piątek, 21 kwietnia 2017

DIY - Lampion do ogrodu - pomysł nr 1

Kto czyta mnie od jakiegoś czasu ten wie, że jestem wielką fanką projektów DIY - zrób to sam. Uważam, że to świetna okazja, by niewielkim nakładem finansowym zrobić coś swojego, oryginalnego i niepowtarzalnego. Nierzadko to też szansa nadania nieprzydatnym przedmiotom nowych funkcji czy drugiego życia. Wczoraj skupiłam się na lampionach - na ogródku mój tata wybudował altankę. Planujemy ją z mamą ładnie urządzić i przydałyby się do tego właśnie ładne i klimatyczne lampiony. Kupiłyśmy już z mamą sznur kolorowych, dużych żarówek z Biedronki (pokazywałam je na Instagramie), więc by dopasować się do nich klimatem, tu również postawiłam na kolor. Niebawem rozpocznie się sezon grillowy i ogniskowy, więc będą pasowały tam jak ulał.


Żeby wykonać lampiony potrzebne są ładne słoiki - chciałam żeby wszystkie miały ciekawy kształt i były tych samych rozmiarów. Wolałam udać się do sklepu niż buszować w swoich słoikowych zbiorach, ponieważ ciężko byłoby mi właśnie znaleźć coś nietypowego w większej ilości. Kupiłam zatem 6 słoików po 2 zł w pobliskim sklepie. Idąc do kasy, zauważyłam też zawiniątko z kolorową bibułą prostą i wtedy mnie olśniło i wiedziałam już co z nią zrobię.


Pocięłam kilka kolorowych paseczków odpowiedniej długości i przykleiłam je od wewnętrznej strony słoika. Nie jest to proste zadanie, bibułka jest bardzo cienka, zawija się, poza tym kształt słoika nie ułatwia zadania. Na szczęście otwór jest na tyle duży, że moja ręka zmieściła się tam i mogłam co nie co skorygować. 


Kiedy już wszystko przykleiłam, wsadziłam do środka podgrzewacz uprzednio wsadzając go w szklany świecznik. Bibułka jak wiadomo jest papierowa i szklany świecznik ma tu za zadanie ochronić ten papier przed ewentualnym podpaleniem. Tata podsunął pomysł, że można by to zabezpieczyć lakierem, ale wtedy byłby to lampion na zawsze, a tak, zawsze można papier zdrapać i zrobić coś nowego. Tak prezentuje się nocą.


A teraz jeszcze szybki sposób na wiązanie. Swojego czasu w Biedronce w dziale z rzeczami do ogrodu można było kupić sznurek jutowy za 2,99 zł. Skorzystałam z tej okazji, bo wiedziałam, że kiedyś na pewno mi się przyda. I tak też się stało. Sznurek jest dość cienki, więc postanowiłam użyć go podwójnie.


Zatem okręcamy słoik podwójnym sznurkiem, związujemy, jednak trzeba pamiętać, by nie zawiązać go zbyt mocno i zbyt lekko. W grę nie wchodzi zbyt mocne związanie, ponieważ nie będziemy mogli wykonać następnego kroku, z kolei za luźne też nie będzie odpowiednie, ponieważ słoik najzwyczajniej w świecie wypadnie z wiązania. Trzeba to zrobić z wyczuciem. Dodatkowo trzeba to zrobić nierówno, tj. jeden koniec zostawić krótki, a drugi bardzo długi.


Długi koniec przenosimy na drugą stronę i przekładamy go pod sznurkiem już zawiązanym. Regulujemy sobie długość "ucha" i zawiązujemy supełek. Końcówki z obu stron obcinamy na odpowiednią i równą po obu stronach długość.



Niebawem planuję zaprezentować Wam swoje kolejne pomysły na lampiony. Mam nadzieję, że zarówno ten jak i te następne przypadną Wam do gustu.Jeżeli ktoś nie ma wprawy, chęci czy czasu, może kupić gotowe lampiony. Widziałam ciekawy na stronie inspirion.pl, gdzie poza nimi znajdziecie niemalże wszystkie gadżety do kuchni czy biura i wiele wiele innych.

