piątek, 31 sierpnia 2018

3 ulubione letnie stylizacje z second handu

Lubię zachodzić do second handów, bo fajnie jest dorwać jakieś nietuzinkowe ubraniowe perełki za grosze. Zakupy w galeriach też lubię robić, ale wtedy trzeba liczyć się z tym, że będziemy wyglądać podobnie do osób, które spotykamy na co dzień na ulicy. Może nie jestem typem kobiety, która lubi się wyróżniać i zwracać na siebie uwagę, ale nie lubię być też niczyim klonem. Zakupy w second handzie pozwalają ubrać się fajnie i oryginalnie za niewielkie pieniądze. Dziś mam dla Was moje 3 ulubione letnie stylizacje, które kupiłam w lumpeksie.


RÓŻOWA KLASYCZNA SUKIENKA PAPAYA

To był mój majowy zakup. Kosztowała ok. 20 zł, była nawet z metką. Jej stan był idealny, więc nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Dobrze na mnie leżała. Kolor, to taka mieszanka różu i fioletu. Tę sukienkę założyłam na swój Wieczór Panieński. Potem miałam ją na sobie w dzień ślubu - byłam w niej u makijażystki i robiłam w niej ślubną fryzurę. Wybrałam ją dlatego, że ma ona z tyłu złoty zamek, więc bez problemu mogłam ją zdjąć nie naruszając przy tym fryzury i makijażu. Jest ona prosta, klasyczna, ale ma w sobie nutę elegancji dzięki fajnemu materiałowi. Można więc nosić ją na co dzień, ale i na większe wyjście dodając na szyję jakiś większy naszyjnik. PS. Na głowie wianek, który ukręciłam sobie na sesję ślubną plenerową.



LIŚCIASTY KOMBINEZON ATMOSPHERE

Obiecałam sobie, że w tym roku w końcu kupię jakiś kombinezon. W planach miał być on czarny, jednak kiedy podczas jednej z wizyt w sh z odzieżą angielską natknęłam się na ten liściasty kombinezon, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jest to ubranie w kolorze granatowo-biało-żółtym. Zapłaciłam za niego 14 zł. Materiał dość śliski, ale nie gniecie się, co dla mnie jest dużym plusem. Jest to kombinezon na krótki rękaw - taki właśnie lubię najbardziej. Ogólnie jest bardzo wygodny, ma fajny dekolt, ale nie na tyle, by był wulgarny. Zapięć jest sporo, bo jest to zamek (od dołu), następnie metalowe zapięcie (coś na zasadzie haftki) oraz plastikowy guzik, i na samej górze przy dekolcie metalowa napa. Zapina się to szybko, a dzięki tak wielu "zabezpieczeniom" mam ten komfort, że nie myślę, czy coś się nie rozjechało i czy coś nie wystaje. 



CZARNO-BIAŁA SUKIENKA H&M

Uwielbiam tę sukienkę i bardzo często nosiłam ją latem, kiedy było bardzo gorąco. Jest ona delikatnie prześwitująca, dlatego zakładałam ją chodząc po podwórku oraz gdy jechałam nad morze - na plażę była w sam raz na kostium.  Jest ona lekka, bardzo przewiewna. W pasie ma bardzo wąziutki paseczek, którym można się przewiązać i uwydatnić wcięcie w talii. Bardzo dobrze się w niej czułam, a kosztowała jedyne 9 zł.


W mojej okolicy brakuje lumpeksów, w których mogłabym kupić coś naprawdę mega tanio. Co mam dokładnie na myśli? Czasem oglądając posty ze stylizacjami z sh widzę ubrania po 1 czy 2 zł. U mnie niemal wszystkie lumpeksy są z odzieżą już wycenioną, więc ceny są wyższe, ale... Mam dostęp do ubrań zagranicznych marek lub takich, do których mam po prostu daleko. W lumpeksie upolowałam dużo ubrań z H&M, który uwielbiam, ale mam do niego 70 km. Często kupuję ubrania Marks&Spencer, Atmosphere czy New Look i jest mi to na rękę. Te 3 stylizacje kosztowały mnie razem 43 zł - w tej cenie czasem ciężko kupić jedną rzecz, a co dopiero 3.

