest to SPF 20.



4. Rimmel Stay Matte - to mój drugi ulubieniec. Wszystko za sprawą świetnego krycia. Zakryje niemalże wszystko. To podkład, który ma bardzo gęstą konsystencję - najgęstszą jaką do tej pory w ogóle widziałam, a podkładów używałam już bardzo dużo. Jeżeli któraś z Was jest posiadaczką suchej skóry, podkład nie będzie raczej dobry, ponieważ nieco uwydatnia suche skórki, co nie wygląda zbyt estetycznie. Ogólnie nie mam suchej skóry, ale często przesusza mi się na nosie. Wtedy raczej go nie używam i zostaję przy Match Perfection. Jego cena to jakieś. 20-23 zł, więc stosunkowo nie dużo.

5. Rimmel Stay Matte Foundation - to moim zdaniem najgorszy podkład z całej piątki. Ma słabe krycie i najrzadszą konsystencję. Mimo wszystko ma takie składniki jak: bawełna, ogórek i rumianek. Nie zawiera tłuszczu ani substancji zapachowych, więc to pewnie dlatego tak brzydko pachnie. Przeznaczony jest do skóry skłonnej do alergii. Jak na odcień 100 Ivory jest dość ciemny, a jaśniejszego od Ivory już nie ma. Cena to jakieś 23 zł.



Opinia o powyższych produktach to tylko i wyłącznie moje spostrzeżenia, z którymi oczywiście nie każdy musi się zgadzać. Jak to lubię powtarzać, każdy ma inny rodzaj cery i inne potrzeby oraz wymagania i to je powinnyśmy uwzględniać poszukując idealnego podkładu. A tak całkiem z innej beczki. W piątek rozpoczynam kolejny etap swojej edukacji, mianowicie magisterkę. Jak sobie teraz o tym pomyślę, to nie mogę uwierzyć, że wakacje dobiegły końca i z powrotem zaczną się egzaminy i zaliczenia. Nie chce tego wszystkiego, a z drugiej strony chcę, by utrzymać tą ciągłość. Wiem, że gdybym zrobiła sobie przerwę, mogłabym już na studia nie wrócić, a tak być nie może. Nauka, kształcenie to najlepsza inwestycja w samego siebie. Firmą, która również dostarcza wiedzę i rozwiązania z zakresu ciągłego doskonalenia jest http://www.e-opex.pl/. Rozwiązania przygotowywane są odpowiednio do wyzwań, problemów i potrzeb biznesowych.

Lubicie podkłady Rimmel? Może któryś z powyższych jest Waszym ulubieńcem? Jeśli nie, to jaki podkład nim jest?


Czytaj dalej

wtorek, 6 października 2015

W obiektywie - jesień

W lato na blogu pojawiło się kilka wpisów z fotografią, a dokładniej mówiąc moje ujęcia, w głównej mierze makro. Zmobilizowana przez pewien konkurs ogłoszony na blogu, wybrałam się na małą, jesienną sesję. Czy było to udane wyjście? - Ocenę zostawiam Wam. Dodam jedynie, że pszczoła okazała się wdzięczną modelką i najwięcej zdjęć będzie z jej udziałem.

Na koniec mały bonus, z którego jestem bardzo zadowolona, mianowicie... "Tryptyk" dmuchawca. Bardzo podoba mi się kolorystyka tych zdjęć i rozmyte tło. Uwielbiam robić jak i oglądać zdjęcia makro, dzięki którym zwracamy częściej uwagę na te mniejsze rzeczy, bo podobno "małe jest piękne". I tym pozytywnym akcentem, zakańczam fotograficzny wpis.

Robiąc tego typu zdjęcia odprężam się, przenoszę się w swój własny świat, który mnie uspokaja. Spacer po łące czy lesie to wspaniała i znacznie krótsza alternatywa dla wczasów. Jeżeli jednak masz dużo czasu do zagospodarowania, czemu by nie zaczaleźć i nie wybrać się na wczasy do jakiegoś hotelu? Ciekawą propozycję ma http://hotelgreno.pl/. Jest to hotel, który znajduje się w Karpaczu. Co lepsze, jest to miejsce ze SPA oraz basenem, czyli miejscami, w których na pewno można wypocząć.

Lubicie fotografować? Podobają się Wam moje zdjęcia?
Czytaj dalej