Lubicie DIY? Robiliście kiedyś lampiony? Podzielcie się pomysłami swoich wykonań.
Czytaj dalej

Jak przedłużyć paznokcie? - instrukcja krok po kroku

Ile razy zdarzyło się Wam podczas zapuszczania paznokci na jakieś ważne wydarzenie, że jeden z nich lub nawet kilka się złamało? Muszę przyznać, że jeżeli o mnie chodzi, to kiedyś zdarzało mi się to bardzo często! Teraz, kiedy wykonuję sobie manicure hybrydowy dzieje się to bardzo rzadko, ponieważ dzięki lakierom hybrydowym moje paznokcie są twarde, a co za tym idzie bardzo ciężko jest je złamać, co bardzo cieszy. Jednak wypadki się zdarzają, hybrydy to też nie ołów, nie są wieczne. Kilka razy zdarzyło mi się uszkodzić paznokieć nożem w skutek czego złamał się. Hybrydy dają bardzo wiele możliwości, ponieważ poza pięknym i trwałym manicure możemy także naprawić wszelkie niedoskonałości. Dziś pokaże Wam jak przedłużać paznokcie hardem na szablonie.


Najpierw musimy przygotować paznokieć. Postępujemy bardzo podobnie jak w przypadku robienia manicure. Delikatnie matowimy płytkę bloczkiem polerskim następnie cały paznokieć i skórki oczyszczamy cleanerem. W ten sposób pozbywamy się pyłu i odtłuszczamy płytkę. Teraz zabieramy się za szablon. Ja zamówiłam swój chyba na Aliexpress i wyglądem przypomina mi on muchę. Z tego co pamiętam, szablony te kosztowały niewiele.


Odklejamy szablon z papierka, kółko ze środka wyciągamy i przyklejamy na drugą stronę naklejki. Sprawi to, że szablon będzie bardziej stabilny, nie będzie się gniótł i łatwiej nam go będzie dopasować.  Poza tym, nie będzie się przyklejał do skóry pod paznokciem, co sprawi, że łatwiej nam będzie dokonywać poprawek w jego prawidłowym założeniu.

  
Teraz musimy odpowiednio go dopasować. Wkładamy nasz palec od spodu przez wyjęte koło. Starajcie się wcisnąć szablon jak najdalej pod paznokieć. Ten etap jest bardzo ważny. Im lepiej go dopasujecie, tym lepszy efekt końcowy uzyskacie. Paznokieć musi przylegać do szablonu, a on z kolei musi delikatnie opadać do dołu - w ten sposób dobrze odwzoruje się przedłużenie, ponieważ paznokcie z natury rosną bardziej w kierunku dołu niż ku górze.


Kiedy uznacie, że szablon umiejscowiony jest prawidłowo, ściskacie skrzydełka boczne szablonu. Bądźcie delikatni, aby nie ścisnąć ich za mocno, Wasze ułożenie może wtedy stracić właściwy kształt.


Teraz należy zabezpieczyć płytkę. Do tego posłuży nam baza. Ja przerzuciłam się z Semilacowej bazy na bazę Neonail. Zrobiłam tak, ponieważ wystąpiło bardzo dużo uczuleń na tę bazę, więc postanowiłam dmuchać na zimne, a że miałam dwie sztuki firmy Neonail wybór okazał się prosty.


Pokrywamy bazą jedynie płytkę, omijamy szablon, tam nie potrzebne jest zabezpieczenie. Paznokieć wsadzamy do lamy UV na 2 minuty (jeżeli masz lampę LED wystarczy 30 sekund).


Teraz możemy przystąpić do nakładania harda. Ja używam tego marki Semilac. Pokrywam paznokieć cienką warstwą harda, z kolei na szablonie nieco grubszą warstwą formuję kształt paznokcia. Nie jest to łatwe, ponieważ mój hard jest akurat przezroczysty (wygodniej byłoby posługiwać się hardem milk lub rosa, które mają kolor biały i różowy) i słabo widać go na szablonie. Jeżeli coś Wam nie wyjdzie - nie martwcie się, w późniejszym etapie da się to skorygować.


Jeżeli naniosłaś odpowiednią ilość harda utrwal to w lampie (UV - 2 minuty, LED - 30 sekund) i czynność powtórz kilka razy. Ja robię to 3 razy. Jeżeli nakładasz hard co jakiś czas spójrz na paznokieć z boku.  Wtedy najlepiej widać czy nie zrobił się jakiś dołek czy nierówność, albo czy nie dałaś go gdzie nie gdzie za dużo.


Po naniesieniu odpowiedniej ilości warstw możemy ściągnąć szablon.  Odchodzi całkiem przyzwoicie, nie trzeba używać do tego zbyt dużo siły. Przedłużony paznokieć prezentuje się tak:



Jak widzicie kształt pozostawia wiele do życzenia.  W jednym miejscu wyszłam hardem poza wyznaczoną sobie linię, przez co na czubku powstała wystająca nierówność. Nad kształtem zawsze trzeba będzie popracować choćby nie wiem jak dokładnie się to robiło.