A Wy lubicie zaglądać do lumpeksów? Udało Wam się upolować kiedyś coś fajnego? Pochwalcie się?
Czytaj dalej

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Oriflame - Giordani Gold Liquid Silk- lekki podkład o jedwabistej formule

Ostatnio podkłady schodziły u mnie powoli, bo wiadomo, jak to jest latem. Wysokie temperatury nie sprzyjają malowaniu się. Tak też było i u mnie. Na większe wyjścia nakładałam podkład zwykły, bądź mineralny. Teraz temperatury zelżały, więc wróciłam do malowania się, trochę już nawet z tęsknoty, bo po prostu lubię to robić. Na co dzień nie maluję się mocno. Preferuję raczej makijaż w stylu "make-up no make-up". By uzyskać naturalny efekt, potrzebne są też odpowiednie produkty. Dlatego dziś chciałabym opowiedzieć Wam o jednym z nich, tj. fajnym podkładzie Oriflame Giordani Gold.


Mieści się on w szklanej buteleczce z mlecznego szkła. Wydobywa się go za pomocą pipety i to jest dla mnie jedyny minus tego podkładu, bo... Ma on bardzo rzadką konsystencję, więc czasem podczas aplikacji na twarz po drodze cała się pochlapię. Na pipecie jest go strasznie dużo. Sama konsystencja w akcji jest rewelacyjna, jedwabista. Pierwszy raz spotykam się z taką przy podkładzie. Gdy pierwszy raz rozsmarowywałam go rękami, to było naprawdę przyjemne uczucie.


Najczęściej jednak robię to gąbeczką, bo świetnie z nią współpracuje. Po nałożeniu na twarz nie zastyga tak szybko, więc mogę go ładnie i równomiernie rozprowadzić we wszystkie zakamarki. Podkład ma bardzo dobre krycie, mimo lekkiej konsystencji. Zakrywa wszelkie zaczerwienienia, których u mnie na twarzy ostatnio sporo. Fajnie ujednolica koloryt skóry i nie tworzy efektu maski. Wygląda bardzo naturalnie, co zresztą widać na poniższych zdjęciach. Skusiłam się na odcień Porcelain i jest on bardzo dobrze do mnie dobrany. Będzie idealny dla osób, których skóra jest delikatnie muśnięta słońcem.


Podkład Giordani Gold Liquid Silk jest bardzo wydajny. Niewielka ilość wystarczy na pokrycie całej twarzy i szyi. Przy ostatnim ochłodzeniu używam go naprawdę często, a ubytek jest niewielki, więc cena ok. 70-80 zł jest dla mnie ok. Kupić go można np. na Iperfumy.pl. Dzięki niemu moja twarz wygląda bardzo ładnie - jest umalowania i pozbawiona nieestetycznie wyglądających zaczerwienień, a przy tym wygląda naturalnie i bardzo świeżo. Taki skromny look bardzo mi teraz odpowiada.

Znacie podkład Giordani Gold Liquid Silk od Oriflame? Lubicie taki naturalny, dzienny makijaż?  
Czytaj dalej

Bielenda - cukrowy peeling do ciała - frangipani i mleczko pszczele

Peelingów do ciała używam systematycznie. Zawsze decyduję się na peelingi cukrowe, ponieważ ich używanie jest dla mnie bardziej komfortowe. Peelingi solne potrafią podrażnić, jeżeli mamy gdzieś na ciele jakąś rankę i towarzyszy temu spory dyskomfort. Marka Bielenda gości u mnie ostatnio bardzo często. Testuję co i rusz jakieś nowości, ale również kupuję produkty, które swoje premiery miały już dawno temu, bo mają u mnie miano "sprawdzone". I tak jest też w przypadku peelingu cukrowego Bielenda z frangipani i mleczkiem pszczelim. Jest to produkt z serii "Twoja pielęgnacja".