Dlatego paznokieć musimy odtłuścić cleanerem. Po utwardzeniu harda (czy jakiegokolwiek lakieru hybrydowego), zawsze utworzy się na nim warstwa dyspersyjna, a cleaner świetnie sobie z nią radzi.


Po usunięciu lepkiej warstwy, przystępujemy do piłowania. Utwardzony hard można śmiało piłować tak samo jak nasze paznokcie. Do zrobienia odpowiedniego kształtu użyłam pilniczka o gramaturze 180 i jest to ta delikatniejsza strona.  Wydaje mi się, ze hard spiłowuje się nieco szybciej niż nasz paznokieć, więc warto to robić powoli i ostrożnie.


Efekt końcowy wygląda tak. Cieszę się, że manicure hybrydowy rozwija się w tak fajną stronę. Teraz kiedy złamie mi się paznokieć, nie muszę obcinać wszystkich. Wystarczy, że przedłużę jeden i nadal mogę cieszyć się długimi paznokciami. Przedłużać powinno się do max. 3 mm. Niby nie dużo, ale w sumie też nie mało. Pewnie można byłoby przedłużyć je bardziej, ale wtedy zapewne będzie to bardziej podatne na złamania, wygięcia lub po prostu się odklei. Może kiedyś uda się stworzyć coś, co pozwoli przedłużać paznokcie bardziej, kto wie. Przedłużanie na pierwszy rzut oka przeraża, wydaje się to dość trudne, ale tak samo trudne wydaje się milion innych rzeczy, a ludzie jakoś sobie z nimi radzą. Czasem jednak warto oddać się w ręce specjalisty, które zrobi to lepiej za nas. Dla przykładu, rzadko zdarza mi się wykonywać jakieś czynności typowo męskie - zostawiam tę frajdę facetom. Jeżeli Ci z mojego otoczenia sobie z czymś nie radzą, szukamy innych specjalistów. I takim oto sposobem natknęłam się na firmę http://www.mettec.com.pl/, która zajmuje się obróbką metali, bo myślimy nad zmianą ogrodzenia. Także jeżeli nie za specjalnie wychodzi Ci przedłużanie paznokci - nie denerwuj się i nie irytuj, a oddaj w ręce specjalistów, którzy zajmą się sprawą jak należy.

Czy przedłużałaś już paznokcie? Czy ten tutorial okazał się dla Ciebie przydatny?


Czytaj dalej

Aqua Pi Cosmetics - balsam intensywnie nawilżający oraz serum wyszczuplające i antycellulitowe

Jakiś czas temu pokazywałam Wam nowości jakie przywędrowały do mnie od marki Aqua Pi Cosmetics. Spotkały się one z bardzo ciepłym przyjęciem z Waszej strony, byłyście ich bardzo ciekawe. W dużej mierze przekonały Was do nich ciekawe opakowania i po ponad miesiącu od czasu testowania muszę przyznać, że zdecydowanie jest w nich coś zachęcającego. Dziś chciałabym opisać Wam swoje wrażenia z testowania balsamu intensywnie nawilżającego Body Perfect Composition oraz serum wyszczuplającego i antycellulitowego Modelling System.


Jak już wspomniałam na początku, dużym atutem tych kosmetyków są ich opakowania. Butelki od balsamu i serum są podłużne i zaokrąglone - przypominają mi krople wody, co chyba jest absolutnie na miejscu. Oba wyposażone są w pompkę, która bardzo delikatnie "chodzi" i zamknięte przezroczystą zatyczką. Uprzednio zapakowane w kartonowe pudełeczka. Różnią je jedynie napisy i kolor kropli widniejącej w logo producenta. Konsystencja jest biała, dość rzadka. Balsam pachnie bardzo przyjemnie, delikatnie, nieco jakby kwiatowo. Z kolei w serum wyszczuplającym i antycellulitowym wyczuwam miętowe nuty. Po smarowaniu mam wrażenie jakby występował również delikatny efekt chłodzenia. Rzadka konsystencja wpływa niekorzystnie na wydajność produktów. Na posmarowanie cała zużywam naprawdę dużo pompek. Produkty niebawem dobiją dna.



Używanie balsamu jest bardzo przyjemne dzięki ładnej woni jaka podczas smarowania roztacza się dookoła. Siłą rzeczy, smarując ciało, smaruję również ręce, które bardzo ładnie potem pachną przez jakiś czas. Zauważyłam, że moja skóra jest ładnie nawilżona, delikatniejsza. Wcześniej drapiąc się np w rękę, pojawiały się białe, podłużne, suche ślady. Teraz nic takiego nie występuje, co jest dla mnie najlepszym dowodem na to, że skóra otrzymała odpowiednią dawkę nawilżenia. Z kolei jeżeli chodzi o serum wyszczuplające, to ja niestety nie zauważyłam w tym zakresie pożądanych efektów - bardziej skłaniałabym się ku działaniu antycellulitowym, ponieważ skóra smarowana serum staje się bardziej gładka i napięta - mimo, że cellulit nie znika całkowicie, to przynajmniej staje się mniej widoczny, a to bardzo duży plus. Producent twierdzi, że po 4 tygodniach smarowania objętość ud zmniejszyła się o 6,7 cm u 90% badanych - ja z kolei uważam, że bez ciężkiej pracy nad samą sobą takie efekty same nie przyjdą. Oczywiście, wierzę, że produkty tego typu wspierają walkę ze zbędnymi kilogramami, ale w duecie z odpowiednią dietą i aktywnym trybem życia - pewnie zgodzi się ze mną większość z Was.


Bardzo miło i przyjemnie używa mi się tych kosmetyków. Dzięki ich ładnemu wyglądowi, mogą śmiało stać na półce w zasięgu mojego wzroku, przez co używam ich systematycznie niemalże każdego dnia. Największym minusem tych produktów jest ich wysoka cena. Cena serum to 159 zł, a balsamu 119 zł. Na stronie producenta przemknął mi slajd, według którego na te dwa produkty jest promocja i w duecie można kupić je za 129,90 zł, więc ta cena jest według mnie dużo bardziej do przyjęcia.Niebawem lato, wakacje, czas, w którym poznajemy bardzo dużo nowych ludzi, potencjalnych przyjaciół czy partnerów życiowych. Warto więc zadbać o siebie jak najlepiej, by niemieć żadnej konkurencji. Czasem jednak nie warto czekać! Ostatnio bardzo populane stały się "szybkie randki" speed-dates.pl, które gwarantują fajną zabawę i niezapomniane wrażenia. Gdybym nie miała drugiej połówki, zabrałabym koleżankę singielkę i poszłybyśmy tam, chociażby dla zabawy! Co o tym sądzicie?

Znacie produkty Aqua Pi Cosmetics?

Czytaj dalej

Nails Company - Face Line - Maski Exclusive Anti-Aging oraz Exclusive hyaluronic Q10 Complex

Rzadko zdarza mi się kupować maski w płatach, ponieważ te, które do tej pory kupowałam nie były odpowiednio skonstruowane. Co mam na myśli? Mianowicie, jeżeli zdecydowałam się, że nałożę na twarz maskę, to musiałam położyć się i patrzeć w sufit przez pół godziny, a przecież to takie marnotrawstwo czasu! Wolałabym przez te pół godziny trzymać ją na twarzy, ale i jednocześnie robić coś fajnego, np. czytać Wasze blogi. Kiedy dostałam propozycję przetestowania masek Nails Company, nie zastanawiałam się nawet chwili, ponieważ wiedziałam, że tym razem moje oczekiwania co do wygody zostaną spełnione.


Płaty zamknięte są w srebrnym, ale matowym opakowaniu. Na czele widnieje duża nakleja z bardzo wyraźnym napisem, tj. nazwą maski. Troszkę irytuje mnie odwrócony napis MASK. Pewnie zamysłem było to, by produkt zwracał na siebie uwagę i rzeczywiście tak jest, ale po prostu mnie to denerwuje. Na odwrocie mamy wszystkie niezbędne informacje jak skład, sposób aplikacji itp. Odwijanie maski nie jest zbyt przyjemne, ale idzie to całkiem sprawnie. Maska podzielona jest na dwie części - część na twarz oraz druga część do podbródka. Części są ze sobą złączone, ale śmiało można je rozerwać. Maski mają zaczepy, że swobodnie można je zaczepić za uszy. Dzięki temu produkt nie spada nam z twarzy, a super się na niej trzyma. Płaty są solidnie nasączone i ciężkie od ilości substancji, którą wchłonęły, przez co mają jeszcze większą przyczepność. Trzymają się idealnie, nawet przez chwilę nie zsunęły się z twarzy. Sam materiał jest bardzo przyjemny. Maski mają różne zapachy - fioletowa pachnie bardziej kwiatowo i bardzo przyjemnie, z kolei zielona bardziej świeżo.