Jak widzicie, mieści się on w plastikowej tubie. Plastik jest miękki, dzięki czemu dobrze wydobywa się z niego produkt i tak jest do samego końca. Zamknięcie na "klik" dobrze się tu sprawdza. Peeling można postawić na "głowie", dzięki czemu zawartość zawsze jest przy samym wyjściu. Szata graficzna przykuwa wzrok. Są to odcienie fioletu z połyskującymi, złotymi dodatkami. Zakładam, że kwiaty na opakowaniu, to frangipani. Konsystencja również jest fioletowa. Ma w sobie wiele drobinek cukrowych - małych i dużych. Jest to konkretny zdzierak, więc raczej nie sprawdzi się u wrażliwców. Zapach, to czysta poezja. Słodki, kwiatowy i uwodzicielski.


Peelingu używamy głównie w celu pozbycia się martwego naskórka i w tym przypadku dobrze się on sprawdza. Lubiłam używać go na nogi kilka dni po depilacji, by zapobiec wrastaniu włosów (mam ten problem w niektórych miejscach na nogach, więc muszę na to uważać). Poza tym, skóra dzięki niemu była gładka i miła w dotyku, a do tego ładnie pachniała. Fajne podczas używania było to, że na ciele nie zostawała oleista warstwa, którą wiele peelingów lubi zostawiać. Zawsze irytowała mnie ta tłusta powłoka, więc cieszę się, że tu tego nie ma. Informuje o tym również producent na czele opakowania. 


Produkt ma pojemność 200 g i kosztuje na Iperfumy.pl ok. 17 zł. Według mnie jest to produkt warto swojej ceny. Z tej serii miałam również witaminowy olejek pod prysznic w tym samym wariancie zapachowym. Zapach uwiódł mnie na tyle mocno, że peeling również taki wybrałam. W ofercie jest jeszcze inny wariant zapachowy - z magnolią i jest to seria różowa oraz z bambusem i jest to seria zielona. Każdą równie chętnie wypróbuję w przyszłości.

Znacie produkty z serii "Twoja pielęgnacja" z Bielendy? Mieliście okazję używać produktów z linii frangipani, magnoliowej czy bambusowej?

Czytaj dalej

piątek, 24 sierpnia 2018

Urządzenia do domowej pielęgnacji - Foreo

Z każdym dniem starzejemy się i jest to niepodważalny fakt. Pielęgnacja naszej skóry jest więc niezwykle istotna, bo mimo, iż nie zatrzymamy nią upływającego czasu, to skutecznie będziemy mogli go oszukać. Wygląd naszej skóry może zdradzić wiek, dlatego odpowiednie dbanie o nią to nasz obowiązek. Najlepiej byłoby udać się do kosmetyczki czy innej specjalistki, która odpowiednio by się nami zajęła, ale prawda jest taka, że mało kto ma czas, by systematycznie tam uczęszczać. Dlatego fajnie zaopatrzyć się w urządzenia, które mogą pomóc nam zadbać o skórę twarzy bez wychodzenia w domu. Od jakiegoś czasu bacznie przyglądam się produktom marki Foreo. Ich wygląd oraz opinie używających go kobiet zachęcają do wypróbowania. Dziś biorę na tapetę 3 urządzenia tej marki.


FOREO IRIS

Skóra wokół oczu wymaga szczególnej opieki. Jest delikatna i pięć razy cieńsza, niż reszta skóry twarzy. Okolice oczu bardzo szybko nas zdradzają. Mogą ukazać nasze zmęczenie, które potęgują cienie i worki pod oczami. Masażer okolic oczu FOREO Iris sprawi, że ten problem zniknie na zawsze. Urządzenie jest oparte na unikalnej technologii, dzięki której skutecznie pozbędziesz się widocznych oznak starzenia i zmęczenia. Posiada 2 tryby, aby wyjść naprzeciw upodobaniom i oczekiwaniom każdej kobiety: Tryb Pure odtwarza masaż manualny i jest delikatny, ale zdecydowanie efektywniejszy  niż masaż wykonywany opuszkami palców  - stanowi idealne rozwiązanie dla skóry, która pokazuje pierwsze ślady starzenia.  Tryb Spa odtwarza profesjonalny zabieg pielęgnacyjny łącząc punktowe stymulowanie skóry z delikatnymi pulsacjami, przez co jest odpowiedni dla skóry z widocznymi oznakami starzenia.