A teraz coś dla ludzi o mocnych nerwach, czyli maska na mojej twarzy. Maska na zdjęciach nie jest założona zbyt poprawnie, bo należałoby usunąć znajdujące się pod maską pęcherze powietrza, ale w okolicach nosa jest to mało wykonalne zarówno. Przez jakiś czas sama starałam się dociskać te miejsce palcami. Dodatkowo zanim zrobiłam jakieś przyzwoite zdjęcia, to trochę zajęło mi jednak czasu no i chcąc nie chcąć maska się troszkę "pofalowała", ale zaraz po odłożeniu aparatu zrobiłam z nią porządek. Maski dają efekt chłodzenia, ale nie taki typowy. Nie czułam w ogóle tego, dopóki nie zdjęłam maski. Moja twarz była wręcz lodowata, zatem stwierdzam, że idealne byłyby na lato.


Maska Exclusive Anti-Aging, to maska bogato nasączona serum zawierającym Matrixyl oraz Argirelinę - dwa niezwykle skuteczne składniki o działaniu liftingującym i przeciwzmarszczkowym. Zawarte w serum składniki aktywne to kompleks najnowszych osiągnięć z dziedziny kosmetologii i biotechnologii. Z kolei maska Exclusive Hyaluronic Q10 Complex nasączona jest aktywnym serum o działaniu odmładzającym, regenerującym i nawilżającym. Po zapoznaniu się z opisami i efektami jakie można uzyskać, stwierdziłyśmy, że ja biorę niebieską, bo brak mi nawilżenia, a mama fioletową, bo zachęcił ją efekt liftingu. Oczyściłyśmy skórę twarzy i szyi, po czym zaaplikowałyśmy maski. Trzymałyśmy je mniej więcej 30 minut, tak jak zaleca producent. Po upływie tego czasu zdjęłyśmy maski i pozostałe na twarzy serum wmasowałyśmy i pozostawiłyśmy do wchłonięcia. Efekty są fajne, aczkolwiek oczekiwałyśmy więcej. Moja nieco przesuszona twarz dostała dawkę nawilżenia, dzięki czemu zniknęła większość suchych skórek. Do tego skóra była miła, gładka i przyjemna w dotyku. Niemalże identyczne efekty uzyskała moja mama, ale niestety żadnych właściwości liftingujących ta maska jej nie dostarczyła. Szkoda, bo liczyłyśmy, że chociaż troszkę napnie skórę twarzy. Żadna z masek nie wywołała uczucia dyskomfortu, pieczenia, podrażnienia czy swędzenia. Jako posiadaczka skóry wrażliwej jestem z tego faktu bardzo zadowolona. W ofercie jest jeszcze jedna maska, czyli EGF Hyaluronic Repair Complex i jest to biocellulozowa maska nasączona serum o działaniu odmładzającym, regenerującym i nawilżającym, dla skór dojrzałych, wrażliwych, podrażnionych, alergicznych i suchych.

Z przerażeniem patrzę na Insta stories, kiedy u niektórych widzę sporą warstwę śniegu. Mamy prawie maj, a za oknem grudzień! Wszędzie trzeba jednak szukać pozytywów, więc zamiast odliczać dni do wakacji, lepiej zrobić sobie ferie zimowe z naferie.pl. U mnie padał śnieg w Święta, ale się nie utrzymał, bo było stosunkowo ciepło. Jednak dzieciaki z sąsiedztwa bardzo to zasmuciło. Chętnie wyciągnęłyby jeszcze sanki.

Lubicie maski w płatach? Macie jakichś swoich ulubieńców?
Czytaj dalej

środa, 19 kwietnia 2017

Kringle Candle i Yankee Candle - zapachy idealne na wiosnę

Wiosna, to u mnie czas, w którym rozpoczynam namiętnie palenie wosków i świec. Nie, żebym w wcześniej tego nie robiła, ale teraz robię to niemal codziennie. Piękne zapachy w połączeniu ze świeżym, wiosennym powietrzem - to jest to! Na każdą porę roku mam swoich ulubieńców. Zimową porą przedstawiałam Wam swoich ulubieńców na te dni, teraz przyszła pora na przedstawienie ulubieńców wiosennych. Będą to wszystkim bardzo dobrze znane woski i świeczki Kringle Candle oraz woski Yankee Candle. Zapachów nie jest wiele, ale są to zapachy przodujące u mnie.