FOREO LUNA PLAY PLUS

Elektryczna szczoteczka oczyszczająca FOREO Luna Play Plus doskonale usunie ze skóry twarzy zanieczyszczenia, sebum i obumarłe komórki skóry. Jej specjalizacja, to głębokie oczyszczenie porów, delikatny masaż twarzy, sprawienie, by skóra była gładka i świeża oraz usuwanie pozostałości po makijażu.

FOREO UFO

Jest to (chyba) najnowsza szczotka soniczna marki Foreo. Wygląda bardzo nietuzinkowo, a dzięki temu złotemu dodatkowi na czele, faktycznie przypomina UFO. Urządzenie to reprezentuje najbardziej wyrafinowaną inteligentną maseczkę na świecie. Funkcje termoterapii i krioterapii z pulsacją T-sonic przyspieszają i maksymalizują wchłanianie składników odżywczych z maseczki bezpośrednio w skórę. Szerokie spektrum terapii światłem RGB LED wspomaga proces odmłodzenia skóry i pozostawia twarz rozświetloną. Dba o skórę w sposób niepowtarzalny i regeneruje ją dogłębnie w ciągu zaledwie 90 sekund!

Każdą z tych szczotek możecie kupić na Iperfumy.pl. Dostępne są tam one w wielu różnych wariantach kolorystycznych. Ceny są bardzo zachęcające, szczególnie jeżeli chodzi o UFO, ponieważ jest tańsza o kilkadziesiąt złotych, niż w innych sklepach.

Mieliście okazję używać szczotek sonicznych Foreo?
Czytaj dalej

I Love Cosmetics - żel pod prysznic, masło do ciała oraz Quiz Cosmetics - krem do rąk.

Ostatnio pojawiło się u mnie tyle nowości, a czasu tak mało, by to wszystko Wam pokazać. Jednak powoli się ogarniam i wracam na dobre tory. Mam nadzieję, że systematyczność wejdzie mi w krew. Dziś mam dla Was recenzję trzech produktów do ciała. Pierwsze dwa produkty, to żel pod prysznic o zapachu różowych pianek oraz cytrynowe masło do ciała I love Cosmetics. Trzecim produktem jest krem do rąk dawno niewidzianej przeze mnie marki Quiz Cosmetics. Jeżeli jesteście ciekawi, jak się u mnie sprawdziły te kosmetyki z Drogerii Jasmin, to zapraszam Was do poniższych opisów. 


I LOVE... ŻEL POD PRYSZNIC O ZAPACHU RÓŻOWYCH PIANEK

Żele pod prysznic, to produkty, które zużywają się u mnie najszybciej z wiadomych względów. W tej kategorii mam swoje ulubione żele, ale to i tak nie powstrzymuje mnie przed testowaniem kolejnych. Na rynek wychodzą coraz to ciekawsze warianty zapachowe, obok których nie sposób przejść obojętnie. I takim produktem jest właśnie żel I love... Przyciąga już sam kolor i szata graficzna. Żel mieści się w plastikowym opakowaniu z zamknięciem na "klik". Opakowanie jest przezroczyste i dzięki temu widać piękny, różowy kolor żelu. Sama naklejka również jest urocza - jest na niej dużo serduszek i wiele ładnych czcionek. Konsystencja dość gęsta, jak na żel, kremowa. Zapach... Uderza w nos piękną wonią od razu po otwarciu. Jest naprawdę piękny, bardzo słodki - taki, jak lubię. Utrzymuje się na ciele przez jakiś czas. Jednak sam moment mycia i unoszący się słodki aromat jest jak aromaterapia. Pieni się bardzo dobrze (do kąpieli używam myjki), opakowanie jest duże, bo ma 500 ml, a przy tym niebywale wydajne. Żel nie wysusza skóry, mimo że ma SLS w składzie. Używa mi się go naprawdę przyjemnie i bardzo chętnie poznałabym inne warianty, bo jest ich ogrom!


I LOVE... CYTRYNOWE MASŁO DO CIAŁA

Firma I love... nieodłącznie kojarzy mi się z pięknie pachnącymi i kolorowymi produktami, które robią na mnie wrażenie już samym wyglądem. Sami powiedzcie, jest na czym oko zawiesić, prawda? Tym razem na tapecie... smarowidło do ciała. Jest nim masło do ciała Lemon sorbet. Grafika na tym opakowaniu jest identyczna, jak przy żelu. Zmieniony tu został jedynie kolor (i oczywiście nazwa). W zasadzie to fajna opcja, bo już po samej szacie graficznej można rozpoznać markę. Dół masła przezroczysty i podobnie, jak przy żelu, widać od razu kolor masełka. A jest on, jak można się domyślić, cytrynowy, tak jak sama nazwa wskazuje. Masło, jak widzicie na poniższym zdjęciu, jest zbite na tyle, że nie wylewa się z opakowania, nawet gdy trzymam je do góry nogami, jednak na tyle miękkie, że wydobycie go z opakowania, to istna poezja. Pod wpływem ciepła rąk masełko wręcz przylepia się do palców. Dobrze się rozsmarowuje, nie jest tłuste czy klejące. Zapach nie jest według mnie do końca cytrynowy. Ja określiłabym go mianem "ciasteczkowego". Brakuje mu tej świeżości czy nutki orzeźwienia. Dość szybko wchłania się w skórę ciała i pozostawia delikatną powłoczkę. Dzięki masełku skóra jest nawilżona, wyraźnie odżywiona i wygląda na zadbaną. Bardzo lubię je stosować przede wszystkim na nogi, ponieważ przy letniej depilacji bywają one podrażnione, a wszelkie kąpiele, czy to w basenie, jeziorze czy nad morzem dodatkowo ją wysuszają. Odkąd używam tego masełka, ten problem już mnie nie dotyczy.


QUIZ COSMETICS - KREM DO RĄK Z MASŁEM SHEA O ZAPACHU BIAŁA HERBATA

Kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogowaniem, a miało to miejsce 5 lat temu, marka Quiz Cosmetics była wtedy bardzo popularna. Często można było spotkać je na blogach. Były to kosmetyki niedrogie o średniej jakości. Była to również tylko kolorówka. Dlatego dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że marka jeszcze działa i wypuściła linię pielęgnacyjną o naprawdę ładnych opakowaniach. Mój krem do rąk jest różowy z roślinką na czele. Wygląda po prostu ładnie i schludnie. Zamknięcie w postaci czarnej zakrętki nie sprawia żadnych problemów podczas użytkowania, choć nie ukrywam, że wolę zamknięcia na "klik". Konsystencja lekka, kremowa, biała o bardzo ładnym i wyrazistym zapachu. Raczej nie domyśliłabym się, że to zapach białej herbaty, ale nie jestem rozczarowana, bo woń zastana podoba mi się bardziej. Jest to krem perfumowany dlatego woń jest taka wyrazista i długo utrzymuje się na dłoniach. Ogólnie nie mam problemu z suchością dłoni, kremów używam sporadycznie. Latem częściej, bo wspomnianych już przy balsamie kąpieli w basenie czy nad morzem skóra się wysuszała. Kremikowi nie mam nic do zarzucenia - fajnie nawilża, choć nie na wysokim poziomie, jednak dla mnie zadowalającym. Nie mam pojęcia, jak sprawdziłby się u osób bardziej wymagających - wierzę, że dobrze.


Dzięki Drogeriom Jasmin udało mi się poznać 3 nowe kosmetyki, które jak mogliście przeczytać, fajnie się u mnie sprawdziły. Najbardziej jestem zauroczona żelem pod prysznic i chciałabym poznać zdecydowanie więcej wariantów! 

A Wy znacie kosmetyki I love... lub Quiz Cosmetics?

Czytaj dalej