#1 KRINGLE CANDLE - SPELLBOUND - z wolnego tłumaczenia spellbound, to zauroczenie i właśnie takie uczucie towarzyszyło mi kiedy odpaliłam tę świeczkę po raz pierwszy. Zauroczenie to trwa i trwa do tej pory. Jest to zapach słodki, pudrowy, a zarazem lekki i tajemniczy. Ta woń po prostu nie może się znudzić, bo to zapach nietuzinkowy, unikalny, nieoczywisty i taki egzotyczny. Ciężko wyodrębnić znajdujące się w nim zapachy, jednak według producenta jest to mieszanka owocowo-kwiatowa urozmaicona piżmem.


#2 KRINGLE CANDLE - WATERCOLORS - zapach ten przypomina mi nieco Spellbound, jednak jest bardziej delikatny. Producent znów nie potrafi jasno sprecyzować jakie składniki tworzą ten piękny zapach. Opisuje go jako mieszankę słodko-owocowo-kwiatową z dodatkiem piżma i drzewa sandałowego. Na sucho zapach jest dość delikatny, po odpaleniu jednak dość dobrze wyczuwalny, szczególnie wtedy, kiedy wyjdzie się z pomieszczenia, w którym pali się świeczkę i za chwilę się do niego wróci. Kolejny nieoczywisty zapach. Niby słodki, ale jednak nieco orzeźwiający, jakby przełamany jakimś cytrusem. Najczęściej palę go rano, dodaje mi energii.


#3 KRINGLE CANDLE - SPA DAY - tę świeczkę mam już od około roku i jeszcze jej nie wypaliłam. I nie dlatego, że mi się nie podoba, a tylko z tego powodu, że dopiero niedawno wygrzebałam ją z odmętów mojej szafki z kosmetykami i zapachami. W swojej kolekcji mam dużo wosków kwiatowych i słodki, ale Spa day, to coś, czego jeszcze nigdy nie miałam. Lubicie ogórkowe nuty w kosmetykach czy woskach? Jeżeli tak, to musicie poznać ten wosk. Woń jest piękna, świeża i energetyczna. Ogórek jest tu przełamany świeżą nutą mięty, co sprawia, że jest to zapach, przy którym można się odprężyć lub dostać kopniaka energii. Kojarzy mi się z nałożoną na twarz maseczką i plasterkami ogórków na powiekach.


#4 YANKEE CANDLE - MY SERENITY - im bardziej zbliżam się ku końcowi z propozycjami wiosennych zapachów, tym bardziej uświadamiam sobie, że zapachy, które wybrałam na tę porę roku przodują w moim rankingu najulubieńszych wosków/świec. Nie może być inaczej w przypadku zapachu My Serenity. Zapach ten podoba mi się tak bardzo, że poza kolejnym w kolekcji woskiem, mam również do kompletu świecę. Wosk ten jest dla mnie zagadką, bo według producenta na ten piękny aromat składa się woń pomarańczy gruszek i tropikalnych kwiatów. A ja wyczuwam tu słodkie banany. Tak czy inaczej, na wiosnę zapach idealny!


#5 YANKEE CANDLE - A CHILD'S WISH - ten zapach, mimo, że jest na samym końcu, to jest w mojej opinii najbardziej wiosenny. Wszystko za sprawą jego delikatnego, zielonego koloru i pięknej etykiety dziewczynki na łące, która zdmuchuje "dmuchawca". A Child's wish jest bardzo przyjemny, wyczuwam w nim kwiatowe nuty, ale takie niezwykle świeże, bardzo orzeźwiające. Gdzieś w tle czuć również świeżą trawę. Mamy równiez nutę bursztynu, która trochę ociepla ten zapach.

Daylighty Kringle Candle są niezwyle wydajne, starczają na bardzo wiele godzin palenia. Woski są mniej wydajne i każdy z tych zapachów miałam już w tej formie minimum dwa razy. Zapachy te są cudowne i często do nich wracam, bo nie są oklepane, a nietuzinkowe i Wam również serdecznie je polecam. Swoje woskowe zapasy uzupełniam często na Iperfumy.pl korzystając z okazji robienia tam zakupów kosmetycznych i gadżetowych.

Znacie te zapachy? Które woski czy świece są według Was najlepsze na wiosnę?
Czytaj dalej